King's Bounty: Legenda
Oryginalne King’s Bounty ukazało się w 1989 roku i może nie jest aż taką legendą jak pierwsze Heroes of Might and Magic czy Warlords, lecz na pewno zapisało się przynajmniej srebrnymi zgłoskami w historii gier komputerowych. Po prawie 20 latach mamy okazję zagrać w odsłonę całkowicie odświeżoną i przekonać się, czy w XXI wieku pomysły z końca lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia jeszcze się sprawdzają.
20.11.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:53
Niewiele w dzisiejszych czasach wydaje się naśladowców Heroes of Might and Magic - ku rozpaczy wyjadaczy, których grupka najwyraźniej nie jest na tyle liczna, aby wydawcy i producenci na poważnie zainteresowali się znowu tą wariacją gatunku produkcji turowych. Mimo tego, że Kings’s Bounty to, przynajmniej w teorii, nie konkurencja dla doskonale znanej serii, tak de facto prekursora pamięta strasznie mało ludzi, zaś stąd porównania do kultowych "hirołsów" narzucają się same. Jak dziecko firmy Katauri Interactive radzi sobie w walce z najnowszą, piątą odsłoną popularnej sagi? Całkiem nieźle, choć na dłużej i tak przykuje tylko maniaków oraz wyjątkowo upartych graczy.
Król Mark wszedł na tron Darionu całkiem niespodziewanie, ale wszystkich zaskoczył swoimi mądrymi rządami. Oto pod jego czujnym okiem ludzkie królestwo rozkwitło. Jako jednak, że spokój nie może trwać przecież wiecznie, nad podległymi mu ziemiami pojawić się musiał cień strasznie groźnej napaści ze strony złych mocy. Zmyślnemu monarsze nie pozostało nic innego, jak wyznaczyć poszukiwacza przygód, który rozprawiłby się z wszystkimi wrogami, wypełniając w imieniu władcy wszelkie niebezpieczne misje. Łatwo zgadnąć, że tym śmiałkiem jesteśmy właśnie my. Witamy w Endorii, witamy w fantastycznym świecie King's Bounty: Legenda.
Do wyboru gracz dostaje trzy rodzaje postaci – nie ma potrzeby bliżej ich opisywać, gdyż nazwy klas mówią same za siebie. Wojownika, Maga oraz Paladyna łączy jedna podstawowa cecha: wyglądają na osoby, co to właśnie wyrwały się na przechadzkę z Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków. Zresztą już pan na okładce pudełka prezentuje się, jakby więcej czasu spędzał na polerowaniu zbroi i farbowaniu włosów, niż w walce z przebrzydłymi hordami nieumarłych. O gustach się nie dyskutuje, więc może komuś oprawa gry przypadnie do gustu, ja w każdym razie kiedy włączałem ekran bohatera nie mogłem powstrzymać uśmieszku i żałowałem, że nie mogę przykryć twarzy mojej postaci jakimś pełnym hełmem.
[break/]Nasz heros potrafi rekrutować do pięciu jednostek równocześnie, które to będą za niego ścierać się w bitwie. Na plus grze należy policzyć fakt, że do armii wstąpić mogą wszystkie napotkane w zamkach oraz innych budynkach wojownicy (lub wojowniczki), dzięki czemu w służbie Paladyna wystąpią na przykład także zombie - ciekawy pomysł, dodający sporo uroku i kombinowania. Nie da się za to zupełnie rozwijać zamku, co zapewne nie bardzo spodoba się gorliwym zwolennikom HoM&M. Od współczynnika dowodzenia zależy ilość wojowników mogących dla nas walczyć, dlatego zawsze warto rozglądać się za proporcami dodającymi chociaż kilka punktów do tejże cechy.
Bohater rozwija się dosyć powoli, ponieważ każda, nawet naprawdę duża bitwa, daje jedynie garść punktów doświadczenia. Po awansie otrzymujemy kilka run, które możemy zainwestować w rozwój trzech drzewek umiejętności. Dzięki temu, że wszystkie zdolności są dla nas dostępne, nasz Wojownik potrafi więc całkiem nieźle władać magią. Świeżym, ciekawym pomysłem jest możliwość znalezienia sobie żony, która nie tylko daje dodatkowe miejsce na ekwipunek, ale również urodzi zwiększające statystki postaci dzieci. Jeśli jednak znudzi nam się życie z małożonką, zawsze możemy się z niewiastą rozstać... po prostu z nią rozmawiając. Z pewnością ma to duży wpływ na ilość rozwodów w Darionie. Zdenerwowana partnerka zabierze nam jednakże nasze pociechy i piątą część złota.
