Commodore: historia powstania i droga na szczyt
25.10.2019 | aktual.: 28.10.2019 10:44
... mój ojciec był mocno niezainteresowany technologią. To będzie szok dla niektórych z was. (...) Pierwszym systemem komputerowym, z którego mój ojciec korzystał komfortowo, był... Apple iPad. - Leonard Tramiel, syn założyciela Commodore.Firmy Commodore nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, a już na pewno nikomu kto kliknął w ten materiał. Gigant przemysłu IT okazał się być gigantem na glinianych nogach – rozwijana przez kilkadziesiąt lat działalność została pogrzebana w zaledwie dekadę.
Ten materiał traktuje o powstaniu Commodore do momentu wypuszczenia na rynek komputera C64. Dalsze losy tej kultowej firmy omówiłem w materiale "Commodore: historia upadku", który opublikuję niedługo.
Tradycyjnie materiał dostępny jest w wersji tekstowej oraz w wersji wideo – ta druga okazała się nie lada wyczynem, bowiem duża część historii opowiada o czasach bardzo odległych, a co za tym idzie duża część klipu to nagrania z domeny publicznej, których znalezienie nie było wcale łatwe. Dlatego zachęcam w szczególności do obejrzenia wersji wideo i subskrybowania mojego kanału (tam materiał zawsze pojawia się wcześniej).
Ostrzegam – czas trwania: 50 minut :|
Zaznaczę, że jest to chyba jedna z trudniejszych historii nad którą pracowałem, a wszystko przez sprzeczne informacje, które krążą po Internecie czy różnych książkach i wywiadach. Nawet rzeczy takie jak imię i nazwisko czy data urodzenia głównego bohatera nie są w 100% pewne, a historia powstania Commodore to przede wszystkim historia tego jednego człowieka i od niego zaczniemy.
Rozdział 1. Trzmiel
Idek Trzmiel urodził się 13 grudnia 1928 roku w Łodzi. Prawdopodobnie, albo może "chyba" będzie lepszym słowem. Bo zarówno imię/nazwisko jak i data urodzenia to tylko jedna z wersji. Według jednych źródeł urodził się rok wcześniej, według innych rok później. Sam zainteresowany także podawał różne daty. 13 grudnia 1928 jest najbardziej prawdopodobną datą, więc tego się trzymajmy.
W kwestii imienia i nazwiska to różne źródła podają, że mógł się nazywać Idek Trzmiel, Idek Tramielski czy Juda Jacek Trzmiel. Szczerze mówiąc... nie jest to najważniejsze, bo cały świat zna go pod jeszcze innym imieniem i nazwiskiem, o czym za chwilę. Najbardziej prawdopodobne imię i nazwisko to Idek Trzmiel.
Istotne jest to, że urodził się w żydowskiej rodzinie i kiedy rozpoczęła się II wojna światowa został razem z rodziną przetransportowany do Łódzkiego getta, gdzie pracował na ulicy Łagiewnickiej 36, dosłownie budynek obok swojej przyszłej żony, którą pozna dopiero po wojnie.
Młody chłopiec widząc czołgi, żołnierzy, karabiny i samoloty nad głową był pod wrażeniem tego co się dzieje, wiele lat po wojnie powiedział, że myślał sobie wtedy, że:
To była fantastyczna rzecz.
Kiedy Niemcy rozpoczęli likwidację getta, rodzina została przetransportowana do obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Raczej krótka trasa z Łodzi do Oświęcimia trwała według relacji Idka 3 dni, a racją żywnościową dla każdego w pociągu był bochenek chleba.
Na miejscu młody Trzmiel był badany przez Josefa Mengele. W Auschwitz spędził tylko 12 dni, razem z ojcem został przetransportowany do obozu niedaleko Hannoveru, matka została w Oświęcimiu.
Starszy z Trzmielów nie dożył końca wojny. Oficjalnie zachorował na tyfus, chociaż jego syn utrzymuje, że dostał zastrzyk z benzyną. Młodszy Trzmiel był już na skraju wyczerpania i kiedy było już bardzo źle – pilnujący ich Niemcy naglę zniknęli. Na ich miejsce pojawili się pracownicy Czerwonego Krzyża, tucząc wręcz więźniów do tego stopnia, że część z nich tego nie przeżyła. Potem zniknęli, a na ich miejsce dosłownie na chwilę znowu wrócili Niemcy. Koniec wojny był blisko i obóz został finalnie wyzwolony przez amerykanów. Był kwiecień 1945 roku.
Po wyzwoleniu Trzmiel został na terenie Niemiec i pracował między innymi dla amerykańskiej armii w kuchni. Dowiedział się, że jego matka także przeżyła wojnę. Spotkał się z nią w Łodzi, jednak po odwiedzinach wrócił na terytorium Niemiec.
Wiadomo, że w 1947 roku jego matka przebywała w Niemczech, to właśnie podczas odwiedzin mamy w tym roku, młody Trzmiel poznał swoją przyszłą żonę – Helen.
Jeszcze tego samego roku pobrali się i podjęli decyzję o emigracji do Stanów Zjednoczonych.
Podróż do USA nie była tania, a dla młodzieńca pozbawionego całego majątku wręcz nieosiągalna. Tak więc bilet opłaciła mu jedna z organizacji żydowskich.
29 października 1947 Trzmiel wchodzi na statek SS Marine Swallow w miejscowości Brema (jego żona miała do niego dołączyć później), 10 listopada nasz bohater stawia pierwszy krok w Ameryce, na wyspie Ellis.
Tak kończy się jeden rozdział w historii Idka Trzmiela i zaczyna zupełnie nowy. Kilkadziesiąt lat później, w wywiadzie w magazynie Bajtek został zapytany czy mówi po polsku, odpowiedział:
Kiedyś mówiłem. Do dziś rozumiem wszystko i jestem pewien, że po kilku tygodniach pobytu w Polsce porozumiewał bym się zupełnie swobodnie.
W innym wywiadzie okres obozowy skomentował słowami:
Przeżyło sześćdziesiąt ludzi na dziesięć tysięcy. Ja byłem jednym z tych sześćdziesięciu. Więc od tego momentu nic nie było dla mnie trudne.
Temat holokaustu często wybrzmiewał w jego wypowiedziach. Przyznał, że był jeden kraj do którego często jeździł pokazywać młodzieży zrzeszonej w klubach komputerowych, co potrafi jego sprzęt. Podczas takich spotkań z młodzieżą prezentował im m.in. oprogramowanie, które opowiadało o holokauście. Tym krajem były oczywiście Niemcy.
Pierwsze kroki Trzmiela w Ameryce nie były łatwe, w kieszeni miał jedynie 10 dolarów (które dostał od tej samej organizacji, która opłaciła mu bilet) i mieszkanie opłacone na trzy tygodnie. Dlatego łapał się każdej pracy jaką znalazł, ale to nie wystarczało na godne życie.
