Wyznania leniwca 2 - oznaczanie zdjęć
Od pierwszych dni zabawy ze skanerem minęło ponad pół roku, od poprzedniego wpisu - dwa tygodnie. Pomimo tak dużego przedziału czasu, nie udało mi się do tej pory oznaczyć (otagować) wszystkich posiadanych przeze mnie zdjęć. Problem polega na tym, że zadania tego nie da się w pełni zautomatyzować - jak to miało miejsce poprzednio - i większość pracy trzeba wykonać samodzielnie.
Przez pewien okres poszukiwałem narzędzi, które ulżą cierpieniu i spowodują, że ruszę w końcu cztery litery. Okazało się, że jedną z takich aplikacji jest program Picasa.
Pokaż kotku, co masz w środku
Nie darzę zaufaniem tego produktu firmy Google. Znając dziesiątki narzędzi do pracy z obrazami, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Picasa jest po prostu niedorobiona. Brakuje w niej sporo funkcji, a sama liczba odsługiwanych formatów zdjęć jest zaskakująco mała. Jednakże program ten ma w sobie coś, co go wyróżnia, a mianowicie rozpoznawanie twarzy.
Ściągnąłem, zainstalowałem i… odpaliłem okno ustawień zapory sieciowej. Będąc człowiekiem sceptycznie nastawionym do zabaw w chmurze, natychmiast zablokowałem połączenia sieciowe Picasy.
Przy pierwszych uruchomieniu zostałem oczywiście zapytany o wybór miejsca wyszukiwania obrazów i od razu wybrałem Moje dokumenty, chociaż prawdą jest, że wszystkie grafiki przechowuję na zupełnie oddzielnej partycji. Problem z tym programem polega na tym, że jest niezmiernie wolny. Skanowanie potrafi trwać wieki. Zatem najlepszym wyborem (o zgrozo, nie można go pominąć!) jest wskazanie miejsca o najmniejszej liczbie zdjęć. Po zakończeniu skanowania można już ze spokojem ustawić konkretne położenie plików i usunąć domyślnie zeskanowane foldery.
Po całej tej zabawie zostawiłem komputer włączony na kilka godzin, by „robił swoje”. Budząc się w środku nocy zaskoczyłem się jednak odkrywając, że po 2 godzinach pozostało do analizy ok. 400 fotografii (z 1900). Nad ranem, zaskoczenie było jeszcze większe: program w magiczny sposób wciąż pokazywał te ~400 plików. O dziwo, liczba ta po kilku dniach pozostaje ciągle nie zmieniona. Program uparcie twierdzi, że wciąż je przetwarza.
Monotonia Picasy
Nadszedł najwyższy czas na ręczne dłubanie w albumie rodzinnym.
Wynik skanowania okazał się niezadowalający. Domyślne ustawienia programu pozostawiły niezmienione 2/3 fotek. Program ten nie potrafił rozpoznać setek twarzy. Zmartwiło mnie to niezmiernie. Borykając się z rozpoznawaniem pysków na Facebooku, liczyłem na to, że dziecko Google zaoferuje przybliżoną liczbę pomyłek. Pomyślałem więc, że muszę ustawić wykrywanie większej liczby szczegółów, co też zrobiłem bez wahania.
Po kilku dniach prób i błędów musze ze smutkiem stwierdzić, ze to, co oferuje Picasa, to po prostu wstyd.
Przy małej szczegółowości nie potrafi przeanalizować dużej ilości zasobów. Przy większej - wykrywa twarze na większości fotek, ale wychwytuje też równocześnie wiele obiektów nie mających nic wspólnego z ludzkimi głowami. Plusem byłaby możliwość ignorowania niektórych „osób”, ale nie można tego zrobić bez ich wcześniejszego nazwania. Niedopatrzenie, które sprawia, że miałem już serdecznie dosyć wpisywania znaczników w stylu „firanki 3”.
O ile wykrywalność twarzy można nieco poprawić poprzez ich ręczne dodawanie w programie, o tyle kolejne ułatwienia dobijają.
Picasa potrafi wyświetlać propozycje twarzy dla konkretnych osób. Mechanizm wykrywania jest jednak pozbawiony pewnej dozy logiki. Na wielu ze zdjęć klasowych, pomimo oznaczenia siebie, aplikacja sugeruje, że jestem jeszcze jedną z kolejnych osób. Rozumiem przypadki zdjęć w ogóle nieoznaczonych, albo skrajne sytuacje słit foci z lustrem, ale proponowanie wpisu „Jan Nowak” dla dwudziestu różnych osób na jednej fotce jest po prostu głupie! Wiem, że winę za taki stan rzeczy ponosi zła konfiguracja aplikacji. To tłumaczyłoby, oczywiście, 20 propozycji, ale NIE dla osoby już oznaczonej.
Kolejną bolączką jest brak możliwości zawężania sugestii. Proponowanie tej samej twarzy dla pięćdziesięciu innych osób byłoby akceptowalne, gdyby można to było kontrolować. Zwykła opcja wstępnego oznaczenia płci wystarczyłaby w zupełności. O ile software ze zlepku pikseli może nie rozpoznawać różnic chromosomów, ze mną bywa inaczej i czasami potrafię tego dokonać. Kliknięcie na odpowiednią ikonkę zaoszczędzałoby sporo czasu.
Rezerwat Google
Największym minusem jest jednakże to, że wszelkie informacje, które z takim trudem wprowadzałem, oferowane są jedynie w samej Picasie. Program ten nie umożliwia ich przeniesienia gdziekolwiek. Dla osób nie obeznanych z software oznacza to zbytnie uzależnianie się od usług Google. W dodatku twarze pozostają na stałe zapisane na dysku twardym i nie można domyślnie ich przenieść.
