Lepsze wrogiem dobrego czyli dawniej wszystko było lepiej...
18.06.2015 23:52
To, co było kiedyś
Dawniej wszystko było takie proste. Operatorów było trzech, jeden gorszy od drugiego, ale ich taryfy były proste i przejrzyste. Może ktoś pamięta słynne 5 sekundówki w Erze? Operator nie naliczał opłaty za pierwsze 5 sekund połączenia. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:Kuptrzykiloziemniakówmlekocośdochleba... bip- koniec rozmowy
Trzeba było się chwilę zastanowić o co chodzi i kto dzwonił, bo za CLIP (rozpoznawanie numeru dzwoniącego) trzeba było płacić całe 5 złociszy polskich miesięcznie, co uwzględniając ówczesną wartość pieniądza miało swoją wagę. Telefoniki miały malutkie monochromatyczne wyświetlacze i piszczące dzwonki, niedoścignionym producentem słuchawek była królująca Nokia i sprzedawcy mieli wielki problem, żeby upychać telefony innych marek na naszym rynku. W tym samym mniej więcej czasie Polska reprezentacja piłki nożnej z pierwszym czarnoskórym napastnikiem przegrywała ma mistrzostwach świata 0:2 z Koreą, panu Hajto (zamroczonemu od papierosów i od hipnotyzującego hymnu Edyty Górniak) mali i ruchliwi skośnoocy przebiegali pomiędzy nogami, więc nie dał rady ich zatrzymać. Legenda głosi, że był jedyny mecz, w którym Korei jako gospodarzowi, nie musieli pomagać sędziowie w odniesieniu zwycięstwa.
Krótko mówiąc zamierzchłe czasy
Pani, w moich czasach to dzieci po dworze biegały kopiąc w piłkę, zamiast siedzieć w smartfonach i internetach.
. Już wówczas dochodziły do mnie sygnały, że w kraju kwitnącej wiśni mamy telekomunikacyjny bum i mają tam telefony z prawdziwie kolorowymi wyświetlaczami (DoCoMo D502i). Pod wieloma względami Europa pozostawała w tyle jeśli chodzi o telekomunikację. Musieliśmy jeszcze przez jakiś czas zadowolić się namiastką kolorowego wyświetlacza - Siemensem S11 oferowanym w Idei, mającej zasięg tylko w większych miastach. Co prawda wchodziła już Nokia 7650 z Symbianem na pokładzie, ale dostępna była dla wybrańców płacących niebotyczne rachunki.
A na "Dynastię" przychodziliśmy do sąsiadów, którzy mieli kolorowego Neptuna
Maksymalna miniaturyzacja sięgała absurdalnych wymiarów, wystarczy spojrzeć na ostro pogrywającego wtedy Siemensa C25, żeby uświadomić sobie, że dzisiaj trudno jest nabyć tak mały telefon, nawet jeśli nie posiada panelu dotykowego. Gdyby kogoś z nas wtedy próbował ktoś przekonać do większego telefonu zamiast do mniejszego puknąłby się w głowę. To, co opisałem wcześniej to nie są oczywiście czasy początku telekomunikacji w Polsce, ale czasy, w których zaczęliśmy się z sobą komunikować przez przeszkód i zaczęliśmy przywiązywać się do elektronicznej smyczy. Czasy, w których telefon przestał być telefonem, a zaczynał być czymś więcej. Wkrótce później zaczęły pojawiać się aparaty w telefonach i wszystko inne, co tylko zdołali tam wcisnąć zdolni inżynierowie. Nastąpił wielki wybuch, od którego wszystko się zaczęło. A dzisiaj to już wszystko przestaje mieć znaczenie, bo oto osiągamy pewne granice, które ciężko będzie przekroczyć, aby czegoś nie popsuć.
Czasy współczesne
Podejdźmy chłodnym okiem do tego, co dzieje się teraz. Dobre czasy już były, bowiem postęp w każdym aspekcie mobilnej technologii jest już mocno ograniczony. Przykłady? Proszę bardzo:
- Wielkość ekranu - maksimum zostało już osiągnięte - w tej kwestii producenci już nie za bardzo mają jak przekonać użytkowników do większego urządzenia. Każdy wymiar wykraczający poza 5,5" zdaje się być dla przeciętnego śmiertelnika za duży do obsługi jedną ręką i po prostu nieporęczny. Niech świadczy o tym popularność flagowych miniatur, takich jak np. Sony Xperia Z3 Compact czy Samsung Galaxy S5 mini.
- Ekran 4k. Konia z rzędem temu, który będzie potrafił na powierzchni 5 cali odkryć więcej szczegółów na ekranie 4k od ekranu FullHD. Ludzkie oko ma pewien stopień percepcji, którego przekraczanie jest strzałem w kolano. Choćby dlatego, że większa ilość pikseli przekłada się na większe zużycie baterii i mniejszą wydajność urządzenia. Pytanie więc: po co to komu?
- służący jako patelnia do jajek nowy Snapdragon 810 jest flagowym przykładem tego, że jeśli chcemy wycisnąć jeszcze więcej wydajności w mobilnej architekturze, to będzie nas to kosztowało dużo ciepła. To ciepło trzeba odprowadzić, albo ograniczyć przez zmniejszenie taktowania, czyli krótko mówiąc - zmniejszyć wydajność.
- Stopniowanie klasy urządzeń wątpliwą wartością - np. ilością wbudowanej pamięci - producent zabiera możliwość rozszerzenia pamięci poprzez zlikwidowanie portu MicroSD, za to stopniuje ceną modele z większą pamięcią kompletnie nieadekwatną do wartości pamięci samej w sobie (np. Samsung Galaxy S6).
- inne wynalazki będące wartością tylko marketingową - np. zakrzywione ekrany w Samsung Galaxy S6 Edge czy LG Flex. Niektórzy uważają, że ekran S6 edge jest użyteczny, bo na krawędzi wyświetla informacje. No fajnie, ale przecież w firmowym etui wiele modeli bez zakrzywionego ekranu wyświetla również informacje w małym okienku.
- Są jeszcze inne pozycje takie jak wątpliwie funkcjonalny czytnik linii papilarnych czy jeszcze większa ilość megapikseli matrycy aparatu
Co można jeszcze?
Z rzeczy niejako "do zrobienia" dla producentów współczesnych smartfonów pozostaje praktycznie bardzo mało. Pierwsze z nich to oprogramowanie - poprawiane oczywiście tylko w nowszych i lepszych modelach. Cała reszta ludzi jeśli chce mieć nowy system musi kupić nowy smartfon. Są od tej zasady wyjątki, ale nie czarujmy się - są one bardzo nieliczne. Drugą kwestią do poprawy to bateria, a raczej energochłonność urządzeń. Prawda jest taka, że korzystamy z nich coraz częściej, nierzadko są naszymi przenośnymi biurami, rozszerza się także ich funkcjonalność, a funkcje sieciowe zwiększając przepływ danych również zwiększają zużycie energii. Czego można chcieć więcej? Mój kolega twierdzi, że bardzo brakuje mu w smartfonie golarki i paralizatora. Co proponujecie?
w artykule celowo przekręcono fakty i chronologię zdarzeń, a także pominięto najważniejszego gracza rynku mobilnego z pod znaku nadgryzionego jabłka (po prostu z zazdrości).