NFT mogło być piękne. Ale działa jak wejściówka do klubu lub bilet na loterii
NFT budzi dziś ogromne kontrowersje. Jedną z nich jest kwestia zużywania dużej ilości energii, która jest potrzebna do dokonania transakcji. Jednak jeszcze większym problemem mogą okazać się wyrachowani "twórcy", których główną intencją jest wypchanie sobie cyfrowego portfela.
11.01.2022 17:27
Wszystko zaczęło się dość niewinnie w 2017 roku. John Watkinson i Matt Hall obserwując, jak kryptowalutowe wieloryby na specjalnej platformie handlują memami z wizerunkami żaby Pepe, zdali sobie sprawę, że sami mogą tworzyć unikalne postaci, by następnie umieścić je w łańcuchu bloków Ethereum. Tak powstały CryptoPunks w liczbie 10 tys. egzemplarzy.
W tym miejscu należy podkreślić, że panowie – w przeciwieństwie do obecnych twórców podobnych projektów – wcale nie byli nastawieni na szybki i łatwy zarobek. Pozwolili każdemu, kto miał portfel Ethereum na bezpłatne przygarnięcie Cryptopunka. Wszystkie tokeny rozeszły się jednak w piorunującym tempie, co zapoczątkowało handel na rynku wtórnym. Obecnie punkowe "mordki" osiągają wartość rzędu 350-500 tys. dolarów.
Wielu wyrachowanych uczestników "kryptozabawy" szybko wywietrzyło w tym interes. Pod koniec 2017 roku powstał kolejny projekt CryptoKitties. Cyfrowe kotki szybko stały się viralem, bo mimo wielu wad – platforma się zacinała i spowalniała łańcuch Ethereum – przynosiły ich posiadaczom ogromne zyski. Już na samym początku niektóre mruczki były odsprzedawane za ponad 100 tys. dolarów. Trzeba jednak zaznaczyć, że to dzięki nim NFT trafiły do głównego nurtu.
Renesans cyfrowej sztuki
Niedługo potem okazało się, że NFT mają dużo większy potencjał niż tylko bycie nośnikiem dla memów i banalnych jpegów. Twórcy cyfrowej sztuki przez lata nie mieli sprawdzonego sposobu na monetyzację swoich dzieł. W przeciwieństwie do namacalnych obrazów, które mogą być eksponowane tylko w jednym miejscu i należeć do konkretnego właściciela, grafiki komputerowe można kopiować w nieskończoność i wyświetlać na wielu ekranach. To mocno komplikowało sprawy zarówno dla twórców, jak i potencjalnych nabywców, którzy nie do końca wiedzieli, jak wyceniać cyfrową sztukę. Potrzebne było narzędzie pozwalające na certyfikowanie danych prac. Rozwiązaniem okazała się technologia blockchain.
Blockchain Ethereum zapewnia bezpieczny zapis transakcji oraz możliwość przypisania do tokenu jakiegoś dobra. W tym przypadku mówimy o cyfrowej sztuce. W końcu NFT to nie tylko kolorowe obrazki, a wirtualny podpis sprawiający, że stają się one certyfikowaną własnością intelektualną. To rozwiązuje wszelkie obawy twórców, że wartość ich dzieł będzie zmniejszona przez łatwość, z jaką można je skopiować. Kupujący staje się nie tylko wyłącznym posiadaczem danego dobra, ale również niepodważalnym właścicielem kryptograficznego certyfikatu, który jest czymś w rodzaju aktu własności, a zarazem potwierdzeniem autentyczności dzieła. Sam kontrakt rejestrowany jest na blockchainie, skąd nie może zostać usunięty.
Dzięki NFT, twórcy tacy jak Michael Winkelmann, działający pod pseudonimem Beeple, mają w końcu możliwość spieniężenia swoich prac. Jedną z najgłośniejszych akcji była sprzedaż elektronicznego kolażu "The First 5000 Days" autorstwa wspomnianego artysty. Jego cena wywoławcza wynosiła zaledwie 100 dolarów.
