Medal of Honor: Warfighter
Są takie gry, którym gdyby się dobrze przyjrzeć to ich istnienie jest w gruncie rzeczy, przynajmniej z punktu widzenia zagorzałego fana świata elektronicznej rozrywki, nieuzasadnione. Do takich pozycji zaliczyć można było dwa lata temu chociażby Medal of Honor, produkt stanowiący próbę przywrócenia blasku pokrytej grubą warstwą kurzu serii, szykowany jako konkurencja dla Call of Duty, ale ostatecznie w sumie nijaki. Swoje jednak zarobił, co pozwoliło Electronic Arts odłożyć tyle gotówki, żeby zacząć pracować nad kontynuacją o podtytule Warfighter. Technologia Frostbite 2, na której przygotowano przecież Battlefielda 3, Linkin Park ponownie na ścieżce dźwiękowej, konsultacje z zawodowcami z grup uderzeniowych z całego globu, w tym z Polski – to rozbudzało wyobraźnię. Tymczasem część druga współczesnej odnogi klasyka poszła w ślady poprzedniej. Ot, jest sobie oto niezobowiązująca strzelanka.
21.11.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po raz kolejny wcielać przyjdzie się w profesjonalistów, którzy na przeprowadzaniu różnorakich ryzykownych akcji na frontach wielu zęby zjedli, przy czym fabuła nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia. To tylko pretekst do mozolnego rozwalania kolejnych zastępów przeciwników w graficznie podobnych lokacjach. Z jednej strony jest niedbale zarysowany główny zły, do którego niczym do kłębka kierują nas słabo ze sobą powiązane misje z poszukiwaniem śladów niebezpiecznego pentrytu, z drugiej próbuje grać się na uczuciach odbiorców poprzez miejscami faktycznie przejmujące ukazywanie rozterek i niepokojów rodzin walczących dzielnie z terrorystami wojaków. Jest w tym wszystkim do tego jakaś typowo amerykańska nuta, z oddawaniem życia za bezpieczeństwo innych w tle, lecz trudno się motywem do cna przejąć. Szczególnie, że postacie ludzkie na wyrenderowanych wstawkach przerywnikowych wypadają koszmarnie.
Pewne miłe odciągnięcie uwagi od do bólu standardowej rozrywki stanowią etapy z pojazdami. Raz pomkniemy motorówką po wysokich falach, kiedy indziej z helikoptera przeprowadzimy ostrzał góry, a za moment z pozyskanymi danymi wywiadowczymi uciekać przyjdzie jeszcze powiedzmy autem po ulicach Dubaju, chowając się za rogami budynków przed szukającymi nas wrogami. Wykorzystamy też czasem robota z zainstalowanymi karabinami. Nie zmienia to jednak faktu, że sama esencja rozgrywki, czyli mordowanie przeciwników, wypada sztampowo. Nieprzyjaciele nie myślą, są porozstawiani na mapach niczym pionki, czekając tylko, aż gracz przekroczy pewną linię, by na niego wybiec. W akcjach bierzemy też niby udział z zaprawionymi w boju kompanami, czego zupełnie nie czuć. Ci „twardziele” potrafią wypalić pięć magazynków w stojącego na szczerym polu zbira, nie trafiając go ani razu, a zamiast ukatrupić nożem niebezpiecznego gościa tuż obok, wolą się schować – najlepiej za skrzynką w oddali. Dziwne to, bo przecież są niezniszczalni… Poza podkradaniem im amunicji i granatów plus okazjonalnym wyłamywaniem wspólnie drzwi, nie ma współpracy. Zabijać musimy sami.
[break/]Rozczarowuje GROM. Okładka gry prezentuje dumnie prężącego się wojaka z polskiej jednostki specjalnej, ale „nasi” napotkani w cyfrowym Sarajewie reprezentowani są głównie przez niemrawego staruszka odzianego w mundur. No, w końcu wiadomo, jaki jest wiek emerytalny… Przy okazji wirtualnych działań z rodakami dowiedziałem się również, że nie tylko samochody są pancerne i nie można ich wysadzić, ale zagraniczne drewno także lepsze jest od krajowego, gdyż nie da się rozwalić zrobionego z niego elementów, powiedzmy zwykłych ławeczek. W ogóle w Warfighterze rozniesiemy w pył wyłącznie specjalnie zaprojektowane do tego elementy otoczenia, a nie tego się po Frostbite 2 chyba spodziewaliśmy. Poza tym, bez znaczenia czy dzień, czy noc - wszelkie lokacje zostały wykonane po prostu bez polotu. Prezentują się dosyć podobnie, przynajmniej pod kątem tekstur.
Po około 6 godzinach tryb fabularny „pęka” i pozostaje po nim raczej tylko wspomnienie całkiem niezłej muzyki w kilku miejscach. Uwagę kieruje się natychmiast w stronę zabawy multiplayer. Tutaj źle nie jest, chociaż do czołówki gier sieciowych brakuje. Do wyboru dostajemy reprezentantów różnych krajów, o nieco odmiennym prowadzeniu, dobieramy potem klasy i uzbrojenie, stopniowo zyskując nowe poziomy oraz zabawki. W sumie więc mamy czysty standard, niemniej spodobał mi się pomysł z dzieleniem uczestników starcia drużynowego na oddziały, dzięki czemu nie musimy przykładowo po zgonie odradzać się w bazie, lecz możemy pojawić się za plecami danego kolegi z ekipy. Jeśli w międzyczasie nie wybiegnie sam głupio na wroga, za moment dostanie nasze wsparcie. Minie trochę czasu jednak zanim w ogóle ogarniecie wszelkie tabelki, opcje oraz podgrupy w samym menu rozgrywki, bo jest ono zwyczajnie nieczytelne. Takiego śmietnika naprawdę bardzo dawno na konsoli nie widziałem…
Medal of Honor: Warfighter byłoby godną uwagi pozycją gdyby tytuł ukazał się nie w ramach wciąż dobrze wspominanej serii, może nie pod egidą EA, a przede wszystkim w dużo niższej cenie. Miliony poszły w kampanię promującą zwyczajnie przeciętny, nic nie wnoszący do gatunku produkt - czego osobiście nie rozumiem, lecz widocznie z marketingowego punktu widzenia takie coś się opłacało. Przykro mi, bo znam osobiście ludzi, którzy angażowali się w rozwój projektu, starając się, aby zaistniał on w naszym kraju (przy okazji, świetna jest polska wersja językowa), zapewne nie dopuszczając do siebie niemniej myśli, iż ostatecznie niekoniecznie warto… Nie ma tragedii, nie ma komedii, nie ma też hitu. Że posłużę się metaforą, za dużo dorodnych grzybów w jesiennym lesie, by zwracać uwagę na byle kanię.