Tom Clancy's EndWar
Endwar w wersji na duże platformy wybił się głównie dzięki zgrabnie zaimplementowanej możliwości głosowej kontroli nad grą. Mówisz „odwrót” i żołnierze robią odwrót. Mówisz „ognia” i robią ognia. Z wiadomych przyczyn wersja na PlayStation Portable została okrojona z tej oraz wielu innych cech. Dlatego też proponuję nie patrzeć na nią, jak na mniejszą odsłonę gry ze stacjonarnych platform, a raczej jak na prosty klon Advance Wars. I to udany klon, trzeba dodać.
22.12.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:52
Podobnie jak wzmiankowana gra, Endwar to strategia turowa w klasycznym wydaniu. Na mapie, podzielonej na pola, znajdują się jednostki zarówno nasze, jak i wroga. Wykonując odpowiednie manewry musimy je wszystkie zniszczyć, przejąć określony budynek lub wybić w pień np. tylko oddziały piechoty. Brzmi nieskomplikowanie, jednak w praniu okazuje się, że bez dobrego pomysłu oraz przemyślanych ruchów ciężko jest odnieść zwycięstwo. Zwłaszcza w dalszych misjach, kiedy to przeciwnik naprawdę nieźle kombinuje, potrafi zaskakiwać i zmusić do kilkukrotnego podejścia do zadania.
Tłem do tych wszystkich zmagań jest światowy konflikt, który zapoczątkowali nasi wschodni bracia z Rosji. „Tło” to dobre słowo, bowiem fabuła jest kiepska i szybko przestałem zwracać na nią uwagę – nudzi i razi głupimi, naiwnymi dialogami, które radzę przewijać. No, może nie wszystkie, bowiem na początku zabawy warto nauczyć się z nich mechaniki gry. Samouczek jest dobrze poprowadzony, wpleciony w kilka początkowych misji. Stopniowo pokazuje nam na czym rzecz polega, zapoznaje z podstawowymi taktykami, manewrami i cechami danych jednostek. Jak się potem okazuje, nic nie jest skomplikowane i utrudnione, przeciwnie – jest jasne, proste oraz intuicyjne. Może nawet zbyt proste. Endwar aż za bardzo przypomina znane z handhelda Nintendo Advance Wars i oferuje właściwie tylko dwie czynności: przemieszczanie oddziałów plus atak.
Mimo to nie dajcie się zmylić - kombinowania jest sporo, gdy weźmie się pod uwagę właściwości terenu i samych jednostek. Każda z nich ma możliwość poruszenia się o pewną ilość pól (w pierwszej fazie tury) oraz ewentualnie zaatakowania (to w drugiej fazie). Trzeba jednak przewidywać, co za chwilę może zrobić przeciwnik, stąd nie zawsze dobrym wyjściem jest agresywny atak oraz rozproszenie oddziałów po całym terytorium. Te największą skuteczność mają otaczając wroga – szanse na wygraną znacząco rosną, gdy czołg zaatakuje od tyłu, za chwilę salwę z boku pośle jeszcze piechota, a helikopter bojowy dokończy dzieła.
[break/]Poza piechotą, opancerzonymi pojazdami i tymi poruszającymi się drogą powietrzną, mamy do dyspozycji wszelkiego typu łodzie. Oczywiście każdy rodzaj jednostki ma swoje słabe, a także mocne strony; tak oto posyłanie żołnierzy na ciężą artylerię jest głupim pomysłem, za to wysłanie działka przeciwlotniczego w okolice wrogiego bombowca to strzał w dziesiątkę. Tych wszystkich zależności po prostu trzeba się nauczyć i przywyknąć do nich. Bez tego nie ma szans poradzić sobie na polu bitwy.
Najbardziej problematyczna jest jedna kwestia. Otóż grę przedstawiono jako satelitarny odbiór sytuacji na froncie. Aktualizuje się on co turę, ukazując starcia wojsk i ich ruch. W praktyce wygląda to tak, że najpierw gracz ustala dokąd mają udać się jednostki, następnie to samo robi komputerowy przeciwnik. My nie widzimy jego ruchu, gdyż ten zostanie nam przedstawiony dopiero po zakończeniu tury. To samo dotyczy ataków. Czasami dochodzi do sytuacji, kiedy wydajemy rozkaz ruchu, który ostatecznie nie może być wykonany, bo oddział w międzyczasie został zaatakowany i posłany do piachu. Wiem, że dziwnie brzmi, ale w praniu tak to właśnie wychodzi. Niby można się do tego rozwiązania przyzwyczaić, co nie zmienia faktu, iż jest one głupie i niepotrzebnie komplikuje zabawę.
Na szczęście schludna oraz przejrzysta grafika mocno ułatwia rozeznanie się na froncie. Obiekty są duże i wyraźne – raczej nikt nie powinien pomylić czołgu z łodzią podwodną, niemniej maszyny tej samej klasy (czyli np. pojazdy opancerzone) są do siebie nieco zbyt podobne. Czasem może to wprowadzać zamieszanie, zwłaszcza gdy mapa jest w całości usłana wojskami obu stron starcia. Nie każdemu również przypadnie do gustu specyficzna ziarnistość obrazu, mająca chyba naśladować sygnał przekazywany przez satelitę. Niby wszelkie zakłócenia oraz szumy są na swój sposób urokliwe, ale po pewnym czasie męczą i sprawiają wrażenie dobrego pretekstu do zamaskowania uproszczeń w grafice. Ta, jak wspomniałem, jest przejrzysta i schludna, niemniej bardzo nieskomplikowana. Izometryczny rzut przedstawia nam cały teren i jednostki podczas fazy ruchu, natomiast starcia ilustrowane są – a jakże – podobnie jak w Advance Wars. Czyli jedno wojsko z lewej strony ekranu, drugie z prawej, w pewnym momencie strzały, kilka jednostek pada na glebę, koniec. Dźwięk, mimo że równie skromny jak strona wizualna gry, nie razi i dobrze spełnia swoje zadanie.
Muszę powiedzieć, że mimo wszystko kieszonkowy Endwar bardzo przypadł mi do gustu. To klasyczna turówka, bez wodotrysków, bajerów oraz nowoczesnych rozwiązań, ale właśnie taka formuła gry nadal się sprawdza i potrafi wciągnąć. Zwłaszcza na konsoli przenośnej. Doskonale nadaje się na szybkie, niezobowiązujące partyjki, a przy tym starczy na dość długo – trzy kampanie zapewniają tutaj około dziesięciu godzin szarpania. Polecam głównie miłośnikom staroszkolnych strategii turowych, choć nie tylko im Endwar powinien się spodobać.