Tracer Sin – dźwięk bez kabli nie wart grzechu
Zbyt krótki przewód to problem, który zna większość z nas. W przypadku komputerowych słuchawek kabel ma zazwyczaj około dwóch-trzech metrów, co wystarcza do siedzenia przed monitorem, jednak dość mocno ogranicza poruszanie się po pokoju. Tracer Sin to propozycja dla tych, którzy cenią sobie swobodę, ale nie mają zasobnego portfela.
30.05.2012 | aktual.: 30.05.2012 16:18
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Klasyczny wygląd słuchawek nikogo nie zwali z nóg, ale nie będzie też powodem do wstydu. Konstrukcja wykonana z czarno-czerwonego plastiku jest lekka, dobrze spasowana i nie skrzypi. Zastrzeżenia budzą za to niewielkie muszle wykończone miękką skórą, które ledwo zakrywały moje uszy. Ponadto pałąk obejmuje głowę po dżentelmeńsku, przez co nie mogłem pozbyć się wrażenia, że przy głębszym skłonie słuchawki po prostu zlecą mi z czaszki. To zaś mogłoby się źle skończyć, bo delikatny plastik pozwala wątpić w wytrzymałość modelu.
Muszę też przyczepić się do jakości oferowanego dźwięku. Tracer Sin serwują nam tony bez głębi i polotu, wśród których dominuje zalewający wszystko bas. W efekcie brzmienie jest dość płaskie, przytłumione i pozbawione górnych partii. Nie tylko przeszkadza to w odsłuchiwaniu większości gatunków muzycznych, ale może też powodować ból głowy podczas grania. Po czterogodzinnej sesji w Diablo 3 miałem po prostu dość — od nadmiaru basu huczało mi między uszami i z ulgą zrobiłem sobie przerwę. Podobnie zakończyła się partyjka Counter-Strike: Global Offensive, tyle że w tym przypadku musiałem zakończyć zabawę już po kilkunastu minutach intensywnej wymiany ognia.
Producent przyłożył się za to do pozostałych elementów wyposażenia. Do parowania słuchawek z komputerem służy nadajnik wyglądający jak pendrive, którego instalacja pod Windows 7 jest w pełni automatyczna, zajmuje kilka sekund i nie wymaga osobnych sterowników. Po tej krótkiej operacji sprzęt jest w zasadzie samowystarczalny, gdyż przełączniki ukryte w obu muszlach pozwalają na zdalną obsługę odtwarzacza muzycznego i poziomu głośności. Ponadto w lewej słuchawce znajduje się gniazdo AUX In, dzięki czemu Tracer Sin mogą stać się modelem przewodowym (2,5-metrowy kabel jest dołączony do zestawu). Nieco poprawia to jakość dźwięku, choć bas wciąż dominuje nad innymi partiami. Do kompletu producent dołożył również mikrofon na elastycznym pałąku, który jednak w moim odczuciu nagrywa nieco za cicho i wymaga odpowiedniego podbicia z poziomu systemu operacyjnego. Zastrzeżeń nie budzi natomiast czas pracy słuchawek - wbudowany akumulator po około 2-godzinnym ładowaniu kablem USB pozwala na 8-10 godzin zabawy. Gdy energia jest na wyczerpaniu, sprzęt sygnalizuje to wyraźnymi piknięciami, które trudno przegapić nawet w ferworze walki.
Podsumowując, Tracer Sin to słuchawki nie warte polecenia. W wersji bezprzewodowej przyjemność odsłuchu psuje przytłumiony dźwięk i zbyt mocny bas, a z kolei „przerobienie” na egzemplarz przewodowy pozbawia ich największej zalety — swobody użytkowania, która pozwala spokojnie wyjść z pokoju i wciąż cieszyć się muzyką płynącą z komputera. Lepiej zachować pieniądze na coś innego.