Jednak licytacja przyciągnęła ponad 350 potencjalnych nabywców, a obraz składający się z 5000 grafik został ostatecznie sprzedany za 69,34 mln dolarów. Przyglądając się pracom Beepla, doskonale widać, że artysta wkłada w nie dużo więcej niż tylko kilkaset pikseli. I podobnie jak Watkinson i Hall – biorąc pod uwagę cenę startową – raczej nie miał zamiaru tak zwyczajnie się dorobić. Dziś oczywiście może sprzedawać swoje dzieła za większe sumy, ale jemu za ogrom pracy włożony w twórczość akurat się należy.
Wpływ NFT na środowisko
Zarzutów kierowanych w stronę NFT – oprócz kwestii ekologicznej – jest całe mnóstwo. I choć w głównym nurcie najczęściej mówi się o ogromnym zużyciu energii i śladzie węglowym, już niedługo ten problem zostanie zażegnany. Niewymienialne tokeny funkcjonują na blockchainie Ethereum.
Ten – jak na razie – działa na podstawie konsensusu proof-of-work (PoW). Oznacza to, że do weryfikacji transakcji przez górników jest potrzebna moc obliczeniowa z energochłonnych komputerów. Jednak już na przełomie pierwszego i drugiego kwartału 2022 roku, mechanizm ten zostanie zastąpiony konsensusem proof-of-stake. Wraz z tą zmianą do działania systemu nie będzie już potrzeby ogrom mocy obliczeniowej.
Zmiana konsensusu na proof-of-stake pozwoli zastąpić górników tzw. walidatorami. PoS porzuca wyścig zbrojeń, w którym nagrodę otrzymuje ten, kto pierwszy rozwiąże blok. Czyli mówiąc prościej – ten, kto dysponuje największą mocą obliczeniową. Wykorzystując losowość w weryfikowaniu transakcji i produkcji kolejnych bloków proof-of-stake może działać przy znacznie niższym zużyciu energii. Twórcy Ethereum przewidują, że po tzw. scaleniu i przejściu na PoS sieć zużyje co najmniej 99,95 proc. mniej energii niż PoW. Tym samym kwestia wpływu NFT na środowisko zostanie zamknięta.
Nabijanie kabzy twórcom NFT
Większym problemem mogą okazać się za to startupy, które od samego początku są nastawione głównie na zarobek. W Stanach Zjednoczonych ogromną popularnością cieszy się kolekcja Bored Ape Yacht Club, która jest już warta 1 mld dolarów. Posiadaczami znudzonych małpiszonów są m.in. Shaquille O’Neal, Steve Aoki, Eminem, Future, Post Malone, Jimmy Fallon czy Snoop Dogg. Trzeba przyznać, że nic tak nie przyciąga uwagi, jak grono celebrytów, zebranych wokół danego zjawiska.
Pojawia się jednak pytanie, co z tego wszystkiego mają osoby, które dołączą do małpiego klubu, a ich nazwisko nie mówi zbyt wiele konsumentom mediów społecznościowych. Odpowiedzią jest przynależność do grona prominentnych osobistości tego świata, a raczej tych, których było stać, żeby wydać 0,08 ETH (1000 zł) na token ze znudzoną małpą.
"Kupując Bored Ape, nie kupujesz po prostu awatara lub rzadkiego dzieła sztuki. Zyskujesz dostęp do klubu, którego korzyści i oferta będą z czasem wzrastać. Twoja znudzona małpa może służyć jako twoja cyfrowa tożsamość i otwierać przed tobą cyfrowe drzwi" – czytamy na stronie projektu.
Dziś trzeba wydać dużo więcej na egzemplarz z rynku wtórnego, bo wszystkie tokeny z początkowej sprzedaży zostały już wyprzedane. Obecnie średnia cena wynosi 200-300 tys. dolarów. Natomiast najdroższe z nich kosztują ponad milion dolarów.
Jak to w świecie bywa wszystko, co modne na zachodzie w końcu przybywa do Europy. W Stanach Zjednoczonych mają małpy, więc i my musimy mieć jakieś cyfrowe zwierzaki. W Polsce padło na niedźwiedzie. Fanadise znane ze sprzedaży wirtualnej miłości i poćwiartowanego ciała Dody teraz wypuściło Fancy Bears Metaverse – swoją odpowiedź na Bored Ape Yacht Club.
