The Wheelman

Dawno nie miałem okazji wrzucić do czytnika gry i stwierdzić, że to naprawdę konkretna, zwyczajnie dobra produkcja. Taka wiecie – zdrowa. Ani zbytniej podniety, bo wielki hit, ani też ogromnego grymasu na twarzy, gdyż producent zaserwował nam produkt niejadalno-nieoglądalny. The Wheelman, w którym przyjdzie nam pomykać cyfrowo odwzorowanym Vinem Dieselem, należy właśnie do tytułów tzw. „środka”, czyli akurat powinien przypaść do gustu wszystkim tym potrafiącym doceniać fajną, chociaż nie zawsze rewolucyjną rozgrywkę, przy niezłej, aczkolwiek nie przepięknej oprawie graficznej. W dodatku to ostatnia pozycja już bankruta – legendarnej firmy Midway…

02.04.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:52

Wcielamy się w postać łysego Milo Buraka, znaczy – Burika. Gość ma nieprzeciętne umiejętności jeśli o kierowanie autami maści wszelakiej chodzi i kieruje się w życiu jedną prostą zasadą: „ja tutaj tylko prowadzę”. Czyli generalnie robimy to, co nam polecą, nieważne kto. Fakt ten niesie oczywiście za sobą lawirowanie między różnymi frakcjami, które dawać nam będą do wykonania szereg zadań na obszarze Barcelony, gdzie to toczy się akcja gry. Zawsze działamy na kilka frontów, również dla… Nie, nie ma co zdradzać. Chociaż chyba łatwo się domyślić, że Vin Diesel nie jest tu tym „złym”, hm? Większość czasu spędzimy za kółkiem jako tytułowy kierowca, troszkę mniej na nogach prując z pukawek do wrogów jak dzieci ze śrutówki do kaczek na strzelnicy w lunaparku. Bo tępi są oni jak but. I miejscami upierdliwi niczym komar brzęczący nad uchem nocą. Ale może tradycyjnie – po kolei.

Bryki w grze stanowią nie lada broń w łapach wprawnego zakapiora. Mamy możliwość specjalnego „szarpnięcia” się na przeciwnika, czyli innymi słowy nie do końca realistyczne (ale efektowne) dobicie wrażego samochodu do bandy, a potem tak sponiewierany pojazd możemy zawsze dodatkowo przejąć. Wyskakując przez przednie drzwi, wbijając się na dach wroga i wykopując kierowcę. Nie mam pytań… Wyobraźcie sobie tylko wszystkie te misje w GTA, gdzie modliliście się, żeby ktoś się zatrzymał na drodze, bo auto nagle potrzebne do pościgu, a nasze odmówiło posłuszeństwa. Tutaj problemu nie ma – jakby się uprzeć da się ciągle skakać z kwiatka na kwiatek. Znaczy z furki na furkę. Strzelać podczas jazdy Milo też potrafi, jest autonamierzanie, lecz niestety ostro szwankuje – tutaj przydałoby się jakieś ręczne przełączanie się między celami, bo czasem prujemy w coś, czego zwyczajnie nie widzimy.

Obraz

The Wheelman pomyka na Unreal Engine 3. Niestety w sumie widać to najbardziej przy wskakiwaniu tekstur na obiekty (stary jak świat problem gier na tym silniku), bo postacie oraz metropolia wykonane są raczej jedynie poprawnie. Opustoszałe ulice Barcelony tłumaczyć może chyba tylko fakt, że ciągle mamy do dyspozycji całe miasto. Nie kojarzę, by jakaś gra korzystająca z popularnej technologii od Epic oddawała nam taki duży obszar działań, nawet Stranglehold - więc przymykam oko. Szczególnie, że w zamian mamy masę sypiącego się śmiecia typu stragany, kioski, szyby, barierki, latarnie plus części aut. A fajnie się roznosi to wszystko w pył jakąś bryką. Przechodnie to ruchome manekiny – potrafią tylko chodzić, biegać i ewentualnie uskoczyć w bok. No Grand Theft Auto IV to nie jest.

