Killzone 2
Luty to miesiąc gry Killzone 2 i to nie ulega żadnej wątpliwości. Tytułu wyczekiwali wszyscy – oczywiście fani produktów spod znaku PlayStation, ale również i posiadacze innych konsol, czy także komputerowcy, bowiem Sony zapowiadało produkt, który miał zostać niekwestionowanym królem strzelanek wszelkich. Czy twórcy z Guerrilla Games taki cel osiągnęli? Jak zwykle kwestia gustu, każdy lubi cos innego. Ja osobiście byłbym daleki, aby określić drugą Strefę Śmierci tym właśnie mianem, niemniej nie można nie wyrazić głośno jednego prostego faktu – przynajmniej księciem Killzone 2 jest na pewno. To pozycja niezwykle emocjonująca, grywalna, rajcująca. Poznając przygotowaną przez deweloperów fabułę, wgryzając się w brudny, zakurzony, wojenny klimat bawiłem sie niesamowicie. A to przecież najważniejsze. Pomniejsze wpadki programistyczne pozostały gdzieś w cieniu i zapomniał o nich świat…
12.02.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:52
Ruchy, ruchy!Zacznę niestandardowo, od pierwszej rzeczy, która przykuwa uwagę gracza po odpaleniu PS3 z płytką w środku. Bo nie będzie o grafice, a o lokalizacji. Zdecydowano się na pełną polonizację produktu, co przyznam szczerze na początku miło mnie rozczarowało. Głosy wydawały się dobrze dobrane, zaś tłumaczenie całkiem na poziomie, ale właśnie – wydawały. Im dalej w rozgrywkę, tym jaśniejszy staje się, że polskie Killzone 2 odarte jest praktycznie całkowicie z emocji, które postacie wyrażają na angielskiej ścieżce, przez co otrzymujemy radosną niemal podróż przez krwawe w końcu pola bitwy. Do tego dochodzą zwyczajnie błędy w przekładzie, każące myśleć, iż za naszą edycję językową odpowiadają te same osoby, co za Killzone: Liberation na PSP - identyczne wpadki, przykładowo „gdzie idziesz?” wypowiadane przez postacie lecące na statkach powietrznych. Ponadto natrafiłem również na kilka zwyczajnie nieprzetłumaczonych kwestii. Oryginalna ścieżka językowa wypada zdecydowanie bardziej klimatycznie. Już pomijając motyw ugrzecznionych wrzutów wojaków po „naszemu”…
Także początkową kwestię wyboru wersji językowej macie za sobą, przynajmniej jeśli znacie angielski w stopniu lekko nawet „osłuchowym”. Jaki jest rys fabularny w kontynuacji Killzone? ISA przypuszcza atak na Helghan, planetę Helghastów, z myślą o zwycięstwie. Oczywiście tak łatwo nie będzie, jednak na początku zabawy nikt nie przewiduje jak bardzo będziemy mieć przesrane (termin używany w lokalizacji)… Wcielamy się w sierżanta Tomasa Sevchenkę, członka zespołu Alfa, do którego należą jeszcze znający się na elektronice Dante Garza, ciągle wrzucający na jego matkę nieokrzesany zabijaka Shawn Natko oraz zawzięty szef oddziału - Rico Velasquez. Ekipa spod ciemnej gwiazdy i w sumie z całej gromady Sev wypada najbardziej normalnie pod kątem aparycyjnym oraz psychologicznym. Gracz od razu zaczyna lubić bohatera, a więc nie ma problemu z utożsamianiem się z nim, co osobiście zaliczam na ogromny plus. Nie jesteśmy terminatorem, tylko wojskowym. Na wojnie.
Zanim ujrzymy doskonale znane z wielu filmików na sieci fatalne lądowanie naszej grupy uderzeniowej na powierzchni Helghanu (przyznajcie się, widzieliście je nie raz, nie dwa razy) pokręcimy się chwilę na pokładzie statku-bazy wypadowej, Nowego Słońca, oczywiście w celach zapoznania się ze sterowaniem. Do rozmieszczenia opcji na padzie oraz ogólnej ciężkości postaci trzeba się niewątpliwie przyzwyczaić. Od razu poczujecie również, że szkoda, iż nie mamy możliwości dowolnego przypisywania akcji pod konkretne przyciski. Więc zapewne wybierzecie tryb Alternatywny 2, ze zbliżeniem pod L1 i ciosem z kolby na prawej gałce. Oraz chowaniem się za przeszkodami pod L2. Niestety prucie zza węgła w FPP wypada słabo, gdyż aby myśleć o skutecznym rażeniu wrogów nieźle się trzeba będzie nagimnastykować, w dodatku łatwo o zbłąkaną kulkę. Pogmeracie jeszcze w czułości, w ostateczności zapewne zwiększając ją o kreskę, dwie, i rozpoczniecie zabawę.
