Mój pierwszy raz…. Z HotZlotem
Natchniona wpisami innych uczestników minionego, niestety już zlotu, postanowiłam napisać kilka słów od siebie. Minął już tydzień, od pierwszego dla mnie HotZlotu, który odbył się w Zamku na Skale w Trzebieszowicach. Emocje trochę już zelżały, choć nie powiem, żebym przynajmniej kilka razy dziennie nie trajkotała, jak katarynka i nie wspominała co działo się w poprzedni weekend.
Moja droga na tą imprezę była dość…wyboista i długa. : ) Bowiem starałam się o miejsce już trzykrotnie i faktycznie spełniło się powiedzenie – do 3 razy sztuka. Ale chyba jednak postarałam się bardziej niż zwykle, bo zaproszenie spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba – 25 maja po namowach innego użytkownika sprawdziłam moją skrzynkę meilową, a moim oczom ukazała się wiadomość z 22 maja z tytułem „Zaproszenie na HotZlot 2014”. Oniemiałam, bo zupełnie nie spodziewałam się, że to się stanie. W sekundę później byłam już zarejestrowana i wpłaciłam pieniądze, choć to była niedziela i pieniądze mogły pojawić się na koncie dopiero następnego dnia. W poniedziałek dostałam potwierdzenie o wpłacie. Sny się spełniły JADĘ NA ZLOT ! : )
W międzyczasie w moim osobistym życiu wydarzyło się kilka innych rzeczy, które pochłonęły masę mojego czasu, więc musiałam powstrzymać się od ciągłego powtarzania wszystkim dookoła, że wreeeszcie jadę. Tym samym zupełnie nie czytałam forum i tego co dzieje się w temacie o tegorocznym zlocie. Zaczęłam dopiero od 150 strony.. Obecnie nadrabiam. Do przeczytania zostały mi tylko jakieś 120 stron, ze środka. ;)
Odliczam dni….
Pod koniec czerwca byłam już taka nadpobudliwa, że nikt nie mógł ze mną wytrzymać. Kolega w pracy tylko chichotał pod nosem, gdy ja liczyłam godziny do wyjazdu. Zazwyczaj mój brak opamiętania się przed wyjazdem objawia się pakowaniem już tydzień przed. Tym razem postanowiłam dozować sobie przyjemność i 100% radości z tej czynności zafundowałam sobie w czwartek po pracy w godzinach popołudniowych. Oczywiście wszystkiemu towarzyszył strach, ciekawość i podekscytowanie…To ostatnie było tak silne, że spałam aż 2 godziny. Gdy zadzwonił budzik szczerze żałowałam, że w ogóle położyłam się spać, byłam nieprzytomna.
Godzina Zero – dzień pierwszy
Wyjazd o 3 w nocy przez puste miasto sprawia, że człowiek czuje się jak szpieg z Krainy Deszczowców. Denerwowałam się tym bardziej, bo jechała z nami jeszcze jedna osoba w postaci SebaZ. Ale po paru wspólnych godzinach w samochodzie, mogę śmiało stwierdzić, że mój niepokój był bezzasadny i nie rozmawialiśmy tylko o kablach, elektronice i komputerach. Ufff.. ulżyło mi. : ) Nasza podróż była długa, upał tężał, byliśmy coraz bardziej zmęczeni, ale 700 km zdecydowanie najbardziej doskwierało kierowcy.
Na miejsce dojeżdżaliśmy „krętą drogą w środku lasu” i coraz częściej zastanawiałam się nad moją obecnością na Zlocie – przecież ja nie mam pojęcia o tych wszystkich rzeczach, o których pisze większość użytkowników na swoich blogach, o parametrach wszelkich sprzętów nie wspominając. Około godziny 13, po prawie 10 godzinach w drodze, przejechaliśmy przez bramę do Zamku na Skale.
Mój błędny wzrok można było z pewnością porównać do pierwszego dnia 5latka w przedszkolu. Jednak uśmiech na twarzy przywrócił mi brak kolejki do rejestracji, o której uprzedzali mnie moi współpodróżnicy. : ) obyło się bez przydługiego stania i niecierpliwienia się a gadżety, które dostałam od partnerów w postaci zestawu powitalnego, szczególnie torba trafiły w 100.
