Ninja Gaiden: Dragon Sword

Gdy chodziłem do podstawówki to większość chłopaków marzyła o tym, by zostać wojownikiem ninja. Ba, nawet niektóre dziewczyny pragnęły być jak legendarni już skrytobójcy, tylko że wtedy nikt nie chciał się z nimi bawić. To się z czasem zmieniło, odeszło w cień, jednak chęć na bieganie z mieczem i rzucanie shurikenami czekała cały czas mocno uśpiona. Panowie, po latach możemy dać wreszcie upust tym zakurzonym już nieco żądzom, w dodatku gdzie tylko chcemy, oto bowiem na DS-a wydano Ninja Gaiden: Dragon Sword. Gra dostarcza równie dużo satysfakcji jak niegdyś bieganie po lesie z kumplami i okładanie się kijami udającymi katany. Główną różnicą jest tutaj to, że jedyna kontuzja, którą podczas odgrywania roli ninjasa może się teraz przytrafić, czeka nie nas, a ewentualnie delikatny ekranik konsolki.

Redakcja

22.04.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:54

Choć saga Ninja Gaiden ma już swoje lata i kilka ładnych odsłon za sobą (a kolejna z nich ukaże się już niedługo na Xboksa 360) to Dragon Sword na małego handheldzika Nintendo wciąż oferuje graczowi wyjątkowo wiele. Zaczynamy od nowej historii, która będzie tłem dla setek walk, jakie nam przyjdzie skoczyć w skórze Ryu Hyabusy – doskonale znanego wszystkim fanom serii ninja. Nie było mowy o pójściu na łatwiznę, dzięki czemu fabuła jest dość przekonująca, spójna oraz pięknie zilustrowana, a choć wiele rzeczy wypada może i standardowo, to całość nie nudzi i świetnie motywuje do ciągłej eksterminacji przeciwników. Co ciekawe, ta ostatnia „powinność” praktycznie całkowicie wypełniana jest rysikiem. Zresztą podobnie jak większość innych działań, ale zacznijmy od początku.

Kiedy uruchomimy Dragon Sword, pierwszą rzeczą, którą będziemy musieli zrobić to… obrócenie konsolki o 90 stopni (Brain Age się kłania). Dotykowy ekran przedstawia całe pole działania, na pierwszym planie z bohaterem, a drugi wyświetlacz służy nam przez większość czasu jako mapa. Stylusem kontrolujemy wszelkie poczynania Ryu, który będzie odtąd biegał we wskazanym pacnięciem kierunku, czy ciął mieczem kopiując ruch rysika. Za skoki i wykorzystanie magii tez odpowiada niepozorny plastikowy patyczek, a jak się szybko okaże, przycisków będziemy używali wyłącznie by blokować ciosy przeciwników oraz żeby od czasu do czasu wejść do menu. Do takiego sterowania można się bardzo szybko przyzwyczaić, gdyż zwyczajnie jest ono intuicyjne i dodatkowo niesamowicie efektowne. Zabawa „z ubocza” bardziej przypomina pracę szalonego artysty przy płótnie niż przycinanie w grę, zaś ilość ostrych pociągnięć po ekraniku sprawi, że jeśli nie macie jeszcze nałożonych w DS-ie folii ochronnych to szybko w nie zainwestujecie.

Obraz

Dość teorii – najważniejsze, że takie sterowanie okazuje się rewelacyjnie sprawdzać oraz umożliwia przyjemną grę. Rozgrywka nie jest wbrew pozorom banalna i jeśli nie chcemy szybko skończyć żywota Ryu, to będziemy musieli być uważni, a także pewni w ruchach - bezmyślne stukanie stylusem początkowo może zdawać egzamin, lecz po pierwszej większej walce szybko zostaniemy sprowadzeni do parteru. Dodać wypada, że na naszej drodze stają wręcz niezliczone ilości przeciwników, acz dzięki ich sporemu urozmaiceniu zupełnie nie będziemy narzekali na nudę. Mamy cały zestaw demonów: biegające, pełzające, latające, wszystkie w licznych odmianach i kombinacjach. Z ciał pokonanych wrogów standardowo wyskakują kolorowe kuleczki, dzięki którym odnawiamy energie magiczną oraz życiową, a przy zgromadzeniu sporego zapasu tych żółtych wydamy je w sklepie, bo jak zwykle służą one za środek płatniczy.