O swoich pierwszych chwilach w Ameryce mówił słowami:
(...) Kiedy dotarłem do Nowego Jorku, nie wierzyłem, że jestem w Stanach Zjednoczonych. (...) Bo wszystko wyglądało tak jak w Polsce, ten sam język (w miejscu w którym mieszkałem było wielu emigrantów) i panował tam ten sam zapach pikli i śledzi i to wszystko było bardzo przyjemne, ale nie po to tu przybyłem.
Trzmiel był pełen wdzięczności narodowi amerykańskiemu – to oni oswobodzili go z obozu, to oni dali mu dach nad głową i nowe życie, więc postanowił się odwdzięczyć i podjął decyzję o wstąpieniu do armii, co jak się później okazało było bardzo dobrą decyzją.
Tam poznał ludzi ze wszystkich zakątków wielkiego kraju i uświadomił sobie, że Stany Zjednoczone to nie tylko Nowy Jork, służbę odbywał między innymi na Alasce.
Kiedy nasz bohater wyszedł z wojska, ponownie zaczął się imać różnych prac, ale długo nie popracował, bo chwilę po wyjściu z wojska, w 1950 roku wybuchła wojna Koreańska i dostał wezwanie do stawienia się w koszarach. Miał jednak szczęście, bo nie został wysłany na front.
Wtedy doszedł do wniosku, że najwyższa pora nauczyć się jakiegoś zawodu.
Wojsko dało mu taką możliwość. Zapisał się na kurs naprawiania sprzętu biurowego. Należy mieć na uwadze, że w 1950 “sprzęt biurowy” to głównie mechaniczne przyrządy.
Zapisał się również do “IBM School for Office Technology” i to tam nauczył się naprawiać elektryczne maszyny do pisania.
Kiedy opuszczał koszary miał fach w rękach i szybko podjął pracę w zakładzie naprawiającym maszyny piszące. Aby utrzymać rodzinę, wieczorami jeździł taksówką.
Mniej więcej w tym okresie, to jest na początku lat pięćdziesiątych, zmienia imię i nazwisko na bardziej amerykańskie, od teraz nazywa się Jack Tramiel.
Zakład w którym pracował nie cieszył się dużym zainteresowaniem wśród klientów i Tramiel zaproponował właścicielowi, że może spróbował porozmawiać z ludźmi z wojska, których zdążył poznać, aby zlecali naprawy maszyn do pisania w miejscu w którym pracuje.
Udało się. Załatwił kontrakt na naprawę kilku tysięcy maszyn do pisania, co oczywiście ucieszyło właściciela zakładu. W takiej sytuacji Jack liczył na bonus lub podwyżkę, jednak po upływie miesiąca pracodawca nie zaproponował mu żadnych dodatkowych pieniędzy, więc złożył wypowiedzenie.
Na odchodne rzucił:
Nie mam zamiaru pracować dla ludzi, którzy nie mają rozumu.
Z wyuczonego zawodu jednak nie zrezygnował i ponownie pomogło wojsko. Otóż każdy kto odbył służbę wojskową mógł się ubiegać o kredyt na dobrych warunkach w wysokości 25 tysięcy dolarów (czyli dzisiejsze 266 tysięcy USD).
Razem ze znajomym z wojska, Jack otwiera zakład naprawczy. Na start przedsiębiorcy kupili 200 zepsutych maszyn do pisania, które naprawiali i sprzedawali. Za zarobione pieniądze kupili sklep w Bronksie i nazwali go Commodore Portable Typewriter.
Jack twierdzi, że na nazwę wpadł przypadkiem. Otóż jako iż spędził swoje lata w wojsku chciał nazwać firmę wojskowym tytułem, niestety Generał był już w użyciu przez inne firmy np. General Electric, General Motors, Admirał również był zajęty.
W tym okresie wybrał się w odwiedziny do znajomego w Berlinie, tam jadąc taksówką zobaczył na drodze samochód Opel Commodore i stwierdził, że Commodore to dobra nazwa dla jego firmy.
I choć w wielu wywiadach Tramiel przytaczał tę historię, to zwyczajnie nie może ona być prawdziwa, gdyż Opel Commodore pojawi się na rynku dopiero w 1967 roku. Być może dziwnym zbiegiem okoliczności Tramiel zobaczył napis Commodore, który mógł być nazwą jakiejś lokalnej firmy na jakimś Oplu. Kto wie. Na tym nagraniu syna Jacka (Leonard), też zauważa, że historia opowiedziana przez jego ojca jest niemożliwa.
Tramiel szybko sobie uświadomił, że tętniący życiem Nowy Jork może być dla niego za ciasny i konkurencja coraz bardziej dawała mu się we znaki. Zdał sobie również sprawę, że naprawianie maszyn do pisania nie jest tak dochodowe jak ich importowanie. Sprowadzał więc z zagranicy maszyny, które dla klienta mógł zaoferować znacząco taniej niż te wyprodukowane w Stanach.
Tramiel myślał już o sprzedawaniu maszyn pod swoim szyldem na licencji nabytej za granicą. Możliwe, że podczas prowadzenia rozeznania na ten temat doszedł do wniosku, że Ameryka nie jest najlepszym krajem, aby prowadzić taką działalność – o wiele lepszym miejscem byłaby bliska Kanada.
Mamy rok 1955. 14 maja w życie wszedł tzw. Układ Warszawski. Dla Tramiela oznaczało to kłopoty, bo Ameryka bardzo szybko nałożyła duże obostrzenia na produkty z krajów, które były w pakcie, a jednym z takich krajów była Czechosłowacja, z której Tramiel chciał importować części, w dodatku na bardzo dobrych warunkach.
Działając z Kanady nie miałby z tym problemu, zapadła więc decyzja o przeprowadzce. Tak się składało, że jego żona posiadała rodzinę w Kanadzie (dokładnie w Toronto).
Zakładałem, że w kraju mniejszym niż Stany Zjednoczone będę miał większą szansę...
Skomentował powód przeprowadzki Tramiel.
Rozdział 2. Kanada
W Kanadzie Tramiel zajmował się początkowo tym samym co robił w Ameryce: naprawiał maszyny do pisania, a także importował gotowe maszyny i części do nich.
Wszystko się zmieniło kiedy przedstawiciele sieci sklepów Sears-Roebuck (obecnie po prostu Sears) uwierzyli w jego możliwości i zaproponowali mu kontrakt na wyprodukowanie własnych maszyn do pisania.
Rozszerzył więc współprace ze znana już firmą w Czechosłowacji – Zbrojovka Brno i produkował maszyny na ich licencji. Tramiel omijał amerykańskie embargo sprowadzając same części i składając maszyny na miejscu w Kanadzie, dzięki czemu gotowy produkt mógł bez problemu przekroczyć granicę ze Stanami Zjednoczonymi jako wyprodukowany w Kanadzie.
