Resident Evil: The Umbrella Chronicles
Do tej pory wszelkie “celowniczki” (jak to się popularnie określa gatunek tzw. rail shooterów - strzelanek na szynach) w realiach Residenta były w szczytowych momentach ledwie średnie. Innymi słowy nikt za bardzo nie miał ochoty w nie grać. Capcom jednak nie zrezygnowało z tej gałęzi serii – co więcej, spięło się i włożyło cuit więcej wysiłku (oraz pieniędzy) w produkcję kolejnej odsłony. I choć twórcy wciąż nie ustrzegli się wielu błędów, to ten mały krok naprzód okazał się większy niż wszyscy przypuszczali.
20.12.2007 | aktual.: 01.08.2013 01:54
Kiedy Capcom zapowiedziało nowego Residenta na Wii graczom marzyła się bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z RE4. W końcu silnik, który tak świetnie sprawdził się na NGC, nie miał prawa źle działać na najnowszej konsoli Nintendo. Mądre głowy w firmie postanowiły jednak zrobić inaczej, twierdząc że stosunkowo nieskomplikowane założenia Umbrella Chronicles lepiej pasują do image’u Wii. Jak w takim razie wytłumaczą milion sprzedanych kopii konwersji czwartego Residenta? Niech już oni łamią sobie nad tym głowy - my zajmijmy się graniem. Bo mimo że RE: TUC nie spełnia wszystkich oczekiwań, to na pewno potrafi dać sporo radochy, zwłaszcza fanom serii.
Pomysł na „Kroniki Umbrelli” był dość prosty. Pozwolić graczom przeżyć jeszcze raz najważniejsze momenty ze wszystkich części, przedstawione z nieco innego punktu widzenia. Dokładnie to z perspektywy pierwszej osoby, czyli mówiąc dosadniej - z oczu bohatera. Postawicie więc stopę w pędzącym pociągu, odwiedzicie klasyczną już rezydencję, czy pouciekacie przed Nemesisem, toteż... odegracie sceny z tylko trzech części serii! Code Veronica, drugi Resident, oraz czwarty nie pojawiają się w „Kronikach”, a to może oznaczać tylko jedno - Capcom najprawdopodobniej od początku przygotowywało się na sequel.
Mimo tego RE: TUC i tak jest pozycją, która zapewni Wam długie godziny zabawy, co jest dość zaskakujące zważywszy na gatunek. Nawet jeśli nie macie ochoty wyciskać z niej wszystkich soków, to fakt faktem więcej niż dziesięć godzin z życia macie wyjęte. Choć z pozoru na przygodę składa się dwanaście poziomów, tak w rzeczywistości ta liczba jest sporo większa. Wszystko dzięki misjom bonusowym, ukazanym z perspektywy różnorakich bohaterów dramatu. Poza tym z pewnością spróbujecie przynajmniej raz zagrać w już raz ukończone etapy, bo powodów do tego jest zwyczajnie całkiem sporo - różne ścieżki, ukryte bronie i przedmioty, waluta za wysoką ocenę, aż wreszcie multiplayer – słabo?
[break/]Drugim stereotypem (po długości zabawy) gatunku, który Capcom stara się przełamać, jest poziom skomplikowania rozgrywki. Zazwyczaj wszystko, co można w tego typu tytule zrobić to strzelić i przeładować. Ale nie tutaj. To, że poza pistoletem z nieskończoną amunicją po drodze zbiera się mocniejsze fuzje wydaje się raczej oczywiste. Dużo mniej standardowe są granaty, które warto wrzucić w większą grupkę nacierającego na nas nieświeżego mięsa. Poza tym gracz ma szybki dostęp do noża, dzięki któremu jest w stanie szybko pozbyć się mniejszych, acz upierdliwych maszkar pokroju nietoperzy na przykład. Na tym nie koniec.
Od czasu do czasu do gry wchodzą tak zwane Quick Time Events – sytuacje, kiedy trzeba szybko wcisnąć pokazany na ekranie przycisk, by uniknąć przykrego końca. Tyczy się to także momentów, gdy jakiś zombiak podejdzie za blisko. Jeśli gracz zdąży potrząsnąć wiilotem, to zamiast zostać ugryzionym załatwi natręta w efektowny sposób. Ostatnim novum, choć raczej mało przydatnym, jest możliwość dość ograniczonego rozglądania się. Jeśli do gry użyjecie także gałki analogowej (a nie musicie), wtedy z jej pomocą możecie w dość wąskim zakresie decydować, w którą stronę patrzy Wasza postać. Nie są to raczej rewolucyjne zmiany, ale urozmaicają znacząco rozgrywkę, która zwyczajowo opierała się na duszeniu ‘fire’.
