To jest Linux cz.1
"Unix is simple. It just takes a genius to understand its simplicity." – Dennis Ritchie Powyższe słowa współtwórcy Uniksa, doskonale wpisują się w to co także stanowi istotę Linuksa. Linux korzysta zresztą z całej filozofii Uniksa, dodając korzyści jakie płyną z współpracy pomiędzy deweloperami Wolnego Oprogramowania. Zrozumieć Linuksa i jego filozofię jest bardzo prosto - jest ona otwarta, nic nie ukrywa i nomen-omen - prosta. Jedyny problem to próba zaangażowania Linuksa w rozwój własnościowego oprogramowania i tu już zaczynają się komplikacje w stylu "jaki ten Linux trudny".
Poniżej i może w kilku następnych artykułach, postaram się w jakiś sposób wyjaśnić tę prostotę Linuksa, jego cele, jego filozofię i nieporozumienia jakie wynikają z uproszczeń spowodowanych porównywaniem do lepiej znanych systemów i ich sposobu dystrybucji. Zacznijmy więc...
Marketing
Linux nie ma marketingu. A przynajmniej nie ma w jego typowej komercyjnej formie. Na drodze marketingowi stoją otwarte źródła, które nie pozwalają na wyróżnienie zalet aplikacji od jej wad. Błędy powinny być zgłaszane publicznie, aby łatwiej je było łatać. Teoretycznie więc, dobra aplikacja, która nie posiada wielu wad sama się broni bez udziału marketingu i promocji.
Dziwny byłby także target takiego marketingu. Osoby, które chciałyby zaangażować w rozwój aplikacji i tak potrzebują jej źródeł i je znajdą (jak będą chciały). Na osobach, które nie chcą się angażować w rozwój takiego programu, marketing nic nie zyska, a tym samym to po prostu wywalanie pieniędzy w błoto.
Mało skuteczny jest w tym wypadku także PR dewelopera, ponieważ angażując się w promocję źródeł (należących do wszystkich), dystrybutor automatycznie promuje także innych uczestników. W efekcie Canonical dbając o własne imię poprzez promocję pakietów .deb, promuje także deweloperów Debiana. Jest to zresztą duża zaleta Wolnego Oprogramowania pozwalająca na ochronę praw do źródeł dla pierwotnych twórców.
Nie twierdzę, że marketingu nie da się wykorzystać w pewnych formach w ramach promocji Wolnego Oprogramowania. Po prostu uważam, że jego całkowite zaangażowanie jest zbyt kosztowne i nie gwarantuje zwrotu kosztów. W tym przypadku zawsze skuteczniejsza, dla rozwoju aplikacji, będzie promocja za pomocą otwartych źródeł.
Konkurencja
Nie chodzi tutaj o to, że w ramach Wolnego Oprogramowania nie ma konkurencji (bo nie ma!). Chodzi mi raczej o jej złe pojmowanie. Wszystkie aplikacje Open Source mają jakieś powiązania na poziomie źródeł. W efekcie ktoś kto korzysta z naszych źródeł tworzy dla nas alternatywne rozwiązania i de facto rozwija nasze oprogramowanie. Taką paradoksalną sytuację widać zresztą na przykładzie GNOME i Unity, które każdy uważa za konkurencję, choć oba projekty na wzajem się wspierają rozwijając ten sam projekt na poziomie jego podstawowych źródeł, a także podobnego zestawu programów. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli o zaszłościach pomiędzy Canonical, a GNOME jest w ich pracy więcej wspólnego rozwijania kodu, niż konkurencji. Promowanie jakiejkolwiek konkurencji pomiędzy nimi jest także skierowane przeciwko dotychczasowym fanom, ponieważ prowadzi do rozłamu w ramach projektu, którzy ci uważają za dobry.
W rzeczywistości nawet pomiędzy GNOME, a KDE istnieje sieć współpracy nad wieloma wspólnymi projektami (Zeitgeist, Telepathy, GStreamer i inne). Nikt nie ma więc pewności, że użytkownik tak naprawdę zainteresuje się GNOME i czy mu się spodoba. Równie dobrze może uznać te środowisko za niewystarczające dla jego potrzeb i pozostać choćby przy Windows. Jeśliby taka osoba jednak skorzystała z KDE, użytkownicy GNOME mieliby z niej dość znaczące korzyści.
Konkurencja nie jest jednak skuteczna w obliczu dystrybucji oprogramowania Open sSource. Oprogramowanie, które jest otwarte nie może być konkurencyjne, ponieważ cały czas stanowi alternatywę dla projektów, które w każdej chwili mogą wykorzystać jego źródła. Sytuacja taka miała miejsce niedawno, kiedy Canonical zdecydowało się na wykorzystanie Qt w wielu swoich aplikacjach. Jest to dość dziwny krok w obliczu faktu, że z założenia Ubuntu miało być tą dystrybucją, która ma promować GNOME/GTK. Jednak nie dziwi nikogo kto zna świat Open Source i sposób w jaki się go rozpowszechnia.
