Co Apple robi dobrze, a Microsoft i Google niekoniecznie, czyli rzecz o dotyku
Ostatnio głębiej przyglądam się Apple i ich produktom. Zarówno sprzętowi, jak i oprogramowaniu i doszedłem do ciekawych wniosków, które być może są Wam znane i zdajecie sobie z nich sprawę, jednak dla mnie są czymś nowym i do tej pory w ten sposób na to nie patrzałem. A pod słowem "to" mam na myśli dotyk.
Wpis jest subiektywnym zdaniem autora, nie ma na celu reklamowania Epla ani jego produktów. Autor jest po prostu tak zaskoczony tym, że nie wpadł na to wcześniej, że musi się tym podzielić ze światem.
Windows 8 i rodzinka
Premiera Windows 8 i tabletopodobnego czegoś pod nazwą Surface spowodowała, że część nowych laptopów z tym systemem ma dotykowe ekrany. I nie chodzi tylko o laptopy z obracanymi ekranami. Zwykłe laptopy także miewają dotykowy ekran. Czy to jest dobra droga?
Google chyba myśli, że tak. Chromebook Pixel - najnowsze dziecko Google'a - również ma dotykowy ekran. Ale nie ma go odpinanego, jak Surface, w którym ten zabieg jest nawet sensowny.
Apple nie ma żadnego MacBooka z dotykowym ekranem. Ale zaraz, czy to znaczy, że zostaje w tyle? Według mnie w żadnym wypadku! Wręcz przeciwnie!
Jak Apple to rozwiązało?
Okazuje się, że Apple ma na to pomysł, który zresztą działa już od dawna i jest genialnie wręcz prosty! Kojarzycie MagicMouse? To taka droga myszka z dotykową powierzchnią zamiast fizycznych przycisków. Wygląda na to, że w komputerach Apple to właśnie ona zastępuje dotykowy ekran. I nie tylko jest to rozwiązanie wygodniejsze, ale i mniej męczące. Po kolei.
Zobaczmy. "Pracujemy na laptopie z Windows 8 i dotykowym ekranem" versus "pracujemy na dowolnym Maku z MagicMouse".
+ Chcąc zrobić coś rękoma musimy je oderwać od klawiatury/myszki i powędrować nimi w stronę ekranu. Tutaj już plus dla MagicMouse za to, że mamy ją niemal cały czas w dłoni. Dodatkowo dłoń oparta jest o powierzchnię biurka, dzięki czemu nie męczy się tak bardzo jak ręce uniesione nad klawiaturą. Kolejny plus zatem.
+ Dotykanie paluchami ekranu nawet na powierzchniach, które w jakiś magiczny sposób maskują tłuste ślady po dłuższym czasie daje o sobie znać. Na ekranie widać maźnięcia, tapnięcia, szurnięcia i wszystkie możliwe gesty. Nie wiem, czy chciałbym aby mój ekran w komputerze przeznaczonym do pracy był ufajdany w tłustych śladach po palcach. Kiedyś, jak ktoś dotknął ekranu paluchem to było larum na całe mieszkanie i chaotyczne szukanie czystej ściereczki po domu. Obecnie wygląda na to, że zostawianie po sobie śladów na ekranie komputera za sprawą Microsoftu i Google'a stanie się czymś w porządku. Nie dla mnie. MagicMouse dostaje tutaj kolejnego plusa, bo nic nie wyświetla, a zatem możemy jej darować to, że gdzieś tam się zabrudzi. Tutaj nawet tego tak bardzo nie widać.
+ Ktoś może powiedzieć - ale zaraz, mamy gładziki! No niby tak, ale do gładzika też trzeba powędrować czasem, nie mamy go ciągle w dłoni.
+ Gesty. MagicMouse umożliwia nawigowanie gestami multitouch. Można to oczywiście robić też na ekranie dotykowym, co nie zmienia faktu, że tutaj też można.
+ MM to mysz, a więc precyzja kliknięcia jest tutaj znacznie większa niż w przypadku dotykania palcem, który u niektórych może być zbyt wielki aby dotknąć czegoś małego w interfejsie.
+ Podsumowując. MM jest zawsze pod ręką (właściwie to w samej dłoni), nie brudzi się i nie wymaga męczenia rąk i odrywania ich od myszki/klawiatury.
I dlatego właśnie uważam, że Apple wygrało na tym polu. I aż dziw bierze, że nie jest głośno o tym jakoby ktoś pokusił się o takie samo rozwiązanie u siebie.