Red Hat wystawia społeczność linuksową na próbę [OPINIA]

Niedawno Red Hat podjął zaskakującą decyzję o ograniczeniu dostępu do swoich repozytoriów tylko do partnerów. Zablokowało to możliwość budowania własnych wariantów systemu, opartych o RHEL. Robiły tak zarówno otwarte projekty, jak i duże firmy (np. Oracle).

Red Hat wystawia społeczność linuksową na próbę
Red Hat wystawia społeczność linuksową na próbę
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | Kamil Dudek
Kamil J. Dudek

Decyzja o zamknięciu repozytoriów spotkała się z falą krytyki i wieloma emocjonalnymi odpowiedziami. Zaskakująco nerwowo, niemal nieprofesjonalnie, odpowiedziało Oracle. O wiele spokojniejsze oświadczenia wydały projekty Rocky Linux i AlmaLinux, których istnienie jest de facto uzależnione od dostępności Red Hata. Aby jednak zrozumieć sens (i ocenić zasadność) reakcji świata linuksowego na decyzję Red Hata (IBM-a?), należy przypomnieć, jaka jest relacja między Red Hatem, Fedorą, CentOSem i projektami "downstream", przebudowującymi źródła RHEL.

Obecnie, Red Hat wspiera dwa projekty związane z RHEL. Pierwszym z nich jest Fedora. To do Fedory są posyłane wszystkie adaptacje w oprogramowaniu open source, dokonywane przez Red Hata. Fedora jest całkowicie otwarta i taka pozostanie. Red Hat wywiązuje się z wielu swoich zobowiązań GPL właśnie poprzez rozwijanie Fedory. Nowości z Fedory prędzej czy później trafiają do RHEL-a, który okresowo dokonuje migawki i na jej podstawie buduje "zamrożoną" w czasie wersję Enterprise Linux.

CentOS

Drugim z nich jest CentOS. Niegdyś był to system, który zachowywał binarną zgodność 1:1 z Enterprise Linuksem. Był to "odbrandowany RHEL", niezawierający żadnych składników obsługi klienta i dystrybucji oprogramowania. Zamiast tego stosował płaskie repozytoria, podobnie jak Fedora. RHEL stanowi branżowy standard i jest podstawą na której definiowanych jest wiele standardów i frameworków zabezpieczeń. Dużo projektów rozwijało więc swoje oprogramowanie na CentOSie, zakładając że w "dużych wdrożeniach", zostanie ono osadzone na RHEL-u i odbędzie się to bez niespodzianek.

Dziś CentOS nie zapewnia zgodności binarnej i celuje w funkcjonalną. Rozwija się szybciej niż RHEL, ale wolniej niż Fedora. Ponieważ jednak binarna zgodność ze standardem de facto, jakim jest RHEL, to cenna rzecz, a system ten musi podtrzymywać zgodność z GPL, pojawiły się inne projekty przebudowujące źródła Red Hata - jak Rocky Linux (RL). Jeżeli ktoś chce binarnej zgodności z RHEL-em, może wybrać RL. Red Hat nie narusza w ten sposób GPL - zmiany, których dokonuje, są publikowane w Fedorze.

Oracle

Poza projektami budującymi się pod zgodność z Red Hatem, podobny proceder uskuteczniało Oracle. Dystrybucja była obsługiwana przez Oracle'a, a wszystkie oraclowe adaptacje były opcjonalne. Lekko przerysowując rzeczywistość, można powiedzieć, że Oracle sprzedawał pracę Red Hata. I ta druga firma właśnie tak zaczęła to widzieć. W zestawieniu ze spostrzeżeniem, że obecność binarnie zgodnych z RHEL-em Linuksów wcale nie przekłada się na wyższą sprzedaż subskrypcji, postanowiono ukrócić ten proceder.

O ile podszyta bezradnym żalem frustracja Oracle'a jest uroczym widokiem, to oddolne projekty jak Rocky Linux, pozwalające programistom budować produkty "dla RHEL-a" bez drenowania projektowego budżetu na licencje, ucierpią wraz z owymi programistami. To może być rynkowo niekorzystne. Co prawda dużo krytyki zaczynało się i kończyło na postulowaniu "sprzeczności z duchem GPL", ale istniały także głębsze argumenty. Jednym z nich jest właśnie utrudnianie życia twórcom niezwiązanego z Red Hatem oprogramowania, które docelowo miałoby pracować na RHEL-u. To bardzo dużo biznesów. Mniejszych i większych.

Standard czy nie standard?

To jednak wcale nie dowodzi, że decyzja Red Hata jest jednoznacznie szkodliwa. Unaocznia bowiem, czego wiele osób nie chce zaakceptować, że Enterprise Linux stał się standardem - ale wiele społeczności i biznesów nie chce tego zaakceptować. Jeżeli binarna zgodność z RHEL-em jest taka ważna, to dlaczego nie postulować jej jako otwartego standardu? Opieranie się wyłącznie na tym, że jest to oprogramowanie open source, "standaryzuje" RHEL-a jedynie pośrednio. Ale jego powszechne wykorzystanie czyni do standardem de facto.

Red Hat rozwija świat open source, a jednocześnie wydaje górę pieniędzy na stworzenie systemu uznawanego za wyznacznik biznesowej stabilności. Sprzedawanie tak przygotowanego systemu przez inne firmy jednocześnie zwiększa zależność rynku od RHEL-a jako standardu oraz utrudnia dalsze, skuteczne rozwijanie go. Prowadzi to do degradacji jakości.

Potrzebna decyzja

Poza tym owszem, oddolne projekty pozwalają tworzyć innym programy "dla RHEL-a bez RHEL-a", ale wobec tego oznacza to, że potrzebna jest w świecie linuksowym decyzja: czy standaryzować pod Red Hata niejawnie, pośrednio - czy może przyznać że jest standardem i przepchnąć tę standaryzację w sposób formalny? Uciąć domyślną nieskończoną różnorodność bez powodu. Nie wydaje się, by istniała wola właśnie takiej konfrontacji z rzeczywistością. Los LSB, o wiele bardziej ogólnego standardu niż empiryczna zgodność z RHEL-em, tylko to potwierdza.

A jest o tym trudno dyskutować. Wola zmniejszenia plagi forków i niezgodności, szczególnie motywowana chęcią ustandaryzowania na bazie komercyjnego produktu, jest uznawana za próbę monopolizacji, tłumienia rozwoju i utrudniania kompromisów technologicznych. Jednak brak jednoznacznej definicji platformy prędzej czy później kończy się standardami de facto.

Tak właśnie stało się z RHEL-em. Systemem, który korzysta z bazy open source, ale jego ujednolicenie bierze się z biznesu, a nie ze społeczności. Potrzebna jest więc biznesowa siła pędna, by mógł przetrwać. Red Hat próbuje zadbać właśnie o to. Przez kilka tygodni, które minęły od decyzji o zamknięciu repozytoriów, świat linuksowy jednak się nie zawalił. Teraz taki los powinien mu zagrażać mniej, wcale nie bardziej.

Kamil J. Dudek, współpracownik redakcji dobreprogramy.pl

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (92)