Phoenix Wright: Ace Attorney

Redakcja

23.03.2007 19:30, aktual.: 01.08.2013 01:57

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W kwestii gier Capcomu zawsze byłem człowiekiem wiary. Niewielu jest developerów na świecie, którym ufam równie mocno. Bez bicia przyznaję jednak, że słysząc o przygodówce prawniczej miałem różne myśli. Wyłączając odcinek z fizjoterapeutą Grzegorzem C., zawsze i wszędzie tępię program o fikcyjnych rozprawach sądowych uparcie nadawany w telewizji. Nie pociągają mnie także perypetie prawników z innego tasiemca o pewnej Magdzie. Dlatego cudem wyrywając się z transu pierwszego dłuższego spotkania z Phoeniksem Wrightem nie mogłem uwierzyć, co się stało. Wciągnęła mnie gra w zasadzie łącząca cechy wymienionych wyżej seriali. Na tym właśnie polega magia gier opatrzonych żółto-niebieskim szyldem Capcomu.

Gra pierwotnie ukazała się w 2001 roku tylko w Japonii. Z edycją anglojęzyczną zwlekano do czasu premiery i sukcesu DS-a. Nie chcę nawet myśleć ile gracze straciliby nie zapoznając się z tą kapitalną produkcją. Wcielamy się w niej w Phoeniksa “dla-przyjaciół-Nicka” Wrighta, początkującego prawnika. Nie zawsze rozgarniętego, ale uwielbiającego na sali sądowej blefować. Nie sposób się z nim nie utożsamiać, jego upadki i wzloty na pewno będą wam bliskie. Pierwszą, treningową sprawą będzie udowodnienie niewinności Larry`ego, najbliższego przyjaciela Wrighta. Wszystko jest podane na tacy: w cut-scenie dokładnie widzimy, kto i jak zabił, poznajemy motywy i narzędzie zbrodni. Potem nie będzie już tak różowo.

Obraz

Gra składa się z dwóch różnych części. Badające okoliczności morderstw etapy zbierania dowodów i przesłuchiwania świadków przeplatane są buzującymi od emocji sesjami procesu. Do wygrania mamy 5 spraw, przy czym ostatnia długością dorównuje czterem pozostałym razem wziętym. Zawsze na drodze Nicka pojawiają się zróżnicowane postaci, wachlarz charakterów jest imponujący. Larry to lekkoduch, typowy luzak. Oskarżyciele są zbieraniną bezwzględnych typów, bez litości punktujących nasze potknięcia i gotowych na wszystko, byle tylko wygrać proces. Wyróżnia się zimny jak lód Miles Edgeworth, kolejny znajomy Wrighta, któremu pomożemy rozwiązać pewną sprawę z przeszłości. Na początku poznajemy także siostry Fey – starszą Mię i młodszą Mayę. Pierwsza jest prawniczką „o dużych oczach” i mentorem Phoeniksa, zaś druga początkującym medium spirytystycznym.

[break/]Wątek zaświatów ciągle gdzieś tam w tle sie przewija, ale nie kłóci się z innymi założeniami gry. Bohaterów jest dużo więcej, jednak dobrze abyście sami się z nimi zapoznawali, bo także z tego płynie radość zabawy. Relacje Nicka ze świadkami to nierzadko pole do popisu dla scenarzystów – miejscami dowcipy pojawiają się często. Najbardziej utkwił mi w pamięci jeden koleżka, stuprocentowy geek, którego błyskotliwe inaczej kwestie zostały napisane w l33t speeku, czyli narzeczu internautów. Pierwsze spotkanie konserwatywnego Phoeniksa z dzieckiem XXI wieku jest przekomiczne. Szczególnie, kiedy Nick nie ma pojęcia o czym tamten mówi i kwituje to prostym “whatever”.

Obraz

Szukanie dowodów polega na przeszukiwaniu statycznych teł, dopiero piąta sprawa wprowadza w tym temacie niemałe nowości. Generalnie wszystkie inne można przejść nie dotykając dolnego ekranu - wszak to konwersja. Za to najbardziej złożone i najdłuższe dochodzenie wykorzystuje wszelkie dobrodziejstwa mikrofonu i touch screena. Zbieramy odciski palców dmuchając specjalny proszek na kluczowe przedmioty, wszystkie dowody obracamy w 3D poszukując ukrytych poszlak albo układamy proste puzzle. Bardzo przyjemnie to zaprojektowano, co prawda wcześniej nie odczuwałem niedosytu bez tych minigier, ale tchnęło to nowego ducha na koniec zabawy z PW. Wskazówkami służą także postaci, które poznajemy na miejscu zbrodni i okolicach. Pytamy ich o znalezione przedmioty, osoby, weryfikujemy przypuszczenia. Rozprawa nie zacznie się dopóki nie zbierzemy wszystkich potrzebnych elementów układanki, pamiętajcie o tym. Liniowość daje o sobie znać i czasem przeoczenie drobnego szczegółu każe nam plątać się po miejscówkach, ale generalnie trzeba naprawdę nielichych “zdolności”, by się zaciąć. Swoją drogą, właśnie takie podejście charakteryzuje najlepsze przygodówki – nie wszystko jest klarowne od razu, ale odrobina pomyślunku wystarcza, by pchnąć akcję do przodu. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się w momencie rozpoczęcia właściwej rozprawy...