Tutaj warto też dodać, że operowanie z Kanady miało inny plus, otóż kraje w których Brytyjczycy wbili kiedyś swoją flagę miały ulgi podatkowe w innych krajach tego typu, np. w Australii – i w biurach było to widać, maszyny do pisania Commodore były bardzo popularne właśnie w Australii.
Zdaję sobie sprawę, że zdecydowanie za bardzo skupiam się na losach Jacka, więc trochę przyśpieszę tę lekcję historii.
Po przeprowadzce do Kanady biznes kręcił się całkiem nieźle, a w tzw. międzyczasie firma zmieniła nazwę na Commodore Business Machines International.
W 1962 roku Commodore staje się właścicielem fabryki mechanicznych maszyn liczących w Berlinie. Tramiel powiedział kiedyś, że kiedy przybył do fabryki zobaczyć co kupił, jeden z pracowników ostrzegł go, aby nie mówił nikomu, że jest żydem. Jack zrobił coś zupełnie innego – ogłosił wszystkim pracownikom, że przeżył holokaust i że chce, aby wszyscy, którzy byli członkami SS zjawili się u niego w biurze. Z około dwóch tysięcy pracowników przyszło jakieś 20 osób. 6 powiedziało, że nie będzie pracować dla żyda, reszta przeprosiła za swoje czyny wojenne. Jack ich nie zwolnił.
Według relacji Jacka w 1962 roku przeprowadził się z powrotem do Stanów, ale tylko na chwile, kilka lat później wrócił do Kanady. Teraz przeskakujemy do 1965 roku.
Tramiel był przekonany, że najlepszym sposobem na rozwój jego firmy będzie tzw. integracja wertykalna. Plan zakładał nabycie sieci sklepów papierniczych “Wilson Stationers” i sprzedawanie w nich produktów Commodore. Upatrzona sieć sklepów była wtedy największą tego typu w Kanadzie, więc plan wydawał się bardzo logiczny.
Skąd jednak wziąć pieniądze na tak dużą inwestycję? Commodore miało na to sposób, a tym sposobem była grupa kapitałowa Atlantic Acceptance. Tramiel często pożyczał od nich pieniądze i to tak często, że cześć zarządu Atlantic zasiadała także w zarządzie Commodore. Zwróćcie uwagę, że nie nazwałem Atlantic bankiem, była to... firma posiadająca bardzo dużo pieniędzy, które chętnie pożyczała – m.in. mafii.
Kontakty z Atlantic to prawdopodobnie największa skaza w życiorysie Tramiela. Swego czasu rząd Kanadyjski prowadził dochodzenie odnośnie kolokwialnie mówiąc “przekrętów” jakie Commodore i Atlantic uprawiali w ramach swojej współpracy i choć nic nie udowodniono, to po latach osoby zaangażowane w te działania po stronie Commodore przyznały, że Jack nie miał w tej kwestii czystego sumienia.
Tak więc, Tramiel pożycza od Atlantic kolejne 3 miliony dolarów (dzisiejsze niespełna 24 MLN) na zakup sieci sklepów Wilson Stationers. Wszystko szło gładko, ale dosłownie przez chwilę. Atlantic ogłosiło upadłość w wyniku czego pożyczkobiorcy zostali wezwani do spłaty zadłużenia. Tramiel oczywiście nie posiadał tych pieniędzy więc wziął kolejną pożyczkę – na bardzo złych warunkach, w dodatku, aby ją dostać musiał postawić w zastaw swoją fabrykę w Berlinie.
Zapadła decyzja o pozbyciu się nabytych niedawno sieci sklepów. Na tej transakcji Commodore straciło dużo pieniędzy, ale Tramiel poznał przy tej okazji osobę, która odegra w jego życiu ważną rolę – Irvinga Goulda, który pośredniczył w sprzedaży sklepów. W wyniku transakcji Commodore musiało jeszcze zapłacić firmie Goulda 300 tysięcy dolarów, (inne źródła podają, że 400 tysięcy) których jak pewnie się domyślacie brakowało w kasie firmy. Pod koniec 65 roku biznesmeni dobili targu: Gould miał zainwestować w firmie Tramiela pół miliona dolarów (dzisiejsze 4 MLN) w zamian za 18% (inne źródła podają 17%) udziałów w firmie i miejsce przy stole zarządu.
Przez kolejne lata pan Gould kilka razy wyciągał Commodore z tarapatów finansowych, ale jego rola w firmie nie ograniczała się jedynie do skarbonki. Gould chciał rządzić, problem polegał na tym, że Jack też. Ich słodko-kwaśny związek trwał więc w najlepsze i do spięć dochodziło wielokrotnie, ale firma posuwała się cały czas na przód.
To Irving namówił Jacka na podróż do Japonii, gdzie miał zrobić rozeznanie odnośnie rodzącego się rynku elektronicznych gadżetów, w szczególności elektronicznych kalkulatorów kieszonkowych – z podkreśleniem słowa kieszonkowych, bo elektroniczne kalkulatory istniały już od dawna, ale ważyły niekiedy 10 kilogramów i choć reklamowano je jako “przenośne” to z pewnością nie było to wygodne.
W 1970 roku Japończycy zaczęli sprzedawać pierwszy kalkulator kieszonkowy. Za pierwszy taki kalkulator uznawany jest Pocketronic, wyprodukowany przez Canon, ale pod czujnym okiem i na licencji amerykańskiej firmy Texas Instruments.
Po powrocie z Japonii, Jack wiedział już czym będzie się zajmować jego firma i postanawia kolejny raz przeprowadzić się do Stanów. Doszedł do wniosku, że musi być blisko miejsca w którym tworzona jest nowa technologia, zamieszkał więc w Dolinie Krzemowej.
Pierwszy kieszonkowy kalkulator Commodore z wyświetlaczem LED pojawił się na półkach sklepowych w 1971 roku. Był to model C110, podobnie jak w przypadku pierwszych maszyn do pisania, jedynie logo było faktycznym dziełem tej firmy. Kalkulator był tak naprawdę produkowany przez firmę Bowmar, która na zlecenie nadrukowywała na nim nazwę dowolnej firmy, oprócz tych z logiem firmy Tramiela możliwe było nabycie identycznych kalkulatorów np. z logiem firmy "Craig".
W 1973 roku firma oferowała już kilka modeli, m.in. całą serię kalkulatorów Minuteman (od 1 do 3). Kieszonkowe kalkulatory elektroniczne okazały się strzałem w dziesiątkę i postawiły firmę na nogi. Ten gadżet z przyszłości był pożądany w każdym biurze czy nawet domu, wszyscy chcieli mieć małą maszynę liczącą, tym samym popyt na nie był ogromny.
Przyszłość Commodore jawiła się w kolorowych barwach, ale jeśli historia Jacka Tramiela do tej pory nauczyła nas czegoś, to tym czymś jest to, że za rogiem czają się problemy. I tak właśnie było.