Na szczęście istnieją narzędzia pozwalające na eksport danych z bazy programu do samych plików zdjęć. Przykładowy program AvPicFaceXmpTagger potrafi wczytać dane twarzy i umieścić je w plikach w postaci znaczników XMP. Dzięki temu dowolna aplikacja do zarządzania multimediami potrafi je wyświetlić.
Bez grzechów się jednak nie obyło. Ponieważ AvPicFace nie jest programem najmłodszym, części znaczników nie potrafił bezpiecznie przenieść i sporo fotografii na powrót pozostało nieoznaczone. Podejrzewam, że od wypuszczenia ostatniej wersji Google zmieniło co nieco w formacie bazy.
Gehenna tagowania
Setki fotografii pozostawały przez długi czas w pełni nieoznaczone. Musiałem więc zainwestować kolejne godziny w mozolne edytowanie poszczególnych plików. Przeanalizowałem wiele aplikacji darmowych, jak i płatnych (wersje trial) szukając dla mnie najwygodniejszej. Wiele programów sprawowało się przyzwoicie, ale potrafiło też zniechęcić szczegółami.
XnView, spisuje się dla moich codziennych potrzeb całkiem nieźle: posiada klasyczny dla aplikacji tego typu interfejs, spory zestaw narzędzi/wtyczek dodatkowych oraz obsługuje setki formatów plików. Oferuje odpowiednie narzędzia do edycji tagów IPTC oraz przypisywania danych GPS. Dodatkowo prezentuje utworzone przez nas kategorie opisów w osobnym drzewie, co też czyni oznaczanie niezwykle prostym. Wystarczy jedynie przeciągnąć wybrane zdjęcia na odpowiednią gałąź by przypisać odpowiednie tagi.
Niestety nie jest to produkt bez wad. Wsadowa edycja znaczników jest dla mnie mało intuicyjna, a zabawy z dodawaniem miejsc - zbyt wolne (bazują na zewnętrznym narzędziu: exiftool). Dodatkowo irytuje brak pełnego wsparcia dla wielu monitorów oraz sposób przeciągania fotografii. Upuszczenie kilku plików w panelu kategorii czasami powoduje automatyczne zaznaczenie jednej z nich, co z kolei filtruje obecnie przeglądane. W ten sposób szybko tracę orientację bowiem muszę przełączyć lewy panel z powrotem na drzewo katalogów i odszukać właśnie oznaczone zasoby. Denerwuje to niesamowicie.
Korzystając z promocji online nabyłem pewnego dnia ZonerPhotoStudio Home. Już wcześniej znałem ten program w wersji darmowej i z powodzeniem wykorzystywałem do zarządzania swoim zbiorem aktualnych zdjęć. Doceniałem w nim to, że oferował mniej uciążliwy proces oznaczania, który działa w sposób odwrotny do XnV, a mianowicie: tagi są upuszczane na konkretne zdjęcia. Działa to znakomicie w przypadku tagowania pojedynczych zasobów i pozwala na pełne skupienie na edytowanej bibliotece.
Edycji dziesiątek plików dokonuję za pomocą przyjaźniejszego przetwarzania wsadowego. Wydawać by się mogło, że wygląda ono podobnie do okna XnV, ale kilka drobnostek interfejsu czyni go bardziej przejrzystym.
[join][img=porownanie_zoner2]
Ogromnym plusem wersji Home jest tryb podglądu zdjęć na drugim ekranie. Ciężko wyrazić słowami jak bardzo się to przydaje („In your face, Picasa!”), ale powróćmy do oznaczania.
Całą zabawę uprzyjemnia łatwość konfiguracji ustawień wyświetlania miniatur obrazów, która udostępnia całkiem pokaźny zestaw przedstawianych parametrów. Dodam, że program pozwala również na zapisywanie ustawień narzędzi w postaci szablonów, do których możemy się odwołać w każdej chwili. To właśnie dzięki nim moduł lokalizowania fotek - pomimo swej prostoty - należy do jednego z przyjemniejszych, jakie do tej pory używałem.
Krótko mówiąc: ZPS jest dla mnie strzałem w dziesiątkę i długo nim pozostanie bowiem oznaczanie fotek to proces wciąż niekończący się. Z drugiej strony, niektóre zbiory nigdy nie zostaną oznaczone bowiem należą do zbyt odległej przeszłości, a osoby zdolne do wspomnień dawno już odeszły. Któż poza nimi może jeszcze pamiętać kolegów z wycieczki szkolnej sprzed pół wieku, skoro samemu nie potrafię sobie przypomnieć nazwisk osób z podstawówki?
Co z konsolą?
Narzędzia wiersza poleceń bywają niezastąpione z powodu oferowanej szybkości przetwarzania danych. Jednakże tutaj nie spełniają one swojej roli. Prawdą jest, że posiadając cały folder zdjęć z „wesela wujka Zenka” taki ImageMagick doda do nich odpowiedni znacznik szybciej niż jakikolwiek program z pełnym interfejsem graficznym. Niestety, sporo fotek mam przemieszanych i pochodzących z różnych czasowo sesji. Zatem jedynym sposobem ich tagowania jest poleganie na widoku miniatur i szybkim podglądzie. W takim przypadku przetwarzanie wsadowe mocno ogranicza rozdzielczość ekranu i liczba elementów na nim widoczną.
Staram się jednak nie zrażać i mozolnie klikam kolejne grafiki. Cel w końcu szczytny.