Po rejestracji czekał na nas pyszny obiad. Niedługo potem rozpoczęły się zaplanowane piątkowe sesje, o które też się odrobinę martwiłam…szczególnie jeśli chodzi o zrozumienie materii w nich poruszanej. Moje wyobrażenie o nich krążyło pomiędzy wykładami na politechnice na wydziale biochemii organicznej i mechatroniki. Czyli czegoś, czego ja zupełnie nie rozumiem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy sesje były zupełnie różne od tego, jak je sobie wyimaginowałam. Najbardziej z piątku przypadła mi do gustu prezentacja Samsunga, która trafiła na pierwszy ogień, dopiero po niej Intel. Na wieczór przewidziane były rozmowy z redakcją, czas wolny można było poświęcić na basen, saunę i piątkowe integrowanie się z innymi uczestnikami. Niektórzy postanowili spróbować swoich sił w poszukiwaniu skarbów za sprawą zabawy o nazwie geocaching. Najwięksi odkrywcy pierwszy raz w życiu spotkali się oko w oko ze świetlikami, co z pewnością zrobiło na nich niemałe wrażenie, bo do tej pory co jakiś czas ktoś o nich wspomina. Ja dostąpiłam zaszczytu spotkania świetlików bez uganiania się za skarbami, same do mnie przyleciały w trakcie oglądania piątkowego meczu. Ach te Świetliki ! Ciężka podróż może zmęczyć nawet najbardziej wytrwałego imprezowicza, zmożona całym dniem, padłam dość szybko, ale ciekawość dnia następnego była silniejsza.
Dzień drugi
Jak też obiecałam, tak też się stało. Po ledwo 5 godzinach snu odziałam się w moją Operową „ściągnij” mini. Już zdecydowanie bez stresu o sesje i integrowanie się z innymi wybrałam się, chyba jako jedna z niewielu na śniadanie już w okolicach godziny 9. Sobota to przede wszystkim sesje partnerów przeplatane przerwami kawowymi, które chyba nie miały nic z kawą wspólnego, a raczej z elektroniką. Cóż, czasem nazwa może być myląca. : ) Wracając jednak do sesji, pod gradobicie pytań w pierwszej kolejności trafili Panowie z Opery. Nie dziwię się, że wszyscy tak domagali się odpowiedzi na nurtujące pytania. Opera była nam to winna. Dzielnie dała radę. Kolejno swoje prezentacje przedstawiali Kingston oraz TP – Link. Najciekawszą jednak prezentację przed samym obiadem, redakcja zostawiła na koniec. Fibaro i Inteligentny budynek zrobiły na mnie ogromne wrażenie, szczególnie swoją szczegółowością i dopracowanymi detalami design’u swoich produktów. Cud miód. Po obiedzie, na którym królowały pierogi i wszyscy nachodzili kuchnię w ich poszukiwaniu, hmm…drugi geocaching ? : ). Z przerażeniem w oczach przyglądałam się pogodzie za oknem i psującej się aurze. W związku z tym, że faktycznie coś zaczęło lecieć z nieba, zdjęcie grupowe, nie bez śmiechu, powstało na dziedzińcu. Szczerze, bardzo mi się ta forma zdjęcia spodobała, zazwyczaj przeglądając poprzednie relacje, można było zauważyć, że fota grupowa robiona była przed hotelem. Po przebojach z samowyzwalaczem i przewracającym się statywem z aparatem Henryka z Samsunga, salę konferencyjną przejęli Ryan i penguin ze swoją devkrutacją w branży i Limak, którego pasją są quadrocoptery. W międzyczasie można było spróbować swoich sił w starego poczciwego Mario i wygrać podstawowy zestaw Fibaro! Zdobyłam aż 55 510 punktów! : ) ale niestety, byli lepsi.
Na szczęście pogoda się poprawiła i z tego, co zrozumiałam wszyscy czekali na rozgrywki w siatkówkę. Niektórzy byli bardziej, inni mniej zadowoleni, dostając niższe miejsce niż w poprzednik roku, ale nikomu nie przeszkodziło to w integracji, zajadaniu się przepysznymi grillowanym mięchem, rozmowami i tańcowaniem na matach. Wieczór, skończył się nad ranem. : )
Dzień trzeci
Niestety, z wielkim żalem obudziłam się w niedzielę po 3 godzinach snu, wiedząc że już niedługo będę musiała rozstać się ze wszystkimi wspaniałymi ledwo poznanymi ludźmi. Znów około 9 zmierzałam na śniadanie, trochę mniej radosna niż poprzedniego dnia, ale jednak pełna nadziei, że już za rok znów się spotkamy.
Mam nadzieję, że Panowie nie obrażą się za upubliczenie Ich wizerunków. : )
Chciałabym ponownie podziękować za zaproszenie mnie, na tą wspaniałą imprezę, za możliwość poznania tylu niesamowitych ludzi z całej Polski, którzy wbrew pozorom nie są nerdami i geek’ami, jak zwykło się uważać o osobach z zamiłowaniem do elektroniki. Z perspektywy minionego tygodnia, trochę już bardziej na trzeźwo, okiem osoby, która na Hot Zlot jedzie pierwszy raz i w dodatku jest kobietą – zupełnie nietechniczną - mogę powiedzieć tylko DZIĘKUJĘ, CHCĘ JESZCZE !