Texas Instruments, który był wtedy wiodącym dostawcą chipów do kalkulatorów (w tym oczywiście do tych sprzedawanych przez Commodore), doszedł do wniosku, że kalkulatory to w sumie świetny interes i firma zaczęła produkować swoje urządzenia tego typu.
Pozbycie się konkurencji było w przypadku Texas Instruments bardzo proste. Po pierwsze ograniczono ilość sprzedawanych chipów, po drugie zawyżono ich cenę.
Tramiel i Gould widząc co się dzieje początkowo magazynowali taką ilość układów jaką byli w stanie pomieścić w swoich włościach – i nie był to dobry plan, bowiem właśnie wdrażany był nowy proces produkcyjny chipów, który drastycznie obniżał ich cenę. Commodore pękało w szwach od kalkulatorów ze starymi drogimi chipami, w rezultacie w 1975 roku firma zaliczyła stratę w wysokości 5 milionów dolarów (czyli dzisiejsze niespełna 41 MLN).
Firma miała tylko jedno wyjście z tej patowej sytuacji: musiała nie tyle znaleźć innego głównego dostawcę układów (bo przecież historia mogłaby się powtórzyć), ale stać się takim dostawcą.
Cofnijmy się zatem trochę w czasie, ale nie dużo.
Rozdział 3. MOS
Kluczową postacią w tym rozdziale jest inżynier Chuck Peddle. Nie będę skupiał się na jego życiorysie (choć jest ciekawy) przeskoczę od razu do momentu, w którym zaczął pracować dla firmy Motorola, gdzie jednym z jego obowiązków było rozmawianie z przedstawicielami wielkich zakładów przemysłowych i tłumaczenie im jak mikroprocesor Motoroli może usprawnić ich operacje.
Układem nad którym pracował Peddle był legendarny model 6800. Niestety cena układu, która wynosiła 300 USD dla wielu firm była nieatrakcyjna, więc Peddle pytał ich często jaka ich zdaniem powinna być cena takiego układu – wielu odpowiadało, że 25 USD (czyli dzisiejszych około 165 USD).
Peddle zaproponował więc szereg usprawnień, które miały zredukować koszt wyprodukowania chipu i wysunął nawet propozycję stworzenia nowego, o wiele tańszego. Warto wiedzieć, że w tamtych czasach aż 70% chipów było odrzucanych na etapie produkcji. Firmy dopiero uczyły się wytwarzać mikroprocesory i powiedzieć, że proces produkcyjny był niedoskonały – to nic nie powiedzieć.
Motorola nie była jednak zainteresowana obniżaniem ceny, bo 6800 sprzedawał się dobrze, także nowy-tańszy chip nie był im potrzebny. Szefowie Peddla byli do tego stopnia zdegustowani jego chęcią do obniżenia kosztów, że dostał od firmy formalny list z upomnieniem i żądaniem zaprzestania poświęcania firmowego czasu na próby stworzenia tańszej wersji chipu 6800.
Ten list pchnął Peddla do rzucenia pracy. Istotne są jednak warunki na jakich przystąpił do pracy w Motoroli, otóż firma zgodziła się na jego propozycję, że po zakończonej współpracy może on zabrać swoje projekty ze sobą, ale tylko wtedy jeśli główny projekt (6800) zostanie ukończony.
W odpowiedzi do swojego szefostwa inżynier stwierdził, że z listu jaki otrzymał jasno wynika, że Motorola uznaje projekt chipu 6800 za zakończony i że zgodnie z umową on zabiera swoje pomysły i będzie dalej nad nim pracował, ale już gdzie indziej.
Zabrał też ze sobą kilku utalentowanych inżynierów z Motoroli i w 1974 roku wszyscy zatrudnili się w firmie kierowanej przez Johna Pavinena - MOS Technology.
W nowym miejscu pracy nie zostali przywitani z otwartymi ramionami – zamiast tego były przebite opony w samochodach i pogróżki. Starzy pracownicy MOS nie ufali przybyszom z galaktyki Motorola i zakładali, że zamiast pracować nad swoim chipem będą musieli tworzyć układ według schematów nowych przybyszów.
Początki były zatem trudne, ale jak wiemy ten trud się opłaci. To właśnie ci ludzie, z małej firemki w Pensylwanii stworzą jeden z najbardziej rewolucyjnych układów w historii IT.
Już rok po przybyciu do firmy (w 1975) zespół zaprezentował procesor 6501 i chwilę później 6502. Co ciekawe układy różniły się tylko tym, że ten pierwszy był pinowo kompatybilny z Motorolą <werble> 6800 i jak twierdzi Peddle w wywiadzie udzielonym portalowi commodore.ca teoretycznie żaden egzemplarz 6501 nie powinien opuścić fabryki, został stworzony tylko jako tzw. "in your face" dla Motoroli.
Faktycznie, chip jest ekstremalnie rzadki i jak już pojawi się na ebayu, to kosztuje tyle:
W MOS panowała niekiedy napięta atmosfera, właściwie czytając relacje pracowników można odnieść wrażenie, że atmosfera w firmie była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Przykładem niech będzie incydent z Peddlem. Jednym z jego obowiązków było stworzenie dokumentacji – chipy bez instrukcji byłyby przecież omijane szerokim łukiem przez potencjalnych klientów.
Jeden z pracowników MOS wielokrotnie przypominał Peddlowi, że ten miał już dawno dostarczyć instrukcję, ale nie dawało to rezultatu. W końcu nie wytrzymał i doniósł na Peddla do jednego z założycieli firmy – Pavinena.
Ten podszedł do tematu bardzo... poważnie. Wezwał ochroniarza, razem poszli do biura Peddla i odeskortowali go do wyjścia. Peddle dostał jasne polecenie – bez instrukcji nie wracaj. Wrócił po dwóch tygodniach z gotowym manualem.
Innym razem, pijąc piwo w lokalnym barze, jeden z inżynierów pozwolił sobie na niestosowny komentarz odnośnie zmarłego niedawno ojca innego pracownika, chwilę później miał na szyi oplecione dłonie owego pracownika.
6502 został wyceniony na 25 USD. Dla porównania układ Intela 8080 kosztował wtedy 150 USD (Motorola również zeszła już wtedy z ceny i chciała za 6800 ~180 USD). Wspomniałem już, że aż 70% procesorów produkowanych w tamtych latach posiadała wady i lądowały w koszu – a to przekłada się oczywiście na cenę dla końcowego użytkownika. Jednak w MOS opracowano własne metody usprawniające proces produkcji układów i tylko 30% trafiało do kosza.
Z ceną na poziomie kilkudziesięciu dolarów MOS mogło nieźle zatrząść rynkiem mikroprocesorów – był jeden problem, nikt nie chciał wierzyć, że taki chip, za tak małe pieniądze istnieje.
Możecie to zrozumieć w ten sposób: w chwili premiery, PS4 kosztowało u nas 1800zł, teraz wyobraźcie sobie, że firma X ogłasza swoją konsolę, która ma lepsze możliwości i będzie kosztować 150zł. Pewnie też bylibyście pełni sceptycyzmu.