[break/]„Artystycznie” najwięcej pary poszło w wykonanie furek. Każdy samochód składa się kilkunastu części, które można odstrzelić, zdemolować, urwać, wgnieść czy zarysować. Co ciekawe, destrukcja pojazdów wpływa tylko na ich odbiór wizualny, bowiem nijak się ma do rzeczywistych osiągów. W misjach, gdzie trzeba przestrzelić komuś opony, po każdej kolejnej zdjętej nie wiadomo dlaczego przeciwnik przyśpiesza (!) po prostej (!!) i trzeba go ostro gonić. Znaczy wiadomo dlaczego – tak to sobie wymyślili twórcy, żeby nie było za łatwo. Również jazda na felgach na motorze to żaden problem. Wyłącznie gdy auto już czarno dymi to nagle zaczyna znosić nas w bok, lekko przekręcać, aby zmusić gracza do zmiany bryki. A właśnie – są one niezwykle wytrzymałe. Nawet płonące potrafią zaliczyć kilka „dzwonów” przed totalnym spsuciem się. Szacunek dla włoskiej motoryzacji.

Obraz

Fajnie, że zadania wykonywane w głównym wątku fabularnym zwyczajnie różnią się od siebie – a to trzeba typa mocno przestraszyć prując czołowo pod prąd, a to nie dać innemu dojechać do celu, kolejnego przegonić po ulicach miasta, by finałową konfrontację zaliczyć w tunelach metra pięknym strzałem w czółko. Z półobrotu. Bo Vin Diesel jak Chuck Norris – kilka sztuczek zna. Podstawą ich wykonania jest nabicie odpowiedniego poziomu adrenaliny „frywolną” jazdą i rozbijaniem się o co popadnie. Potem mamy ogólnie Matriksa, czyli odpalamy spowolnienie czasu i dostajemy krótką chwilę na przycelowanie w określone części wrogiego wozu czy tam od razu w kierowcę, albo wymiennie z tym niezłe przyśpieszonko (efekt rozmycia oczywiście jest), by „z impetem wgłąb” wbić się w przeciwnika. Dodajcie do wszystkiego filmowe ujęcia kamery przy co bardziej spektakularnych akcjach i… no jest naprawdę nieźle.

Gracz w żadnym momencie nie jest zmuszony do tułaczki po Barcelonie. Przede wszystkim od razu z mapy miasta da się przeskoczyć bezpośrednio do misji – po prostu cyk, start, zadanie odpalone. Nigdzie nie musimy jechać. Chociaż jeśli chcemy naturalnie możemy się tam udać i śmigając ulicami. Nie do przecenienia są także punkty kontrolne robione przez grę wielokrotnie podczas samych zadań, dzięki czemu nie musimy powtarzać całej akcji zupełnie od początku (włącznie z dotarciem na miejsce), ale szarpiemy ponownie jedynie w jej dany krótszy segment, tam gdzie akurat skusiliśmy. Świetne rozwiązanie czyniące z The Wheelman tytuł lekki, łatwy i przyjemny. Czysta frajda, mało tzw. „napinki”. A w wolnym czasie dochodzi jeszcze masa zadań pobocznych do odpalenia – pobawimy się w taksówkarza, złodzieja, człowieka – demolkę, poszukamy posągów lwów… Zdecydowanie jest co robić.

Obraz

Podsumowanie? Historia w The Wheelman jest miałka, tego nie ma co ukrywać, i stanowi jeno oś napędową żeby Diesel mógł sobie pośmigać po mieście oraz od czasu do czasu rzucić jakiś mocny tekst, jak to na prawdziwego kozaka przystało. Kwestie mówione wypadają dobrze, muzyka oraz udźwiękowienie zresztą także. Szkoda, że przeciwników zdejmuje się jak baloniki z wyrzutni zapalonych zapałek – stoją zazwyczaj pojedynczo jak ten słup soli, a co sprytniejsi „specjalnie” wystawiają głowę zza osłony. Za kółkiem dają w kość, ale raczej z uwagi na nieskończone parcie do przodu – zawsze nas dogonią, rozwalonych zastąpią szybko kolejni - dokąd nie wykonamy celu misji. Graficznie produkcja ta nie błyszczy, niemniej z czasem da się dostrzec i kilka naprawdę nieźle zrobionych lokacji. Technicznie poprawnie, nic nie tnie, akcja non stop, czyli zagrać warto. Ale czy kupić? Zagwostka... Pewnie tak. Zależy co kto lubi.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)