So Blonde: Blondynka w opałach

Poza dobrymi gagami, od takich uniwersalnych po te ściśle związane z popkulturą, naprawdę niezła przygodówka musi zawierać jeszcze jeden bardzo ważny element - fajnego bohatera. Trafiają się przypadki ocierające się o absurd czy fantastykę, ale panujący standard to typ o wyrazistym charakterze w wyjątkowo nieodpowiednim miejscu i czasie. Z tym So Blonde uderza w więcej niż dziesiątkę - już sam rzut oka na widniejącą na okładce nastolatkę, którą bardziej pochłania malowanie paznokci niż ratowanie się spod ognia pirackiego statku, przynosi uśmiech i nasuwa myśl: „Będzie naprawdę dobrze”. Niestety nie jest. Gra rozśmiesza, lecz jednocześnie irytuje średnim pomysłem na poprowadzenie fabuły i masą nielogicznych rozwiązań.

Redakcja

08.08.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:53

Bohaterka to słodka nastolatka o imieniu Sunny Blonde. Ocena po wyglądzie jak najbardziej słuszna – typowe, rozpuszczone dziewczę z USA, którego stereotyp wykreował serial Beverly Hills czy komedia Clueless. „Słonko” ma mocno nadzianych rodzicieli, modne i drogie rzeczy, a jej ulubione zajęcie to rzecz jasna łażenie po centrach handlowych z przyjaciółką o podobnych horyzontach myślowych. Ponoć uczęszcza do jakiejś szkoły (choć zdaje się reprezentować ten procent społeczeństwa, który stwierdził, że mleko bierze się z supermarketu), bo momentami przeżywa retrospekcje z lekcji historii sztuki, ale na pierwszym miejscu w jej życiu stoi zdecydowanie torebka-nieodłączka wypchana chorą liczbą kosmetyków, plus pilniczek, komórka oraz karta kredytowa.

Obraz

Mimo wszystko nie można powiedzieć, że Sunny jest zwyczajnie głupia i antypatyczna. Wręcz przeciwnie – wyjątkowo pozytywne nastawienie do rzeczywistości, uroczy charakter i ukryta inteligencja czynią z niej pierwszorzędną bohaterkę gry przygodowej. Na (zapewne kolejnym) rejsie luksusowym jachtem po egzotycznych wyspach bohaterka pada ofiarą braku „dżentelmeństwa” i potrącona przez potencjalnego amanta wpada do wody. Nietrudna zgadnąć, że następnego dnia budzi się na brzegu wyspy. Ląd przypomina oczywiście kurort, ale też z jakąś nutką pokręcenia, o co zadbali lokalni czciciele voodoo i matka ziemia tworząc pokaźny wulkan. Lecz to nie wszystko - przez dziwaczne zajścia mieszkańcy nie mogli się nigdzie stąd ruszyć od blisko 300 lat. Natykamy tu więc zarówno niegdysiejszych kolonizatorów, czarnoskórych tubylców, jak i całą zgraję korsarzy. Zetknięcie uzależnionej od komórki dziewczyny z niemal starożytną, nie znającą prądu enklawą wypada wiadomo jak…

[break/]Komizm w So Blonde wynika z jednej strony właśnie z zetknięcia dwóch światów. Sunny pytająca się o miejsce z zasięgiem do sieci po prostu rozbraja. Jeszcze lepsze jest to, że samotne przebudzenie na wyspie nie wywołało u niej paniki, a ekscytację tak „pięknym kurortem”, stale powiększaną zachwytem nad detalami pokroju realistycznej atrapy statku pirackiego, czy trójkątnej płetwy udającej rekina. Nawet kiedy panna Blonde po jakimś czasie orientuje się (a przynajmniej takie sprawia wrażenie) w sytuacji, nie traci dobrego humoru i od razu wczuwa się w sytuację badając, kto jest fajny, a w kim może się ewentualnie podkochiwać. Przy tym uzewnętrznia całą swoją „blondynkowość”, którą każdy doskonale zna ze słynnych kawałów. Miech uznaje za idealny przedmiot do wachlowania, a patrząc na przezroczystą butelkę od wina stwierdza, że gdyby była bardziej w temacie to potrafiłaby określić… czy jest białe czy czerwone.