Dowodem, że chip istnieje miała być obecność MOS na targach WESCON, gdzie planowano sprzedawać układ. Wiatr wiał inżynierom w oczy, bo po przybyciu na miejsce dowiedzieli się, że sprzedaż na targach jest zabroniona. Obeszli ten problem wynajmując pokój w hotelu niedaleko imprezy głównej, gdzie prowadzona była sprzedaż.
Podobno przed wejściem do pokoju siedziała atrakcyjna żona Chucka z dwoma wielkimi słojami (to nie eufemizm), które były wypełnione chipami i jak wiele lat później przyznał Peddle – wszystkie te chipy były wadliwe, miały tylko ładnie wyglądać.
Ciekawostką jest, że w kolejce do hotelowego pokoju stał młodzieniec nazwiskiem Wozniak, ale o tym za chwilę.
W tym samym roku “po swoje” zgłosiła się Motorola. Gigant oskarżył MOS Technology nie o złamanie jakiegoś patentu, a o złamanie praw autorskich, bo jak pewnie się domyślacie ci uciekinierzy z Motoroli, którzy zasilili szeregi MOS znali wiele planów giganta, które nie były jeszcze opatentowane.
Firmy dogadały się poza salą sądową, w wyniku ugody MOS miał wycofać ze sprzedaży model 6501 (to ten pinowo kompatybilny z chipem Motoroli), którego i tak nie planowano masowo sprzedawać i dodatkowo firma musiała zapłacić Motoroli 200 tysięcy dolarów.
Znalazłem informacje mówiące o tym, że powodem pozwania MOS przez Motorolę w dużej mierze było… Atari. Znana z automatu Pong firma szukała producenta układu do domowej wersji gry, rozważano oczywiście produkt Motoroli, ale cenowo wygrał MOS. Tydzień po podpisaniu umowy z Atari, MOS zostało pozwane, właściwie to oprócz samej firmy, każdy z uciekinierów z Motoroli dostał swój pozew.
Niestety, w wyniku tych zawirowań prawnych, od firmy odwrócili się inwestorzy.
Szukając zastrzyku pieniędzy i chcąc przyciągnąć potencjalnych klientów, MOS opracowało dwa zestawy trenerskie: TIM (Terminal Interface Monitor) oraz KIM‑1 (Keyboard Input Monitor). Pierwszy docierał do zainteresowanych w wersji do poskładania (w dodatku bez wszystkich elementów) natomiast ten drugi był już w pełni poskładany. Oba są dzisiaj uznawane za pierwsze "jedno płytowe" komputery.
W 2005 roku w jednym z wywiadów Bill Mensch (jeden z uciekinierów) wyjawił, że udało mu się uruchomić chip 6502 z prędkością niespełna 12 MHz (standardowe taktowanie wynosiło 1 MHz). Był to niewątpliwy sukces inżynierów i minie jeszcze kilka lat zanim konkurencja zbliży się do takiego wyniku, jednak nie jest to w żaden sposób udokumentowane, w dodatku takie taktowanie udało się uzyskać tylko na wczesnych prototypach chipu.
Zapytany o to dlaczego nie chwalił się tym osiągnięciem i nie zgłosił tego chociażby do księgi rekordów Guinnessa, odpowiedział:
Myślałem wtedy o tym czy będę miał co jeść... nie o biciu rekordów.
Podkreślić trzeba, że w swojej klasie chip od MOS Technology był wydajniejszy od wszystkiego co posiadała konkurencja – jednomegahercowy 6502 był tak wydajny jak czteromegahercowy 8080 Intela.
To tłumaczy dlaczego projektanci z Mom's Friendly Robot Company wybrali 6502 jako mózg dla swoich robotów zginających – co widać na TYM nagraniu.
W poszukiwaniu większych klientów pracownicy MOS ruszyli w Amerykę. Celowali w wielkie firmy z dużymi zakładami produkcyjnymi. Co ciekawe podczas tych podróży Peddle dowiedział się, że dwóch młodzieńców ma problemy z ich chipem. Odwiedził ich w siedzibie firmy, którą był garaż.
Tymi młodzieńcami byli Jobs i Wozniak, którzy chcieli wykorzystać chip 6502 w swoim komputerze – a jak to się stało, że nadgryzione jabłko zdecydowało się właśnie na ten chip?
Wszystko za sprawą Wozniaka. Plotka głosi, że kiedy pracował dla HP chciał ich namówić na zrobienie komputera, który wykorzystywałby mikroprocesor 6502 (który jak wspomniałem nabył w pokoju hotelowym), ale HP stwierdziło, że nie są zainteresowani robieniem takich "małych" komputerów i że byłby to świetny projekt dla małego startupu – dając mu niejako do zrozumienia, że powinien założyć taką właśnie firmę.
Peddle był zdziwiony faktem, że ktoś chce budować komputer osobisty na bazie 6502, który nie był projektowany z myślą o komputerach, ich twór miał być sercem przede wszystkim dla maszyn przemysłowych. Peddle miał także wizję wykorzystania mikroprocesora w robotach domowych, takich jakie można spotkać w grach z serii Fallout:
Tak oto Wozniak i Jobs podsunęli MOS pomysł na potencjalny rynek zbytu, a sam Peddle zaczął marzyć o stworzeniu swojego komputera. Materializacja takich planów nie szła jednak w parze z kondycją finansową przedsiębiorstwa.
Ratunek dla MOS nadszedł od firmy, która już była ich klientem – Commodore. Otóż w zakładach MOS produkowano chipy do kalkulatorów i do pewnego momentu był to najprężniej działający dział firmy, a po zagrywkach Texas Instruments firma Tramiela coraz częściej kupowała elektronikę właśnie w MOS.
Commodore chciało odzyskać kontrolę nad swoim losem i wdrożyć w życie plan wertykalnej integracji, a sposobem na to miało być nabycie producenta układów. Mając kontakty z MOS Jack nie musiał długo szukać.
MOS też było wtedy w trudnej sytuacji – ich główny klient (Commodore), jak już wspomniałem, pękał w szwach od kalkulatorów m.in. z chipami wyprodukowanymi właśnie w MOS, co oznaczało, że firma Tramiela przestanie je zamawiać.
Przejęcie MOS przez Commodore jest także w różny sposób opisywane przez różnych uczestników tamtych wydarzeń. Jedna z wersji mówi, że Tramiel chcąc wręcz wyłudzić niższą cenę na MOS powiedział, że nie zapłaci za ostatnie dostawy chipów do kalkulatorów, bo posiadają one jakąś wadę. Proces sądowy mógłby trwać latami, a firma potrzebowała pieniędzy już teraz. Wtedy Tramiel zaproponował im, że może ich wykupić – za bezcen + akcje Commodore.
Był to okres w którym producenci chipów padali jeden po drugim, można zatem zrozumieć dlaczego właściciele MOS przystali na taką propozycję.