[break/]Kompania braci i balet śmierciPowrót na Helghan. Brud. Kurz. Strzały w oddali. Walka. Biegniemy za naszym oddziałem. Tak, jest gorąco. Trzeba cos zrobić. Wysadzić most? Robi się! Od pierwszych chwil wsiąkniecie w przepięknie oddaną atmosferę starć zbrojnych, a co najlepsze szybko staniecie się uzależnieni od kompanów. Psychicznie. Jest kilka momentów w grze, gdzie twórcy pozostawiają nas na pastwę losu samych i autentycznie tęsknimy do oddziałów ISA. Dawno w żadnym tytule tego nie odczuwałem, takiej chęci dołączenia do bitki ramię w ramię z innymi, a wręcz niechęci do rambo-akcji w pojedynkę. Wrażenia potęguje niesamowita animacja przeciwników. Killzone 2 to produkcja, która autentycznie zasługuje na swoją nazwę. Kule latają wszędzie, miotają ciałami postrzelonych, z głów spadają hełmy, strzał w nogę owocuje potknięciem, kolejny bezpośrednio w czoło wygina realistycznie (już) trupa łukiem do tyłu. Poezja. To absolutnie najsmaczniejsze zgony w grze, jakie dotąd widziałem. Dodać opcję spowalniania czasu w dowolnym momencie i zabijałbym tylko, i zabijał – na różne sposoby…
Ale niczego innego się chyba nie spodziewaliście? Setki animowanych gifów opartych na wyjętych ze zwiastunów scenach z gry umieszczane po forach internetowych nie kłamały. Odwzorowanie ruchów to majstersztyk, którego blask niemniej trochę gaśnie podczas tak dynamicznej zabawy – bo zwraca się uwagę na coś innego, by przeżyć. Do tego 30 klatek na sekundę to nie 60, na szczęście akcja zazwyczaj nie przycina, a jeśli już to konkretniej jedynie w momencie dogrywania kolejnej lokacji. Całość umiejętnie pomyślano tak, że wczytywanie odbywa się wyłącznie w korytarzach, czy podczas wchodzenia po schodach – nic w trakcie strzelanin. Co ciekawe, dane wgrywane są skokowo, w 2-3 pauzach po kilka sekund. Niecierpliwych motyw zdenerwuje, za to każda późniejsza, nawet najmniejsza zadyma wynagrodzi im to z nawiązką. Więc tutaj remis.
Choćbym dalej chciał i starał się umiejętnie odciągać Waszą uwagę od kwestii grafiki, w końcu należy o oprawie kiedyś wspomnieć. I cóż - Killzone 2 nie jest najładniejszą grą na świecie. Obawiam się, że nawet nie najładniejszą na konsole. I dobrze – nie musi. Nie ma się czego wstydzić. Ukazany tu świat jest bowiem niezwykle spójny, każdy element scenografii pasuje do akcji, nawet pojawiający się w pewnym momencie przedstawiciele fauny, z którymi będziemy mieli niejedno „spięcie” nie powodują, że gracz czuje się jak nie z tej bajki. Plansze oparte są o schemat: szczegółowe pole walki na pierwszym planie, a bitmapa w tle, przedstawiająca coś hen daleko - i tutaj nie ma co kryć. Lecz zastosowane filtry, wzbijający się ciągle w powietrze kurz, dym podnoszony przez strzały i granaty (miejscami słodko nic nie widać), rewelacyjny HDR, wszystko to sprawia, iż zwyczajnie ma się te niedoróbki „gdzieś”. Słabsza czy migocząca tekstura? Dziwne załamanie krawędzi? Brak i tak poszarpanego cienia pod jakimś obiektem? Uwierzcie mi, to nie ma żadnego znaczenia podczas rozgrywki.
Bo twórcy doskonale zatroszczyli się o gracza, upewniając się, że nie będzie się nudził ani przez chwilę. Zwykłe strzelaniny na otwartym placu przeplatane są pruciem ze stacjonarnego działka do nadchodzących wrogich hord, rozwalaniem budynków, obroną zdobytych miejscówek albo też ich wysadzaniem, zasiadaniem za sterami różnorakich pojazdów (w tym mecha), przesuwaniem linii frontu… Akurat przy tym ostatnim elemencie zabawy wkurzać może fakt, że czasem nie da się zwyczajnie wybić Helghan z odległości, gdyż ciągle pojawiają się kolejni, i tak aż nie zdobędziemy określonego fragmentu planszy. Motyw zmusza więc do działania, co nie każdemu przypadnie do gustu. Ot, urodzony, ale „niedoszły” snajper niejednokrotnie bez złapania za ciężki karabin i ruszenia na pierwszą linię walk tylko wyprztyka się bezsensownie z pestek. Na szczęście paleta wrogów jest dość szeroka – od różnych typów zwykłych wojaków, przez wygimnastykowanych, chudych karabinierów, po gości z miotaczami ognia i rakietnicami. I nie są głupi – umiejętnie chowają się za osłonami, brani na cel zmieniają szybko pozycję, potrafią uderzyć z flanki, umiejętnie ciskają granatami. To nie głupie kukły, tylko faktycznie fachowy pokaz sztucznej inteligencji.