[break/]Będąc przy przeciwnikach nie można nie wspomnieć bossów, którzy w ostatniej Xboksowej wersji Gaidena byli chyba jednymi z największych wyzwań, które przed graczem mogą stawiać gry. Tutaj niestety w Dragon Sword czeka nas mały zawód. Owszem, wygląd kończących kolejne rozdziały zabawy potworów jest imponujący, ale nie idzie on w parze z ich umiejętnościami. Szefowie padają szybko i zupełnie nie wymagają uczenia się swych zagrywek na pamięć. O ile nowi gracze pewnie ucieszą się z tego powodu, to starzy wyjadacze serii nie będą wierzyli, że szarpią w Ninja Gaiden. Zrezygnowanie z hardkorowego charakteru potyczek ma szanse na przyciągnięcie większej ilości odbiorców tytułu, ale nieco odziera wygrane starcia z satysfakcji.

Obraz

Jak wspomniałem w poprzednim akapicie, unikatowi przeciwnicy prezentują się fenomenalnie. Są świetnie animowani, wielcy jak dom, zieją ogniem, czy strzelają promieniami - czemu towarzyszą bardzo dobre efekty graficzne. Reszta oprawy nie zostaje w tyle. Dzięki zastosowaniu prerenderowanych teł, twórcy mogli sobie pozwolić na zbudowanie postaci z większej ilości trójkącików. Efekt? Ninja Gaiden: Dragon Sword to jeden z najlepiej prezentujących się tytułów na DS-a. Całość dopełniana jest pięknie wyrysowanymi komiksowymi wstawkami, w których poznajemy fabułę gry. Naprawdę, ta produkcja pewnie nie mogła już lepiej wyglądać na tej konsolce. Chyba też nikogo nie zdziwi jak dodam, że wszystkie odgłosy potworów, wszelkie inne dźwięki oraz sama muzyka nie odstają od reszty – pełen profesjonalizm chłopaków z Team Ninja widać i słychać na każdym kroku.

Bardzo cieszy, że developer podszedł na poważnie do małej konsolki Nintendo i zrezygnował ze spłaszczenia tytułu. W Dragon Sword nadal będziemy mogli rozwijać i ulepszać ekwipunek, zdobywać nowe umiejętności oraz przedmioty, zwiedzimy niesamowite lokacje (po części już znane), a przyjdzie nam także rozwiązać kilka zagadek i nieraz skorzystać z wbudowanego w przenośny sprzęt mikrofonu. Na każdym kroku widać, iż ekipa Team Ninja od początku znała możliwości docelowej platformy i wycisnęła z niej prawie wszystko, ku uciesze graczy naturalnie. Ninja Gaiden na DS-a po prostu nie ma konkurencji w swej kategorii i zasługuje na miano jednej z najciekawszych gier na Dual Screena.

Obraz

Kieszonkowe przygody Ryu to kilka godzin wypełnionych po brzegi akcją na najwyższym poziomie, zaś gdy już przejdziemy grę mamy dodatkowo do odblokowania kilka bajerów, także tym bardziej tytuł ten za szybko na półkę nie wróci. Dragon Sword gwarantuje masę świetnej zabawy z ninjasami w roli głównej, wszystko w mistrzowskiej oprawie. Kilka naprawdę drobnych błędów, czy nie do końca przemyślanych rozwiązań - takich jak przecieniutcy bossowie - nie jest w stanie zmienić faktu, że przenośny Ninja Gaiden to tytuł, w który zwyczajnie trzeba zagrać. Toteż miłej zabawy i jeszcze raz powtórzę - uwaga na ekranik!

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)