Z drugiej strony, źródło w Commodore twierdzi, że to nie była wcale zagrywka ze strony Jacka. W kasie firmy po prostu nie było pieniędzy i biznesmen grał na czas. Kiedy MOS przystało na warunki Jacka zaczęło się gorączkowe poszukiwanie pieniędzy. Znaleziono je przede wszystkim w brytyjskim oddziale firmy.
Trzeba mieć na uwadze, że kiedy Tramiel sięgał po portfel, jedyna rzeczą, która go interesowała to możliwości MOS do produkowania własnych chipów do kalkulatorów, przez chwilę nie myślał o produkcji komputerów. To miało się zmienić.
MOS Technology przez kolejne lata wyprodukuje jeszcze wiele rewolucyjnych chipów, na których nie będę się już skupiał (zrobię to przy innej okazji).
Jako ciekawostkę dodam, że budynki w których mieściła się siedziba MOS Technology stoją do dzisiaj i można je obejrzeć w Google Maps (950 Rittenhouse Road). Widoczne pola golfowe istniały już w latach działalności firmy i jak można przeczytać w książce “Commodore: A Company on the Edge”, autorstwa Briana Bagnalla, wiele okien w budynku MOS Technology miało dziury po zbłądzonych piłeczkach golfowych.
Skoro jesteśmy przy siedzibie to dodam, że na terenie zakładu doszło do przykrego w skutkach incydentu. Chodzi o skażenie wód gruntowych, do którego miało dojść w wyniku działań MOS Technology.
Tak się jakoś utarło, że myśląc o produkcji procesorów myślimy o hermetycznych pomieszczeniach oraz panach w białych fartuchach – i takie 'clean room-y' są oczywistą częścią procesu produkcyjnego, niestety do przekazu nie trafia ta druga część, czyli chemikalia, które są produktem ubocznym procesu i z którymi trzeba coś zrobić.
MOS stworzyło w tym celu dwa ogromne zbiorniki betonowe, które były zakopane na terenie zakładu. Podczas kontroli jeden z pracowników zauważył, że w jednym zbiorniku znajduje się znacząco mniej płynu niż powinno w nim być. Jasne stało się, że w wyniku srogiej zimy beton musiał pęknąć.
Zbiorniki wymieniono na trwalsze, ale było już po fakcie. W 1986 roku państwowa komisja przeprowadziła testy i stwierdziła śladowe ilości niepożądanych chemikaliów w wodzie gruntowej i glebie na terenie zakładu. Sprawa była na tyle poważna, że MOS musiało wdrożyć program oczyszczania gleby, a pobliskim mieszkańcom zapewniono wodę z oddalonego źródła.
Intermission
Zanim przejdę do następnego rozdziału, małe ogłoszenie. W naszej historii zaczynają się czasy kiedy Commodore - wreszcie - zacznie produkować komputery, mogłem pokazywać Wam te komputery korzystając tylko ze zdjęć na licencji Creative Commons, które pewnie widzieliście milion razy, albo... no właśnie. Zamiast tego postanowiłem wybrać się z aparatem do Wrocławskiego muzeum “Gry i Komputery minionej ery” i tam zarejestrowałem materiał do dalszych rozdziałów – również tych w kontynuacji tej historii, czyli w materiale Commodore: historia upadku.
Rozdział 4. Personal ComputerS
MOS Technology nie było jedyną firmą, którą kupiło w tamtym czasie Commodore, na liście zakupowej były jeszcze zakłady Frontier produkujące układy CMOS oraz firma MDSA produkująca wyświetlacze. Niemal natychmiast wszystkie projekty niezwiązane z produkcją części do kalkulatorów zostały przez Tramiela wywalone do kosza.
Kiedy Chuck Peddle dowiedział się, że Commodore kupiło MOS, zaczął pakować swoje manatki. Planował udać się do Kaliforni i zacząć tworzyć swój własny komputer, przekonany o tym, że Commodore mu nigdy na to nie pozwoli. Relacje świadków podają, że kiedy Jack Tramiel robił obchód nabytego właśnie zakładu, Peddle ze swoim pudłem żegnał się już z dziewczynami z recepcji. Dostrzegł to inny pracownik, który towarzyszył Tramielowi i zapoznał panów ze sobą.
Paddle zdołał przekonać Jacka, że kalkulatory to ślepa uliczka i że powinien się przestawić na komputery osobiste. Zróbcie teraz pauzę i zastanówcie się chwilę jak musiała wyglądać ta rozmowa z Tramielem, który właśnie wydał kilka milionów dolarów na różne firmy tylko po to, aby produkować kalkulatory. Co jednak wielce zaskakujące, Tramiel nie eksplodował – co mu się często zdarzało.
Syn Jacka w filmie dokumentalnym “The Commodore Story“ powiedział, że kiedy Peddle przedstawiał Jackowi wizję komputera, ten nie miał pojęcia o czym on mówi. Po powrocie do domu zapytał go o zdanie. Podobno dopiero po aprobacie Leonarda, Tramiel dał się namówić na stworzenie komputera.
Peddle opowiedział Jackowi o Jobsie i Wozniaku i ich komputerze na bazie 6502, a że w kasie firmy zostało jeszcze trochę pieniędzy złożono im ofertę kupna firmy. To jest wersja jaką można przeczytać w internecie, w gazetach i książkach.
Steve Jobs podobno rzucił cenę rzędu kilkuset tysięcy dolarów. Tramiel miał nie zgodzić się na taką sumę i sprawa zamknięta.
Jednak na jednym z paneli syn Jacka – Leonard, zaprzecza tym doniesieniom, wspomina jedynie, że przedstawiciele Apple zjawili się którego dnia w siedzibie Commodore, ale żadna oferta kupna firmy nie została im przedstawiona, dostali jedynie darmowe “próbki” chipów.
Co ciekawe nawet Wozniak potwierdza, że oferta kupna była na stole i twierdzi, że dostali informację, że to Peddle nalegał, aby Jack nie kupował Apple – po drodze panowie Wozniak i Peddle zdążyli się pokłócić o wizję komputera osobistego, ten pierwszy chciał audio i kolor, ten drugi uważał, że trzeba zacząć od braku audio i monochromatycznego obrazu.
Peddle dementuje słowa Wozniaka, twierdzi że nie miał nic wspólnego z odrzuceniem oferty kupna przez Commodore, jak zaznacza – miał wtedy inne rzeczy na głowie i nikt nawet nie zapytał go o zdanie na ten temat.
Jest to właściwie nieistotne, co ważne to to, że Tramiel uwierzył w wizję Peddla i pozwolił mu tworzyć swój komputer. Chuck zabrał się więc do roboty, ale panowie doszli do wniosku, że lepszym środowiskiem do stworzenia komputera będzie Dolina Krzemowa, gdzie Peddle wraz z rodziną się przeprowadzili.
