Test Skullcandy Crusher EVO: Słuchawki, które rozwalają głowę?
03.04.2021 | aktual.: 06.04.2021 19:46
Tak, dosłownie! W moje ręce na krótki czas wpadły słuchawki Skullcandy Crusher Evo z systemem podbicia tonów niskich. Nie jest to jednak kwestia podbicia tonów w korektorze graficznym, ale zastosowanie specyficznych wibracji, które pojawiają się wraz z basami. Odczucia są naprawdę nietypowe i dla wrażliwych, mogą być wręcz niekomfortowe! Mimo to… słuchawki bardzo mi się spodobały!
Zacznijmy od podstaw
Skullcandy Crusher EVO to słuchawki charakteryzujące się niesamowitym basem. Wiem, wielu użytkowników takie cechy uzna za dyskwalifikujące, ale wstrzymajcie się z ocenę, bowiem słuchawki są nad wyraz elastyczne, jeśli chodzi o dopasowanie dźwięku do indywidualnych preferencji. Największą zaletą i w sumie cechą rozpoznawalną, jest technologia Sensory Bass, dzięki której bas jest nie tylko słyszalny, ale i odczuwalny. Nieco więcej o tym efekcie niżej, a tymczasem co nieco na temat suchych danych technicznych.
Słuchawki Skullcandy Crusher EVO mają konstrukcję nauszną, zamkniętą i są bardzo wygodne, choć dość często, głównie podczas długiego użytkowania, nieco przeszkadzało mi nacięcie na gąbce pałąka. Nie bardzo wiem, jaką pełni ono rolę, ale po długiej sesji krawędzie tego nacięcia zaczynają uwierać. Jasne, gąbka jest miękka i przyjemna, ale długi nacisk dwóch punktów może denerwować i wtedy pojawia się dyskomfort, nerwowe poprawianie słuchawek itp. Konstrukcja wykonana jest bardzo starannie i z miłego w dotyku materiału. To oczywiście tworzywo sztuczne, ale pokryte bardzo delikatną, gumowaną powłoką. Wygląda to świetnie, ale mam obawy, że będzie zbierało ryski i otarcia. Oby nie.
Jeśli chodzi o technikalia, zastosowano moduł Bluetooth 5.0. Podczas testy nigdy nie miałem problemów z połączeniem ze smartfonem (Galaxy S20+), dźwięk był czysty i bez zakłóceń. Jeśli chodzi o sam dźwięk, generowany jest on przez przetworniki o średnicy 40 mm. Pasmo przenoszenia zamyka się w przedziale od 20 Hz do 20 000 kHz, moc znamionowa to 30 mW, moc szczytowa z kolei to 100 mW. Producent zastosował baterie litowo-polimerowe o pojemności 1200 mAh oraz port USB‑C z możliwością (dość) szybkiego ładowania (1.2 A), co moim zdaniem powinno stać się standardem również w przypadku słuchawek bezprzewodowych. Niestety tak nie jest.
Co jeszcze? W zestawie znajdziemy również kabelek USB do ładowania, kabelek mini Jack oraz torbę do transportu słuchawek. Swoją drogą torba jest dość solidna i ciekawie rozwiązana, bardzo delikatna w środku i praktyczna. Całość schowana była w bardzo estetycznym pudełku. Widać, że mamy do czynienia z urządzeniem dopracowanym i wartym wydanych pieniędzy tj. około 660 złotych.
Technologia Sensory Bass oraz Personal Sound
Te dwa elementy z nagłówka to cechy szczególne testowanego modelu. No dobrze, gwoździem programu jest z pewnością ta pierwsza funkcja, która dosłownie wstrząśnie waszą głową. Brzmienie niskich tonów w słuchawkach Skullcandy Crusher EVO można regulować za pomocą specjalnego suwaka. Gdy jest on ustawiony w pozycji zerowej, tony niskie są bardzo delikatne i nadają się np. do słuchania muzyki klasycznej, jazzu etc. Wystarczy jednak przesunąć suwak o 10‑15 procent, aby tony niskie były bardzo odczuwalne i słyszalne. Ustawienie maksymalne jest praktycznie nie do zniesienia na dłuższą metę, ale jeśli ktoś używa słuchawek nie tylko do muzyki, ale np. do filmów lub gier, efekt wybuchu lub strzałów może być – niemal dosłownie – wstrząsający!
W wielkim skrócie, technologia Sensory Bass wraz z konstrukcją słuchawek sprawiają, że słuchawki wibrują na głowie, wzmacniając odczucie niskich tonów. Do pewnego poziomu efekt jest naprawdę przyjemny i sprawdza się nawet w delikatnych stylach muzycznych. Podbicie tego efektu + dynamiczne kawałki sprawiają, że po dłuższym czasie można się poczuć zmęczonym. Mimo to uważam, że to świetny dodatek. Nikt nie każe nikomu stosować go cały czas na wysokim poziomie. Ja nie przekraczałem poziomu około 30 procent. Podczas oglądania filmów podbijałem do około 50 procent i efekt był rewelacyjny.
Ciekawie wygląda także funkcja dopasowywania dźwięku. Dzięki funkcji Personal Sound, która znajduje się w dedykowanej aplikacji, możemy przeprowadzić 3‑minutowy test. W jego czasie wskazujemy, które dźwięki są dla nas słyszalne, a które nie. Na tej podstawie tej kalibracji, aplikacja dostosuje dźwięk w słuchawkach do indywidualnych preferencji. Ważne jest, aby test przeprowadzać w cichym pomieszczeniu. To wszystko ma naprawdę sens, bowiem po nieodpowiedniej kalibracji „na odwal się” dźwięk był nieco rozczarowujący. Dopiero po porządnej kalibracji w cichym pomieszczeniu słuchawki zaczęły grać dobrze.
Czy warto?
Muszę przyznać, że z słuchawek korzystałem bardzo często i do różnych celów – od słuchania muzyki po oglądanie filmów i granie. Zawsze korzystałem z łączności bezprzewodowej i nie odczuwałem dyskomfortu w postaci opóźnień czy zakłóceń. Stylistycznie również na plus – czarny klasyczny kolor wyglądał świetnie. Do tego szybkie ładowanie z USB‑C, możliwość korzystania z jednej ładowarki do wszystkiego bardzo mi odpowiada. Do pełni szczęścia brakowało mi funkcji ANC, ale wiem, że jest model Crusher z ANC i to byłoby chyba spełnienie moich wymagań w całości. Jasne, to nie są słuchawki dla audiofila, ale jeśli ktoś chce model uniwersalny, niemal do wszystkiego, powinien brać pod uwagę ten model.