Guitar Hero: Aerosmith
Guitar Hero: Aerosmith to dość osobliwy produkt w znanej muzycznej serii szarpania na plastikowym wiośle. Paradoksalnie nie jest to wcale gra skierowana do fanów zespołu, bowiem nie uświadczycie tu największych jego hitów. Dla fanatyków Guitar Hero, którzy kawałek Jordan z drugiej części przechodzą teraz już używając wyłącznie stóp, nowa odsłona nie stanowi absolutnie żadnego wyzwania – jest przeżenująco wręcz łatwa. Ale mimo wszystko warto się produkcji przyjrzeć, żeby zobaczyć jakie postępy czyni Neversoft przy rozpisywaniu ścieżek. Tylko czy opłaca się ją kupić w pełnej cenie? No nie bardzo.
23.07.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rozgrywka polega standardowo już na wybijaniu odpowiednich nut do określonych kawałków muzycznych. W dalszym ciągu jedną ręką obsługujemy pięć tzw. fretów, przycisków na gryfie kontrolera-gitarki odpowiadających kolorystycznie poszczególnym sunącym po planszy kółkom – gdy te dotrą do linii na dole ekranu należy jeszcze uderzyć w strunę, aby dany dźwięk wygrać. Bawimy się, jak sama nazwa wskazuje, do utworów zespołu Aerosmith, acz nie tylko – znajdzie się również kilku wykonawców, z których dorobku kapela ta czerpała inspiracje, tudzież z kim kiedyś wspólnie występowała.
Problem taki, jeśli o dobór materiału do zabawy chodzi, że wszelkie piosenki Stevena Tylera i ekipy, które znalazły się w grze to straszne starocie, w dodatku w sumie żadne wielkie hity. W większości pochodzą one sprzed 1980 roku – i niech to posłuży za wystarczający komentarz. Brak (It’s) Amazing, brak I Don’t Want to Miss a Thing, brakuje Crazy nawet. Jakieś straszne nieporozumienie repertuarowe. Pojawia się co prawda Love in an Elevator, czy kultowe Walk This Way w wykonaniu z Run DMC, ale ten to nie jest nawet rockowy kawałek… A utwory innych kapel? Dzięki nim można zainteresować się „klasyką”, owszem, ale tutaj z kolei mamy praktycznie same tzw. covery.
[break/]Jednego nie można Guitar Hero: Aerosmith odmówić – przyjemnej rozgrywki. Neversoft nabiera, oj nabiera wprawy w rozkładaniu nutek, choć w skrajnych przypadkach wyjątkowo przeginają – kto to widział, żeby pół kawałka przejechać na jednym pacnięciu w strunę i samym tylko zmienianiu fretów. Realistyczne to nie jest wcale, choć owszem, gra się miło. Przy okazji twórcy pojechali jednak strasznie z poziomem trudności. Na najwyższym, ekspercie, nie ma się praktycznie problemów. Tak – dobrze czytacie, jest za łatwo. Żadnego dużego wyzwania produkcja przed nami nie stawia.
Tym samym pozycją tą zainteresują się głównie albo „łowcy punkcików”, bo tutaj zdecydowanie najłatwiej zebrać komplecik GS ze wszystkich gier w muzycznej serii wydanych na Xboksa 360, albo osoby, którym poprzednio zupełnie nie szła zabawa na plastikowym wiośle. O ile wyrwą całość za atrakcyjną kasę oczywiście – sprzedawania w pełnej cenie produktu stanowiącego raczej zestaw dodatkowych piosenek nie uzasadnia nawet przylepienie mu plakietki Aerosmith, a że jeszcze za mało tu „cukru w cukrze” (największych hitów zespołu) tak otrzymujemy produkt zwyczajnie nijaki. Nie do końca moim zdaniem przemyślano koncepcję tytułu, chyba, że to miała być tylko szybki atak przypuszczony na portfele przygodnych graczy…
Żeby jeszcze graficznie było lepiej, a tak pomimo dość dokładnego, karykaturalnego przedstawienia poszczególnych członków zespołu, kupujący nie uświadczy absolutnie żadnego skoku w porównaniu do Guitar Hero III. Tyler fajnie wywija mikrofonem, niektóre animacje postaci skrojone są pod określone kawałki muzyczne, lecz to tyle. Co prawda na wizualną otoczkę podczas gry właściwie nie zwraca się uwagi, owszem, jednak oprawa tylko podkreśla fakt, iż Aerosmith jest tak naprawdę działającym samodzielnie dodatkowym zestawem piosenek. Gdyby jeszcze tytuł był wkładką do najnowszego albumu grupy… A tak tylko „można sprawdzić”.