Ze swoich podróży po Ameryce w ramach pracy dla Motoroli, a później też dla MOS, Peddle wiedział czego chce ich potencjalny klient: komputera, który nie wygląda jak wnętrze statku kosmicznego, raczej coś co wygląda jak terminal, z mocą komputera ze statku kosmicznego.
Pierwszy projekt komputera, który zostanie później nazwany akronimem PET został wykonany w drewnianej obudowie. Akronim rozwijał się jako Personal Electronic Transactor.
Jackowi spodobała się nazwa PET i twierdził, że sama nazwa może pomóc komputerowi w zdobyciu rozgłosu, bo – uwierzcie w to lub nie – ale od 1975 roku w Ameryce panowała moda na najgłupszą fanaberię jaką można sobie wyobrazić, otóż ktoś wpadł na pomysł tzw. "Pet rock-ów". Tak, były to kamienie, które traktowano jak zwierzątka. Były one dostarczane w ładnym opakowaniu, z jasną instrukcją jak dbać o swój kamyk...
Do nazwy dodano “2001” co było inspirowane filmem pana Kubricka “Odyseja kosmiczna” – miało to zwyczajnie podkreślić futurystyczny aspekt gadżetu.
Tramiel obiecał Peddlowi, że wypłaci mu bonus w postaci jednego dolara za każdy sprzedany model komputera. Dzisiaj już wiemy, że tak się nie stało. Była to tylko jedna z wielu niedotrzymanych obietnic.
Po raz pierwszy stosunkowo niewielka grupa ludzi mogła zobaczyć bardzo wczesny prototyp PET‑a podczas West Coast Computer Faire w kwietniu 1977 roku.
Zainteresowanie komputerem było ogromne. Tramiel zdał sobie sprawę, że to co mówił mu Peddle, o tym, że kalkulatory to ślepa uliczka było prawdą. Dla zahartowanego biznesmena stało się jasne, że rodzący się właśnie rynek komputerów osobistych to szansa dla jego firmy, w dodatku, po raz pierwszy – to Commodore rozdawało karty.
Szerszej publiczności komputer pokazano później, ale jeszcze w tym samym roku podczas imprezy CES w Las Vegas.
Jak bardzo komputer osobisty był wtedy czymś niezwykłym i niepojętym przez zwykłych zjadaczy chleba? Chyba najtrafniej opisuje to przygoda z jedną ze stacji telewizyjnych, która wychwyciła zdanie, które padło z ust Peddla, że komputery będą obowiązkowym przyrządem w sali lekcyjnej. Stosując stary dobry “Gotcha journalism”, dziennikarze "nakręcili Małysza" i straszyli, że komputery wygryzą nauczycieli z zawodu.
W przywołanej już książce “Commodore: A Company on the Edge” Peddle przytacza śmieszną historię. Otóż zainteresowany kupnem dużej liczby PET‑ów klient, podszedł do Tramiela podczas CES i dał mu czek na 25 tysięcy USD, aby zapewnić sobie miejsce w kolejce oczekujących. Kilka dni później Jack podszedł do Peddla i powiedział mu: “Będziemy jak HP”. Peddle odpowiedział “No tak, to właśnie próbuję tutaj zrobić” (mając na myśli stworzenie wielkiej firmy IT). Niestety Peddle nie zrozumiał Jacka – jemu chodziło o to, że śladem HP będą brać pieniądze za produkt, którego jeszcze nie ma, co firma HP miała praktykować na początku swojej przygody z kalkulatorami.
Ciekawa jest też inna historia z tej książki odnośnie recenzji komputera w jednym z czasopism. Otóż dziennikarz tak bardzo nie był zorientowany w temacie, że napisał że magnetofon w komputerze zamontowano, aby słuchać instrukcji nagranych w formacie audio :) dodał też, że jest zawiedziony, że komputer nie potrafi wyświetlać zdjęć – a to jak wiemy będzie możliwe dopiero za kilka lat. Kolorytu całej sprawie dodaje to, że nie był to byle jaki magazyn – chodziło o Popular Science.
Pierwsza wersja komputera PET dawała klientowi możliwość wyboru wielkości pamięci: 4KB lub 8KB, do tego komputer posiadał niebiesko-biały wyświetlacz, zintegrowany magnetofon, a w sercu odświeżony układ 6502.
W pierwszym roku kiedy PET był dostępny dla klientów, zamówień było tak dużo, że Commodore nie nadążało z produkcją. Na początku 1978 roku zespół inżynierów doszedł do wniosku, że wersja 4KB nie ma większego sensu i przestano ją oferować.
W zestawie z komputerem użytkownik miał mieć dostęp do specjalnej wersji BASIC-a którego portowaniem pod chip 6502 zajmował się Microsoft. Współpraca nie układała się najlepiej. Commodore uznało, że zapłaci za BASICA jak PET zacznie być dostępny w sprzedaży. Microsoft był oczywiście innego zdania, choć sam Gates nie wierzył w sukces procesora 6502 i chciał pozbyć się BASIC-a pod ten układ za drobne i zapomnieć o całej sprawie.
W tzw. międzyczasie do firmy Billa Gatesa zgłosili się Jobs i Wozniak, którzy zapragnęli posiadać BASIC-a pod 6502 w swojej serii komputerów Apple II.
Jest to chyba dobry moment, aby wspomnieć, że nie tylko komputery Commodore miały w sercu pochodne chipu 6502. Wiecie już o Apple, ale to nie koniec, bowiem układ ten jest/był sercem np. dla BBC Micro, komputerów Atari z serii 800, można go nawet znaleźć w konsoli NES. Co ciekawe wiele lat po debiucie, w 1996 roku wykorzystano go w Tamagotchi – czyli takim Pet rocku, tylko z baterią :P.
PET był udaną konstrukcją, ale oczywiście posiadał wady, a największą była klawiatura, na którą narzekali wszyscy użytkownicy. Klawiatura była niemal żywcem wyciągnięta z kalkulatora – Tramiel wpadł na taki pomysł, bo wpisywało się to w jego strategię biznesową 'integracji wertykalnej', a że nie posiadał w portfolio firmy, która produkowała klawiatury, kazał wykorzystać klawiaturę z kalkulatora.
To nie jedna ingerencja Tramiela w konstrukcję urządzenia. Peddle chciał, aby obudowa była wykonana z tworzywa sztucznego, Jack podjął decyzję, że będzie to metal – powód? Zgadliście. Commodore posiadało zakłady, które mogły robić metalowe obudowy.
Dlatego też wersja dla klientów różniła się dość znacząco wyglądem od tej pokazanej chociażby podczas CES. Na imprezie w Las Vegas obudowa była zaokrąglona w wielu miejscach, a że wiązało się to z większymi kosztami produkcji Commodore postanowiło pozostać przy taniej w produkcji kanciastej obudowie.