Fancy Bears Metaverse
Co łączy Krzysztofa Gonciarza, Magdę Gessler, Malika Montanę i Joannę Jędrzejczyk? Oprócz tego, że są w Polsce bardzo popularni, teraz cała czwórka zamieniła się w niedźwiedzie. Na swoich awatarach w mediach społecznościowych celebryci ustawili postaci przedstawiające ich miśkowe wersje, do złudzenia przypominające amerykańskie znudzone małpy.
Fancy Bears Metaverse to projekt NFT, za którym stoją twórcy platformy Fanadise – Jakub Chmielniak i Bartek Sibiga. To oni pomogli Marti Renti spieniężyć "cyfrową miłość" oraz zeskanowali ciało Dody w 3D, by następnie podzielić je 400 części i sprzedać w formie niewymienialny tokenów. Niewątpliwie teraz panowie wypatrzyli niszę na europejskim rynku i okazję, by na niej zarobić.
Zobacz także
Pomysłodawcy Fanadise do swojego projektu Fancy Bears Metaverse zaangażowali grono wpływowych polskich osobistości. Wśród nich – oprócz wcześniej wspomnianych nazwisk – znaleźli się również Ola Nowak, Zusje czy ŻiŻeJ. Na niektórych influencerów wylała się fala krytyki.
Gonciarzowi oberwało się m.in. za brak konsekwencji i wspieranie projektu sprzecznego z jego poglądami dotyczącymi środowiska. Innym zarzucano brak oznakowania współpracy w postach. Nie mam zamiaru krytykować influencerów za promowanie projektu, bo – po pierwsze – nie wszyscy z nich wiedzą, z czym mają do czynienia (choć z drugiej strony powinni zapoznać się z właściwościami NFT przed wejściem na ten rynek), a po drugie w pewien sposób jest to część ich pracy.
Jednak misiaki zostały stworzone nie tylko z myślą o influencerach. Wszystkich NFT jest 8888, a ich twórcy na swojej stronie opisują, jak zostaną rozdysponowane:
- 500 NFT – zarezerwowane dla celebrytów, sportowców,
- 250 NFT – zarezerwowane dla marek,
- 40 NFT – zarezerwowane dla zespołu,
- 200 NFT – zarezerwowane dla posiadaczy Karmy,
- 7888 NFT – dla klubowiczów.
A co oprócz awatara otrzymają nabywcy Fancy Bears? Twórcy na stronie internetowej obiecują m.in.:
- Dostęp do klubu i krainy Metaverse z możliwością skanowania 3D,
- W marcu 2022 jeden z posiadaczy misia wygra Ferrari. 30 proc. wszystkich tantiem zostanie przekazanych na fundusz nagród loterii,
- Koszulkę z misiem po 3 miesiącach, bluzę z kapturem po 6 miesiącach,
- Wpływ na przyszłość klubu,
- Miodowe krople, które można wydać na zakup ziemi w Metaverse,
- Spotkania i imprezy z celebrytami w prawdziwym życiu.
Trudno powiedzieć, czy celebryci współpracujący z firmą musieli zapłacić za swoje miśki. Można przypuszczać, że otrzymali je w zamian za promowanie projektu. Tak czy inaczej, w ich przypadku wydatek 0,15 ETH (ok. 2 tys. zł) to nie jakaś fortuna. Zgoła inaczej wygląda to w przypadku ludzi, których twarze nie wyświetlają się na cyfrowej ściance.
Tu warto przypomnieć, że pierwsze CryptoPunks były rozdawane nieodpłatnie. Oczywiście, jeżeli kogoś stać na posiadanie Ethereum, równie dobrze może je wydać na miśka i nikt nie powinien zaglądać danej osobie do portfela. Trudno jednak również nie odnieść wrażenia, że cały projekt powstał głównie po to, by nabić kabzę jego twórcom i influencerom.
Zarobili na misiach 19 milionów złotych
Jakub Chmielak, jeden z twórców Fanadise oraz Fancy Bears Metaverse, zdradził w wywiadzie z Wprost Biznes, że jego miśki zarobiły 19 mln zł w kilka dni. Tymczasem cena nowego Ferrari California T zaprezentowanego na stronie projektu waha się w okolicach 1 mln złotych. Tak więc, twórcy projektu już na nie zarobili.
