Windows 10 nigdy nie miał być ostatnim Windowsem
Wśród użytkowników niechętnych wobec aktualizacji do Windows 11 znajdują się także tacy, którzy w swej decyzji wcale nie kierują się argumentami technicznymi. Trzymają się od Jedenastki z daleka, bo twierdzą że Microsoft oszukał klientów - a Windows 10 miał być "ostatnim Windowsem".
02.02.2023 13:55
To dość osobliwy sposób rozumowania, ponieważ deklaracje dotyczące przyszłości systemu złożone siedem lat temu nie mają żadnego wpływu na cechy Windowsa 11. Pozostaje on niewzruszony na takie lamenty, a opieranie się na nich podczas podejmowania decyzji o aktualizacji systemu pomija rzeczowe argumenty. Nie oznacza to, że przejście na Windowsa 11 jest jednoznacznie korzystną, oczywistą decyzją. Niemniej, kierowanie się sentymentami wydaje się być dość chybione.
Za długi język?
Zwłaszcza, że teza o Dziesiątce będącej ostatnim Windowsem jest… legendą. Microsoft nigdy nie powiedział czegoś takiego, wydane dokumenty dotyczące obsługi technicznej od początku informowały o dziesięcioletnim okresie wsparcia, a hasło "ostatni Windows" okazało się być jedynie ogólnikowym wtrąceniem, skrótem myślowym na konferencji Build 2015, poświęconej zupełnie innemu tematowi. Co zresztą Microsoft sam przyznał, poproszony o komentarz.
Po tym, jak Jerry Nixon z Microsoftu wypowiedział feralne słowa na temat ostatniego Windowsa, Microsoft został zalany pytaniami o przyszłość systemu. Odpowiedź z Redmond, której udzielono dla portalu The Verge, była subtelna i ogólnikowa - Microsoft nie odciął się od słów Nixona, ale wyjaśnił, że od teraz Windows będzie aktualizowany inkrementalnie: nowe wydania będą częstsze, mniejsze od poprzednich i instalowane automatycznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie było jasne, czy Windows 10 będzie aktualizowany wielkimi paczkami kumulatywnymi, dziesiątkami Service Packów, czy w jeszcze jakiś inny sposób. Ale na pewno nie miał być "ostatnim" systemem. Nixon, mający mówić w ogóle o czymś innym, nieudolnie opisał model serwisowy, posługując się - błędnie - terminologią z zakresu brandingu.
Wiadomo to od dawna
To, że Windows 10 nie będzie ostatnim Windowsem powinno być jasne po tym, jak Microsoft wydał następcę. I nie, nie był nim Windows 11 w 2021 roku. Następcą systemu Windows 10 był… Windows 10. Cztery miesiące po premierze Dziesiątki miało miejsce wydanie fatalnie nazwanej "Wersji 1511". Wtedy okazało się, że Windows 10 wcale nie będzie aktualizowany inkrementalnie.
Zamiast tego, Microsoft będzie po prostu wydawał nowe systemy operacyjne, które nazwie tak samo jak poprzednie, a proces migracji ukryje po prostu pod tym samym paskiem postępu, co instalator zwykłych aktualizacji. Przez pierwsze dwa lata nie było nawet wiadomo, jak często będzie to miało miejsce. Microsoft sam tego nie wiedział.
1511 jest ze wszech miar nowym systemem operacyjnym. Miał nowy numer kompilacji, nową warstwę obsługi sprzętu, nowe sterowniki i dziesiątki usprawnień. Zmian o takiej objętości wręcz nie da się wprowadzić "zwykłą" poprawką albo Service Packiem. Proces aktualizacji do 1511 był migracją na nowy system, udającą że pod spodem - owszem -instaluje się coś "dużego", ale nie nowy system operacyjny.
To tylko numerki
Jeżeli ktoś nie uznaje wersji 1511 za nowy system, oznacza to, że kieruje się wyłącznie brandingiem i etykietami. Każda rzecz, która ma przyklejoną nalepkę "Windows 10" jest w porządku, bo "to nie jest nowy system". Tymczasem różnice między Windows 10 w wersjach 10240 i 19041 są piorunujące: systemy te może wyglądają podobnie, ale pod spodem są radykalnie odmienne.
Co więcej, to nie Windows 11 jest pierwszym systemem po 2015, który podniósł poprzeczkę wymagań sprzętowych (argument ten przytaczano jako powód otrzymania nowego numerka). Przed nim to samo zrobił Windows 10 w wersji 1703: posiadacze układów Intel Clover Trail musieli pozostać na wersji 1607, bowiem 1703 na nich nie działała. Microsoft dostarczał specjalne aktualizacje dla tej platformy - co nie było trudne, bowiem przygotowywano je w ramach opracowywania łatek dla wersji LTSC 2016.
"Windows 10" nie oznacza zatem nic - wymagania sprzętowe zmieniały się bez ostrzeżenia, wsparcie niektórych wersji przymusowo skracano, a system wydano dziewięciokrotnie pod tą samą nazwą. Dziesiątka nigdy nie była usługą, nigdy nie była ostatnia i nigdy nie była jednym systemem. A oferta darmowej aktualizacji do Windows 11, czyni najnowsze okienka kontynuacją tego samego trendu - opatrzono je jedynie nowym numerkiem, pozbawionym znaczenia. Zarówno biznesowego, jak i technicznego. Było to wiadomo nie od czasu premiery Jedenastki, a od listopada 2015.
Kamil J. Dudek, współpracownik redakcji dobreprogramy.pl