[break/]Giwery i deja vuDo tego dochodzą starcia z bossami oczywiście – jak to w każdej szanującej się produkcji wideo. Fajnie, że każdy pokonany z biegiem fabuły większy przeciwnik później dołącza do „obsady” podczas normalnej walki, i to zazwyczaj nie solo, więc jest stopniowo coraz goręcej. Arsenał pukawek dostępnych dla ISA również z czasem ulega powiększeniu, a moim zdecydowanym faworytem przez pewną cześć zabawy było działko elektryczne, już nie tylko z uwagi na fakt, że popieszczony odpowiednio wróg pięknie wyginał się w konwulsjach, lecz co najważniejsze nie zużywało amunicji. A tak to asortyment standardowy – nóż, pistolety, karabiny, strzelba, granatnik, wyrzutnia rakiet, snajperka… Alternatywnego trybu strzału nie stwierdzono i tego niewątpliwie trochę żal. Tak jak i dziwnie niskiej skuteczności granatów. Ciekawostka dropsa: Helghanin po oberwaniu rakietą w twarz z odległości czterech metrów ginie, ale się nie rozpada. Życie w trudnych warunkach atmosferycznych i ciężki pancerz gwarantuje przynajmniej, że pochowają ich w jednym kawałku…
Pożywka dla malkontentów – bardzo łatwo doszukać się w Killzone 2 pomysłów na pierwszy rzut oka zaczerpniętych z innych produkcji. Celowanie i bieganie niczym w Modern Warfare, niektóre etapy (jak pociąg) oraz motyw tajemniczego minerału petruzytu mogłoby sugerować kolejną odsłonę Gears of War, skryptowana rozpierducha przywodzi na myśl Black, pozrywane linie wysokiego napięcia miało Halo 3, gdzieś tam zamajaczy i Pariah… Tak można sobie pomyśleć - jakby się mocno czepiać. W rzeczywistości bowiem pozycja ta tak umiejętnie łączy wiele znanych elementów, że jeśli lubicie dobre strzelanki, to po prostu będziecie czerpać radość z rozgrywki, a nie wytykać grze, iż jest kopią poszczególnych rozwiązań z innych tytułów. Kontynuacja broni się sama – stylistyką, twardym klimatem, a do tego całe to uniwersum ma historię, której zgłębienie jedynie pogłębia growe doświadczenia, więc naprawdę nie musiałaby ona uchodzić za nieślubne dziecko Marcusa Feniksa z Master Chiefem, by ją zauważono.
Kampania dla pojedynczego gracza to świetna przygoda, pomimo faktu, że wątek fabularny jest tak naprawdę bardzo miałki oraz dość przewidywalny, filmowy charakter akcji bowiem doskonale podkreśla nie tylko stylizowana, brudna grafika, ale także dynamiczna muzyka. Utwory na ścieżce dobrane są wyśmienicie do sytuacji, chociaż niestety żaden z nich nie zostaje w głowie - zabrakło jakiegoś wielkiego motywu przewodniego, to na pewno. Na poczet minusów należy zaliczyć krótki czas zabawy (niecałe 9 godzin na poziomie Veteran), wkurzają miejsca, do których po prostu nie można dojść, bo twórcy postawili niewidzialną ścianę (spróbujcie wejść do wody), po wybiciu setki wrogów gracz zaczyna się też zastanawiać, gdzie poznikały ciała, bo powinny ich być stosy… No i trybu współpracy z żywym kumplem brak, a Killzone 2 aż się o to prosi. Całościowo jednak z tytułem tym spędzicie same przyjemne chwile. No, może z wyjątkiem ostatecznej potyczki z jednym „Radkiem”, bo ta zawodzi… Ale już nic więcej nie mówimy. To dobra gra. Lećcie do sklepów.
UWAGA: Tryb multiplayer w tej grze okazał się czymś naprawdę konkretnym, zdecydowaliśmy się więc poświecić mu zupełnie osobną publikację na naszym serwisie. Gorąco zapraszamy do zapoznania się z podstawami zabawy online.
Za współpracę dziękujemy firmie jutero.pl