Paul Baran, ojciec Internetu, który lubił gorące kartofle
Internet narodził się w bólach – 29 października 1969 roku wszystko zaczęło się od problemu. Nawiązanie połączenia pomiędzy komputerami zlokalizowanymi na Uniwersytecie Stanforda i Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA) rozpoczęło się od próby zalogowania. Nieudanej.
29.10.2022 | aktual.: 29.10.2022 22:42
Przed terminalem podłączonym do IMP-a (Interface Message Processor – odpowiednik współczesnych routerów) siedział student, Charley Kline z zespołu doktora Leonarda Kleinrocka. Po drugiej stronie – na Uniwersytecie Stanforda – na wiadomość oczekiwał Douglas Engelbart i jego współpracownicy.
Charley miał zamiar napisać słowo "login", ale zdołał wpisać tylko dwie pierwsze litery. Po nich komputer zawiesił się, co wymusiło restart i ponowne nawiązywanie połączenia. Z tego powodu za pierwszą wiadomość, przesłaną przez wczesną wersję tego, co obecnie nazywamy Internetem, należy uznać "lo".
Z Grodna do RAND Corporation
Nie byłoby to możliwe, gdyby nie człowiek urodzony w granicach przedwojennej Polski. W 1926 r., jako dwulatek podchodzący z jednej z grodzieńskich rodzin Żydów, Baran wyemigrował wraz z rodziną uciekając przed biedą, wywołaną nabierającym rozpędu Wielkim Kryzysem. Baranowie wyjechali do Stanów Zjednoczonych i osiedli w Filadelfii.
Dwa lata wystarczyły, by Pesach – znany już jako Paul – przez całe życie wracał do związków z Polską, przypisując nieszablonowe myślenie i zdolność do kreatywnego rozwiązywania problemów "genowi polskości".
W Filadelfii Paul ukończył Drexel Institute of Technology, a potem – po przeprowadzce do Kalifornii – studia inżynierskie na Uniwersytecie Kalifornijskim. Na tym etapie życia miał już praktykę z pracy w koncernie EMCC, a także firmie lotniczej Hughes Aircraft, gdzie pracował nad problemem komunikacji szybko przemieszczających się samolotów z naziemnymi bazami.
Przełomowym momentem było dla niego zatrudnienie w działającym na potrzeby armii RAND Corporation. Tam, na fali zimnowojennych obaw i pomysłów Carla Licklidera, dostał polecenie opracowania teoretycznych podstaw pod budowę sieci, która będzie działać "day after", jak określano czas po uderzeniu atomowym. Wtedy Paul pomyślał o gorących kartoflach.
Pakiety danych jak gorące kartofle
Zasada gorącego kartofla sprowadzała się do traktowania pakietu danych jak parzącego dłonie ziemniaka, którego trzeba się natychmiast pozbyć. Odpowiednio zaprogramowane węzły sieci miały przekazywać dane do innych, zbliżając je w ten sposób do węzła, określonego jako docelowy adresat.
Nic nie stało na przeszkodzie, by taki sposób transmisji nazwać "gorącym kartoflem", ale ostatecznie przyjęła się nieco bardziej poważna nazwa: "komutacja pakietów". Od strony technicznej Paul Baran rozpisał to bardziej szczegółowo, przedstawiając swoją koncepcję działania rozproszonej sieci w 12-tomowym opracowaniu.
Sieć dla poprzedniczki DARPA
Dzieło Paula Barana stało się fundamentem, na podstawie którego opracowano sieć, łączącą ośrodki ARPA (Advanced Research Projects Agency - Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych), czyli poprzedniczki współczesnej agencji DARPA.
Jej nazwa nie była szczególnie oryginalna – od nazwy agencji nazwano ją ARPANET-em. Do dzisiaj pokutuje mit, że ARPANET powstał jako kanał łączności na wypadek III wojny światowej. Nie jest to prawdą.
Nowa sieć została zaprojektowana tak, aby przetrwać ewentualne uszkodzenia, co czyniło ją mniej podatną na zniszczenie w przypadku wojny. Nadrzędnym celem, towarzyszącym jej powstaniu było jednak coś innego – sprawna komunikacja pomiędzy ośrodkami badawczymi pozwalająca na współdzielenie zasobów.
W jednym z wywiadów tłumaczył to Vinton Cerf: - [ARPANET] nie powstał z myślą o ataku nuklearnym, lecz po to, by współdzielić komputery między uniwersytetami. DARPA, rządowa agencja zajmująca się rozwojem technologii wojskowych, doszła do wniosku, że potrzebuje sieci komputerowej, by naukowcy z około tuzina uniwersytetów mogli wspólnie używać cyfrowych maszyn. (…) Każdy zespół co roku zwracał się do DARPA z prośbą o najnowszy dostępny sprzęt. A ten był bardzo drogi. Wobec tego agencja stwierdziła: musicie się dzielić. Stąd pomysł na ARPANET.
Działa, ale po co?
Sprowadzanie zasług Paula Barana do teoretycznej rozprawy o komutacji pakietów byłoby jednak niedopatrzeniem. Choć genialny wizjoner zmarł w 2011 roku, kilka dekad wcześniej faktycznie wymyślił internet w postaci, jaką znamy współcześnie. Obrazowo przedstawia to Wojciech Orliński w biograficznej książce "Człowiek, który wynalazł Internet".
Paul Baran nie tylko opracował kluczowe założenia dotyczące sposobu działania rozproszonej sieci, ale wiedział także, co ma się w niej znaleźć. W 1967 roku podczas jednej z prezentacji Paul krok po kroku przedstawił m.in. ideę zakupów online.
Zakupy były tylko jednym z elementów prezentacji, która dowodziła, że Baran ponad pół wieku temu miał w głowie nie tylko pomysł na to, jak ma działać Internet, ale także wyjaśnienie, po co ma działać.
Z uniwersytetu na domowe biurko
Jedyne, czego w tamtej prezentacji brakowało, to współczesny interfejs użytkownika. Był dopiero rok 1967, a "matka wszystkich prezentacji", czyli demonstracja sposobu, w jaki będziemy korzystać z komputerów, miała zostać pokazana światu dopiero rok później, w grudniu 1968 r.
Douglas Engelbart pokazał wówczas interfejs, jaki znamy obecnie – obsługiwany myszą, okienkowy GUI, hipertekst, kontekstowe menu, zdalną pracę grupową nad jednym dokumentem czy wideorozmowy.
Pod koniec lat 60. wszystkie elementy komputerowej układanki były już gotowe. Ale nim wielbiciele LSD i kontrkultury z Doliny Krzemowej i Homebrew Computer Club złożyli je w zgrabną, przyjazną dla domowego użytkownika całość, musiała minąć jeszcze cała dekada.
Łukasz Michalik, dziennikarz dobreprogramy.pl