Teoretycznie Ubuntu jako dystrybucja to oczywiście GNOME/GTK. Jednak już w repozytorium tej dystrybucji znajdziemy programy KDE, Qt, Java i wiele innych, które w teorii stanowią konkurencję. KDE dostarcza ponadto kompletne rozwiązanie dla pulpitu, co już z założenia może być konkurencją dla Unity. W teorii marketingu Canonical sam wspiera (zachęca do instalacji) konkurencyjne rozwiązania. Występuje więc przeciwko sobie, a tym samym traci pieniądze włożone w marketing. W efekcie jednak otrzymuje efekty pracy wielu deweloperów, za które w komercyjnej rzeczywistości musiało by zapłacić, pomimo tego że oficjalnie nie są one wykorzystywane w domyślnej instalacji.
W rzeczywistości, jeśli Canonical zrezygnowałby z dystrybucji jakiegoś oprogramowania stworzyłby dla siebie ... konkurencję w postaci dystrybucji, które te oprogramowanie dostarczyłoby użytkownikowi. Tym samym Canonical ograniczyłoby użytkownika w dostępie do oprogramowania, co przeczy samemu charakterowi dystrybucji linuksowej. Świat otwartego oprogramowania kieruje się więc wolnością wyboru. To użytkownik sam decyduje jakie oprogramowanie jest dla niego atrakcyjniejsze i tym samym dokonuje selekcji pomiędzy nim, a tym mniej wartościowym. Jak zauważyłem wcześniej każda ingerencja marketingu w ten system to po prostu ograniczenie wolności wyboru, co jest ze szkodą dla użytkownika i nie daje gwarancji sukcesu.
Dystrybucje
Oczywiście o dostarczanie oprogramowania użytkownikowi dba dystrybucja. Wielu (początkujących) użytkowników traktuje dystrybucję w znaczeniu słowa system. Jest to błąd. Dystrybucja to nie system - to sposób w jaki system jest rozpowszechniany. Nie ma więc wielu systemów linuksowych. Jest jeden system, który posiada różne formy dostarczania go do użytkowników końcowych. Tak samo jest z Windowsem. On także posiada swoje dystrybucje w postaci edycji, które różnią się m.in. oprogramowaniem jakie jest dostarczane domyślnie z każdą edycją, lub ustawieniami systemowymi (wyłączone efekty graficzne w Windows Starter).
Na tym poziomie nie ma konkurencji. Im mniej zmieniony jest fork względem oryginału tym lepiej dla oryginału. W konsekwencji dystrybutor, który "zmienia tylko tapetę" w rzeczywistości pomaga po prostu rozpowszechniać oryginał (tylko z inną tapetą). Jest to więc jak najbardziej w interesie Canonical, bo dostarcza jego oprogramowanie do większej ilości użytkowników. W efekcie zamiast walczyć z Mintem jako domniemaną konkurencją, społeczność Ubuntu powinna zadbać o promocję oprogramowania dostarczanego z Ubuntu w ramach Minta. Sam Canonical dostrzega w tym logikę tworząc swoje programy dla użytkowników Windowsa i OSXa.
Podsumowanie
Dlaczego więc marketing w Linuksie nie ma sensu? W teorii marketingu chodzi o to, aby znaleźć chętnych do zakupu produktu. Osób które są gotowe za produkt zapłacić jeszcze przed jego dostarczeniem im do rąk. W tzw. marketingu linuksowym chodzi o to, aby znaleźć jak najwięcej użytkowników nie dbając o jakość takiego połowu. Wiele osób sugeruje, że w tym tłumie znajdą się na pewno osoby, które zapłacą jakąś sumę na poczet rozwoju tego oprogramowania. Dla marketingu tacy niby klienci nie mają sensu, aby się dla nich starać.
W tym tłumie znajdą się zapewne osoby, które wspomogą projekty Open Source za pomocą jakiegoś kodu. Jednak wiedza takich osób raczej nie potrzebuje marketingu tylko właśnie swobody dostępu do kodu. marketing w takim przypadku może nawet zafałszować takiej osobie cały obraz sytuacji.
i na koniec...
Powyższy artykuł jest mam nadzieję pierwszym z serii, w której chciałbym poruszać nieścisłości związane z niewłaściwym pojmowaniem niektórych kwestii związanych z Wolnym Oprogramowaniem. W powyższym chciałem podyskutować o szeroko pojmowanej promocji Linuksa i związanymi z nią nieporozumieniami. Mam nadzieję, że zachęcę do dyskusji, bo to temat-rzeka i starczyłoby materiału na niejedną książkę. Czy jednak korzystanie z narzędzi komercyjnego marketingu ma sens w obliczu otwartych źródeł? Czy jesteśmy gotowi ograniczać wolność wyboru użytkownikom i tym samym sobie w myśl szeroko pojętego marketingu? Czy jesteśmy uprawnieni do blokowania promocji innym uczestnikom społeczności tworzącej Open Source w imię promocji naszych, ulubionych narzędzi? To oczywiście pozostawiam pod dyskusję.
P.S. następny art będzie o współpracy pomiędzy deweloperami i różnicach w stosunku do komercyjnego sposobu dystrybucji.