Inicjator zastąpienia celebrytów rysunkowymi miśkami powiedział, że 2 tys. NFT w ostatniej transzy otwartej sprzedaży rozeszło się w osiem minut. Natomiast 4100 tokenów dostępnych w przedsprzedaży sprzedało się w ciągu 4 godzin. Chmielniak dodał jednak, że tylko 5 proc. NFT zostało kupionych w Polsce. Taki stan rzeczy pokazuje, że Polacy niekoniecznie są przekonani do innowacyjnej technologii lub po prostu nie widzą sensu w wydawaniu 2 tys. zł za grafikę z misiem, przynależność do wirtualnego klubu i możliwość wygrania Ferrari.
Mimo to miśki i tak rozeszły się jak świeże bułeczki. "To, co przyciąga ludzi, to przynależność do zamkniętej grupy osób" – wyjaśnia Chmielniak. Odniósł się on również do zarzutów, jakoby tego typu projekty miały być scamem. "Obserwując z zewnątrz, faktycznie można pomyśleć, że to oszustwo albo w najlepszym wypadku naciągactwo. Ale wchodząc do społeczności kryptowalut i NFT można poczuć pewną magię wynikającą z przynależności do tego klubu. To właśnie kupuje się razem z NFT. To są wspólne imprezy, miejsca do rozmawiania, znajomości i przyjaźnie".
NFT wciąż ma potencjał
Może i pandemia miała wpływ na ograniczenie kontaktów międzyludzkich i spłyciła nasze spotkania do surfowania w internecie. Może i Facebook stanął w obliczu poważnych zarzutów dotyczących naruszania prywatności w sieci i teraz sam pracuje nad swoim Metaverse. Ale na poważnie – rzeczywiście potrzebujemy wydawania 2 tys. zł (lub dużo więcej) tylko po to, by przynależeć do jakiejś grupy?
Z celebrytami funkcjonujemy na co dzień na Instagramie czy TikToku i jak na razie nikt nie chce od nas za to pieniędzy. Można oczywiście przyczepić się do ich responsywności. W końcu nie każdy ma szansę na kontakt ze swoimi idolami. Pozostaje tylko pytanie, czy znajdą oni czas na spotkania z fanami w metaverse, skoro często nie mają nawet chwili, żeby odpisać na pytanie w komentarzu.
Obecnie większość projektów NFT, o których mówi się w głównym nurcie, skupia się na sprzedaży wirtualnych dóbr, które stają się obiektami spekulacji. Nabywcy mogą później odsprzedawać je z zyskiem, ale to wszystko mieliśmy już w fizycznym świecie. Za przykład mogą posłużyć chociażby karty Pokemon TCG, które też osiągają niebotyczną wartość.
Są to jednak przedmioty, które mają za sobą całe lata historii, stały się nieodłączną częścią popkultury i ukształtowały niejedno pokolenie fanów. Tymczasem amerykańskie Bored Ape Yacht Club czy polskie Fancy Bears Metaverse to tylko kolejne platformy pokroju Facebooka zrzeszające ludzi, tyle że za członkostwo trzeba zapłacić. Co prawda ograniczają się one do konkretnej liczby osób, ale przecież i na tworze Marka Zuckerberga można zakładać prywatne grupy, do których tylko nieliczni mają dostęp.
Twórcy NFT niejednokrotnie pokazali, że technologia ma sens. Dzięki niej zarabiają graficy, muzycy, filmowcy, twórcy gier czy kluby sportowe. Swój kawałek cyfrowego tortu dostały nawet osoby, których wizerunki stały się memami. I choć może brzmi to zabawnie, w rzeczywistości posługiwanie się czyimś wizerunkiem bez jego zgody nie powinno mieć miejsca. To, że po wielu latach bycia memami w końcu zarobili pokaźne sumy, jest chyba odpowiednim wynagrodzeniem.
Wiele osób twierdzi, że NFT nie ma sensu. Prawda jest jednak taka, że niemal wszystko, na czym można zarobić, ma sens. Należy to jednak robić nie tylko po to, by napełnić sobie kieszeń, ale również, żeby osoby, które powierzają nam swoje pieniądze, miały z tego coś więcej niż obrazek, będący wejściówką do klubu czy losem na loterii – coś, co przysłuży się całemu społeczeństwu.