Obraz

Nie mogło zabraknąć nutki absurdu i komicznych nawiązań. Pojedynek z groźną Panią pirat zostaje rozegrany na dowcipy, a półki w pomieszczeniach zamieszkane są przez maskotki Obeliksa, Cthulhu, czy gwiazdki z Mario. Szkoda, że między porządne gagi dostały się także rubaszne „betony”. Klozetowy dowcip nie jest zły, ale mdlenie od smrodu niemytego pirata czy obrzydzenie wywołane naturalnym odorem z toalety zostało niezgrabnie ulokowane właśnie pomiędzy trochę wyższych lotów dowcipami. Generalnie jednak Sunny zdaje egzamin z poczucia humoru na piątkę, lecz samymi żartami gry nie zbuduje - a chyba właśnie tak wydawało się twórcom. Całość bardzo szybko zaczyna niestety nużyć i irytować. Początkowo zadania są w miarę rozsądne, czemu sprzyjają nieduże lokacje, widoczne elementy interaktywne oraz mały zbiór przedmiotów w ekwipunku. Wkrótce jednak gra zbacza z logicznego toru rozgrywki i nie bardzo wiemy czym konkretnie się mamy zająć.

Obraz

Błyskawicznie pojawia się problem z przedmiotami. Po niedługim czasie zbieramy ich pokaźną ilość, a do tego część z nich okazuje się zwyczajnie w ogóle nieprzydatna. Rzecz bardzo utrudnia oczywiście obmyślanie sposobu na pchnięcie akcji naprzód. Dodatkowo, kiedy w końcu domyślamy się, co teraz chyba powinniśmy zrobić, najczęściej elementy użyte do wykonania czynności bywają mocno nietrafione. Mnie rozbroiło uzyskanie mlecznej pianki do kawy przy użyciu…. miecha i plastikowej rurki. Wiadomo, że dobre przygodówki muszą mieć fajne rozwiązania, ale tutaj brakuje zarówno tych logicznych, jak i chociażby zabawnych. Nasza „blondi” od początku daje się poznać jako osoba żywiąca obrzydzenie do rzeczy brudnych i śmierdzących. Ba! - boi się nawet podjąć rozmowę bez uprzedniego makijażu, nie wspominając o dotykaniu świeżo opróżnionych flaszek po rumie. A tu nagle okazuje się, że kluczem do zagadki jest wsadzenie ręki do sadzawki i wyjęcie z niej garści żwiru. Ech, te niezdecydowane kobiety…

[break/]Dziwnie wypadła grafika. Tło oraz przedmioty to klasyczna, kolorowa kreska, ale postacie są już trójwymiarowe. Pomysł może i fajny, lecz wykonanie niestety takie sobie. Animacja kuleje, zaś niektóre ruchy są wręcz totalnie nienaturalne – łasica Max porusza się jak stara, nakręcana zabawka, a Sunny schyla się z gracją robota. Tak więc eksperyment z hybrydą 2D/3D nieudany. Złego słowa za to nie można powiedzieć o wyglądzie plansz. Są one pełne barw i detali. Inna sprawa, że niektóre zostały trochę źle przygotowane. Małe pokoiki wyglądają w porządku, jednak większe obszary obserwujemy ze zbyt dużego oddalenia, a kiedy przechodzimy w bok mapa po prosty przesuwa się, zamiast wyświetlić teren od innej strony i z bliskiej perspektywy. Niezrozumiałe jest też czemu nawet maleńkie etapy każą nam czekać na załadowanie się, co podczas przeszukiwania kolejnych pokoi strasznie irytuje.

Obraz

Rozgrywkę ratują trochę mini-gry. Niekiedy zamiast wykazywać się bystrością albo próbami uchwycenia toku myślenia autorów dostaniemy śmieszny zręcznościowy przerywnik typu łapanie kropli deszczu w kokosa, stylizowane na dawne handheldy typu „jajeczka”, czy rzucanie nożami w głowę pirata. To moim zdaniem dobry pomysł i nie mam nic przeciwko, żeby stał się standardem w tych mniej klasycznych produkcjach. Bardziej dynamiczne wycinki akcji obejrzymy w postaci komiksu, niestety zadowalając się kilkoma cienkimi obrazkami na krzyż. Plusem produkcji jest również polska wersja językowa. Zamiast napisów mamy elegancki dubbing. Aneta Zając (znana głównie z telenoweli) w roli Sunny wypada bezbłędnie w swojej „blond wymowie”, zwracając się do lekko zacofanych cywilizacyjnie mieszkańców per „głuptasie”. Nie gorzej jest i z resztą obsady - w zasadzie każdy brzmi właśnie tak, jakbyśmy tego po nim oczekiwali.

Obraz

Niestety to tyle superlatywów pod adresem So Blonde: Blondynka w opałach. Gra została ewidentnie nie do końca przemyślana, zaś największy grzech twórców to niewątpliwie zabicie ogromnego potencjału i stłumienie wulkanu śmiechu, który można było stworzyć w oparciu o tak świetny pomysł. Co prawda gra kosztuje tylko 59,99 zł, lecz cena nie zrekompensuje zawodu, jaki sprawi Sunny miłośnikom przygodówek. B-side jest na nie, za to znacznie bardziej poleci Jacka Keane’a, który mimo niedoróbek jest chociaż spójny fabularnie i na pewno dostarczy znacznie więcej radości, niż zażenowania.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)