Obraz

Pierwsze skrzypce grają trzej bohaterowie: Nick, oskarżyciel i sędzia. Oskarżony przewija się gdzieś w tle, podobnie jak towarzysząca nam Maya Fey, czy świadkowie. Świadek składa zeznania podzielone na kilka parozdaniowych kwestii. Naszym zadaniem jest znalezienie luki, przeinaczenia prawdy albo bezczelnie wypowiedzianego kłamstwa. Na początku wystarczy dopytać świadka, potem trzeba mocno kombinować – kojarzyć fakty, przedstawiać konkretne dowody i cisnąć na konkretne tematy. Możemy w trakcie rozprawy popełnić pięć błędów – o jeden most za daleko i sędzia przerywa rozprawę wydając niekorzystny dla nas werdykt. Kapitalnym patentem jest wykorzystanie mikrofonu. Możemy w odpowiednich momentach krzyczeć “HOLD IT!”, “OBJECTION!” albo “TAKE THAT!” w zależności od sytuacji. Gra łapie także polskie tłumaczenia i choć jest opcja dla leniwych (kliknięcie stylusem), to wykrzykiwanie daje więcej radochy.

[break/]Przynajmniej przez kilka pierwszych godzin. Nick w czasie rozprawy uderza w ławę, pewnym, mocnym głosem prezentuje najbardziej niedorzeczne przypuszczenia, wytyka palcem i ogólnie zachowuje się jak rasowy prawnik. Nastroje przesłuchiwanych także są warte wzmianki. Przyciskając gościa do ściany możemy zobaczyć prawdziwą wściekłość, furię, nienawiść. Ci, którzy na początku wydawali się spokojnymi ludźmi, pokazują swoje prawdziwe oblicze. Cały spektakl w sądzie nie byłby kompletny bez ociężale myślącego sędziego i uważnego oskarżyciela. Każdy nasz błąd jest wyłapywany, ale zapewniam was, że gra wciąga jak bagna Rospudy. Jeśli się przymknie oko na niektóre dialogi powtarzające parę razy tę samą kwestię i humorystyczną konwencję, to Phoenix Wright: Ace Attorney okaże się mistrzowskim tytułem. Chyba nie muszę dodawać, że zwroty akcji są nagminne, a obraz przestępstwa z początku historii i pod koniec to dwie różne zbrodnie. Dzięki temu gra, mimo w zasadzie małego skomplikowania, nie jest monotonna.

Obraz

Kreska jaką narysowano Phoeniksa Wrighta jest mangowa, z tym wyjątkiem że nie odstraszy nawet nipponofobów. Oprawa graficzna jest tylko dodatkiem do gameplay`u i muzyki. Kawałki z gry momentalnie wpadają w ucho, są proste, skoczne i nastrojowe (RedNacz ma nawet jeden z nich jako dzwonek w komórce, hehe). Niejaki Sugimori Masakazu wykonał kawał świetnej roboty – wstawki przy wykrzykiwaniu sprzeciwu czy odkryciu prawdziwych motywów mordercy to miód dla uszu. Za każdym razem przy ich odsłuchaniu uśmiech satysfakcji sam pojawia się na twarzy grającego. Każda sprawa ma kilka przypisanych motywów muzycznych, aż dziwne że tak proste kawałki budują cały klimat gry.

Obraz

Phoenix Wright: Ace Attorney to jedna z wielu pozycji obowiązkowych na DS-a. Mimo rozbudowania fabularnego, gra idealnie wpasowuje się w ramy produkcji na konsole przenośne, bo zapisać stan możemy w każdym momencie. Nawet jeśli do tej pory stroniliście od przygodówek, odstraszał was wysoki poziom trudności i liniowość, to właśnie nadszedł moment na zmianę poglądów. Moc wrażeń, wciągające historie, nietuzinkowi bohaterowie i muzyka będąca arcydziełem – każdy z tych motywów się wzajemnie uzupełnia tworząc oryginalną mieszankę. Przyznacie mi rację, kiedy tylko zobaczycie jak po paru godzinach śledztwa krzykniecie “OBJECTION!”, a Nick bez wahania wskaże mordercę. Bezcenne.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)