Jak prezentuje się samo strzelanie? Otóż ma swoje wzloty i upadki. Samym plusem jest już to, że znów mamy okazję wypalić niezliczone ilości naboi w stronę nadgniłej kupy tkanek. Przynajmniej mnie to szalenie odpręża. Do tego ten konkretny dźwięk, kiedy po celnym strzale głowa zombiaka wybucha niczym arbuz... Radochę zwiększają różne rodzaje broni, które przydają się w konkretnych sytuacjach – wiadomo, strzelba na bliski dystans, i tak dalej. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż otoczenie w bardzo przyjemny sposób ulega destrukcji. Obrazy, lampy, pochodnie, krzesła, czy inne stoły ładnie rozpadają się na kawałki pod gradem naszych argumentów. A że często kryją w sobie tak cenną amunicję, więc nie warto przejmować się estetyką wnętrz.
[break/]Do zalet zaliczyłbym także zdecydowanie walki z bossami. Są intensywne, wymagające i wartkie, do tego zazwyczaj zrealizowane z odpowiednim rozmachem. I o to chodzi! Niestety nie zabrakło wad i to niekiedy dość poważnych. Po pierwsze sterowanie pozostawia trochę do życzenia. Wprawdzie nie doprowadza do furii, ani nie uniemożliwia zabawy, acz nie raz i nie dwa zdarzy się Wam, że trafienie w konkretny, niewielki cel okaże się niezwykle trudne. Czasami też konsola potrafi nie zauważyć potrząśnięcia wiilotem, które odpowiada za przeładowanie broni. Da się z tym żyć, lecz zdecydowanie niszczy harmonię dzieła zniszczenia, jakie sieje gracz. Przyczepiłbym się jeszcze do fizyki zombiaków, którzy zazwyczaj reagują ze stoickim spokojem na pierwsze kilka kulek, które w nie trafia, ale już od wielkiego dzwonu w bebechy potrafi nimi rzucić jak szmacianą lalką. Osobiście wolałbym, żeby targało nimi bez przerwy.
W kwestii wizualiów sprawy mają się dość dobrze, choć chyba nie jest to nic, czego nie uciągnęłaby przy odrobinie trudu mocno wysłużone już PS2. Renderowane przerywniki są jak zwykle na bardzo wysokim poziomie, otoczenie w 3D już na trochę niższym. Ogólnie wszystko wygląda dość schludnie, choć bez rewelacji, ale nie tak znów rzadko zdarzają się także kiepskie tekstury, czy wyjątkowo kanciaste obiekty. Najlepsze wrażenie robią efekty świetlne, jednak jako całość, to te w Umbrella Chronicles czwartego Residenta nawet nie dotykają. Nie ta półka, niestety. Na szczęście nie stwierdziłem jakichkolwiek przycięć animacji. Jeśli zaś chodzi o dźwięki, to jest poprawnie. Muzyki w trakcie strzelaniny nie słychać, lecz akurat wtedy, gdy trzeba potrafi zbudować atmosferę. Lektorzy to ten sam, residentowy poziom, który można podsumować jako horror klasy B. Taki już urok serii. W sumie przy udźwiękowieniu niczego większego nie można się czepić, zombiaki jęczą jak trzeba, tyle że nic także nie rzuciło mną za uszy o podłogę.
Resident Evil: The Umbrella Chronicles to dobra pozycja, z aspiracjami na bardzo dobrą. Capcom naprawdę dołożyło starań, by nie była to kolejna porażka w rodzaju Gun Survivor. Mnóstwo bonusów, alternatywnych ścieżek, czy chociażby możliwość ulepszania broni niczym w RE4 to świeży powiew w dość skostniałym i wydawałoby się niemal zapomnianym gatunku. Jeżeli oczekiwanie na piątego Residenta do 2009 roku oznacza dla Was niewypowiedziane cierpienia, RE:TUC na pewno ból w pewnym stopniu uśmierzy. Nie spodziewajcie się jednak niezapomnianej przygody, tudzież przeogromnej dawki adrenaliny. Ale przyjemnej eksterminacji tego, co powinno już nie żyć jak najbardziej. Szczególnie, gdy macie kumpla ze skłonnością do duszenia cyngla.