Latem 1978 roku od giganta odchodzi Peddle, ale robi to tylko na chwilę, bo już kilka miesięcy później wraca do firmy (te kilka miesięcy spędził w... Apple). Od razu zaznaczę, że w wyniku decyzji Jacka odnośnie kierunku w jakim firma ma rozwijać gałąź swojego segmentu komputerowego, Peddle odejdzie z firmy na dobre, aby stworzyć swój własny komputer znany pod nazwą Victor 9000 lub Sirius 1 (w zależności od szerokości geograficznej). Nie poświęcam więcej czasu na pana Peddla, ale wrócę do niego w materiale o tym właśnie komputerze.
W 1979 roku Commodore wypuszcza model 2001-N z poprawioną klawiaturą (oraz 2001-B z jeszcze inną klawiaturą), trochę innym monitorem i bez zintegrowanego magnetofonu, za to z RAM‑em wielkości nawet 32KB.
Dodam jeszcze, że w Europie PET nosił nazwę CBM (Commodore Business Machines), a było to spowodowane tym, że firma Phillips posługiwała się już nazwą PET na rynkach starego kontynentu.
Nie chcę w tym materiale wymieniać wszystkich sprzętów, które miały na sobie logo Commodore – te ważniejsze jak C64 czy Amiga 500 z całą pewnością omówię w dedykowanych odcinkach, więc teraz trochę przyspieszę i wymienię tylko te najważniejsze komputery.
W 1980 roku firma Tramiela pokazuje światu komputer VIC‑20. W środku znalazł się 6502 i 5KB pamięci RAM z czego na start system zabierał jakieś 1,5 KB. Pamięć była jednak rozszerzalna do 32KB.
VIC‑20 był pierwszym komputerem osobistym, który znalazł milion nabywców, również modemów dla VIC‑a sprzedało się ponad milion. Właściwie tylko jedna rzecz powstrzymała ten komputer przed zdobyciem szturmem całego świata – tą rzeczą był jego następca w postaci dobrze wszystkim znanego Commodore 64, który to posiadał więcej RAM‑u i miał lepsze możliwości audio-wideo.
C64 został zaprezentowany w 1982 roku i kosztował wtedy 595 USD, czyli więcej niż oczekiwał by przeciętny nabywca, ale jednocześnie mniej niż produkty konkurencji. Już rok później Tramiel postanawia drastycznie obniżyć cenę C64 do poziomu 300$. Ten ruch zostanie lata później nazwany początkiem “wojny komputerów domowych”.
Model 64 bardzo szybko zdobywał rynki. Wszyscy chcieli mieć mały, tani komputer, który możliwościami przewyższa droższe i większe od siebie. Aby lepiej zrozumieć jakim sukcesem było C64 wystarczy wiedzieć, że był okres w którym na świecie sprzedawało się więcej tych komputerów, niż wszystkich innych komputerów innych marek razem wziętych.
Z jakiegoś powodu mało mówi się o możliwościach rozbudowy C64 – pewnie, każdy miał w środku kartridż z BlackBox-em, a część nawet stację dyskietek zamiast Datasette, ale komputer ten pozwalał na naprawdę solidną rozbudowę, o czym szerzej opowiem w zapowiedzianym dedykowanym materiale, teraz wspomnę jedynie, że C64 może być rozbudowany o 16‑bitowy CPU i 16 MB pamięci RAM, co pozwoli cieszyć się np. taką perełką:
Faktem jest jednak, że C64 zostało siłą wypchnięte na rynek przez Jacka – głosy mówiące, że produkt nie jest jeszcze gotowy do sprzedaży zostały zignorowane. W rezultacie jedna czwarta wszystkich wyprodukowanych wtedy “ce‑sześćdziesiątek czwórek” była wadliwa i nie włączała się, a te które się odpalały – długo nie pożyły. Commodore wprowadziło wtedy politykę pod tytułem “wymieniamy sprzęt bez zadawania pytań”. Późniejsze iteracje nie były już tak wadliwe.
W tym miejscu stawiam umowną kropkę. Dalsze losy giganta sprawdzicie w materiale Commodore: historia upadku, który już się składa.
Do poczytania/Źródła
Jeśli komuś jeszcze mało Commodore, to odsyłam do materiałów źródłowych gdzie znajdziecie wiele dodatkowych informacji i smaczków. Choć ten tekst do najkrótszych nie należy, to oczywiście ja w wielu miejscach szedłem na skróty. Zachęcam więc do dalszego zgłębiania tematu:
- Q&A z Leonardem Tramielem - świetny materiał wideo, w którym Leonard odpowiada na pytania z widowni (jest wiele smaczków)
- 6502.org - miejsce w Internecie dla wszystkich, którzy chcą zrobić swój komputer na bazie 6502
- ozTypewriter - ciekawy wpis blogowy o maszynach do pisania Commodore, które świeciły triumfy zwłaszcza w Australii
- Atari Explorer - Przekrój losów Commodore na łamach Atari Explorer dostępny dzięki "Atari FTP Archive!" (ftp.pigwa.net)
- Electronics Today - Skan Electronics Today (luty 1978) z dużym artykułem o komputerze PET.
- Commodore.ca - skarbnica wiedzy o Commodore, ich produktach i osobach decyzyjnych
- Vintage Calculators Web Museum - strona katalogująca stare (bardzo stare) kalkulatory
- Wrocławskie muzeum “Gry i Komputery minionej ery” - fajna wystawa, miła obsługa, a na części sprzętów można pograć. Na miejscu można też przeglądać stare gazety, np. Bajtki.
- The Commodore Story - film dokumentalny o gigancie (do nabycia również w wersji cyfrowej)
- Commodore: A Company on the Edge (druga edycja) - książka Briana Bagnalla będąca inspiracją do stworzenia tego materiału. Kilkaset stron przepełnionych informacjami, wcześniej niepublikowanymi wypowiedziami i ciekawostkami. Gorąco polecam, trudno się oderwać (niestety książka dostępna jedynie w języku angielskim).
Retro Przegląd Prasy
Trochę głupia sprawa. We wrześniu opublikowałem na kanale film "Retro Przegląd Prasy #1. Secret Service 34" i standardowo planowałem umieścić na blogu wersję tekstową, ale historia Commodore pochłonęła mnie do tego stopnia (zdradzę, że cały tekst obu części liczy przeszło 75 tysięcy znaków, czyli ponad 30 stron), że zapomniałem o wersji tekstowej RPP #1. Trudno. Wersję wideo dorzucam tutaj jako bonus:
Pomysł na serię takich materiałów chodził mi po głowie od dawna i w końcu, po wielu miesiącach zwlekania, przymiarek, testowania różnych ujęć, szukania odpowiedniego statywu i efektów do Premiere’a – udało się zrobić pierwszy, pilotażowy odcinek.
W ramach tej serii prześledzimy różne wydania, różnych starych gazet. Magazynów Gambler, ŚGK, Top Secret, Reset czy Secret Service mam całkiem sporo, więc materiałów źródłowych nie powinno zabraknąć.
Dzięki za uwagę, cześć!