Walka przebiega w systemie turowym na mapie podzielonej na tzw. heksy. Przypomina ona stare, dobre czasy, kiedy sam pomysł rozgrywania bitew w czasie rzeczywistym wydawał się jeszcze niedorzeczny - choć po kilkunastu godzinach gry rzecz może odrobinkę znużyć. Duże znaczenie mają oczywiście zaklęcia, których nauka w ogromnej części zależy od rozwiniętych umiejętności magicznych. Od czasu do czasu na mapie pojawiają się użyteczne skrzynki z pieniędzmi, jeśli zdołamy do nich dotrzeć szybciej niż przeciwnik. W czasie walki musimy uważać, aby wróg nie zabił naszych drogocennych, elitarnych jednostek, trzeba więc na ostrzał wystawiać chłopów, dostępnych w zamku w ilościach hurtowych. Pola bitew są całkiem małe, więc walka nie trwa za długo. Motyw jest w porządku, acz systemowi potyczek przydałoby się kilka udogodnień, jak choćby zasłanianie własnych żołnierzy przez ustawianie się na linii strzału. Co dziwne, jeśli zostajemy zaatakowani, zdarza się, że samo aktywuje się automatyczne sterowanie wojskiem i nawet maniakalne wciskanie przycisku jego wyłączenia nie daje żadnych rezultatów.
Podróże po fantastycznej krainie odbywają się już w czasie rzeczywistym i to jest ogromne udogodnienie. Koniec z ciągłym klikaniem końca tury, koniec z wyliczaniem, czy dojdziemy do zamku, czy nie. Tutaj po prostu zwiedzamy piękną, baśniową okolicę na naszym dzielnym rumaku. Spotykamy strapionych problemami wieśniaków, pomagamy magom oraz walczymy z panoszącymi się tu i ówdzie potworami. Nie zawsze musi do potyczki dojść, bowiem od większości nieprzyjemnych spotkań możemy po prostu uciec. Przydaje się to nam bardzo, gdyż za każdym razem, kiedy rozpoczynamy nową przygodę, gra losuje wrogów. W ten sposób da się na przykład przez osiem poziomów całą pierwszą mapę zwiedzić nie walcząc, bo przeciwnicy są po prostu za silni. Tak, po zdobyciu kilku poziomów i lepszych jednostek, pojawiamy się nagle, by niczym bicz boży niszczyć tych, którzy jeszcze przez kilkoma godzinami napędzali nam niezłego stracha. Ot, życie w całej swojej krasie.
[break/]Jak na krainę rządzoną przez dobrego monarchę, Darion wydaje się królestwem zbyt przepełnionym wrogimi siłami. Co ważniejsze - mimo tego, że jesteśmy w służbie prawowitego władcy, to oddziały łuczników, czy zbrojnych będą nas atakować tak samo, jak nieumarli lub demony. Dziwne? Odrobinkę na pewno. Brakuje też takich małych, ułatwiających rozgrywkę elementów, jak automatyczne rozstrzygnięcie bitwy bez konieczności jej oglądania albo ucieczka zbyt słabego przeciwnika - walczenie z każdym napotkanym na drodze szkieletem może być irytujące. Podobnie ma się sprawa z zadaniami, które w większości polegają na pojechaniu w jakieś miejsce i zabiciu przeciwnika. Gra miejscami sili się na ironiczne poczucie humoru, lecz nie zawsze jej to wychodzi. Częściej teksty brzmią sztucznie i nawet się ich nie czyta. Nie można jednak za bardzo przyczepić się do tłumaczenia, które jest estetyczne oraz wierne. Widać, że Cenega bardzo się postarała przy lokalizacji.
Jeśli miałbym określić oprawę jednym słowem, to z pewnością byłby to przymiotnik „kolorowa”. Rzut okiem na bohatera i wszystkie obejrzane przez nas reklamy lalki Barbie z Kenem natychmiast przewijają się w myślach. Styl graficzny mocno nawiązuje do produkcji sprzed kilkunastu lat, kiedy baśniowość była rozumiana jako atak tęczowych ludzi wspieranych przez czyściutkich żołnierzy. Świat gry jest tak przepełniony barwami, że aż czasami zwyczajnie nie można na to patrzeć. Niezły efekt to przyciemnienie atmosfery, kiedy wkraczamy na tereny rządzone przez mroczne siły (choć i tak są one radośnie kolorowe). Dużo do życzenia pozostawiają za to animacje postaci, które są po prostu drętwe - twórcy mogli jeszcze nad nimi popracować. Jeśli chodzi zaś o udźwiękowienie, to przywodzi ono na myśl... no "hirołsów", składa się bowiem w większości ze znajomo brzmiących podniosłych melodyjek.
Wielu osobom King’s Bounty: Legenda przypomni stare, dobre czasy, bo baśniowa kolorystyka w połączeniu z turowymi walkami zdecydowanie wzbudza sentymentalne odczucia. Dodatkowym atutem produkcji jest przepiękne polskie wydanie - Cenega wyjątkowo się postarała, dodając nawet książeczkę z rysunkami na osłodę. Niemniej jednak nie można strząsnąć z siebie wrażenia, że gra zwyczajnie dość szybko się nudzi. Potrzeba bardzo dużo samozaparcia, aby przejść ją do końca. Brakuje przede wszystkim szeregu drobnych elementów ułatwiających rozgrywkę. Dla osób siedzących nadal w przeszłości King's Bounty to prawdziwa gratka; dla reszty - już nie taka rewelacja.