Retro-Arcade — historia niecodziennego przypadku
To, że życie potrafi zaskakiwać niby wiemy wszyscy, ale nie każdy doświadczy tego rodzaju zaskoczenia w pozytywnym sensie. Przeżyłem trochę już tych wiosen, ale to co mi się dzisiaj przytrafiło, należało wyłącznie do marzeń raczej życzeniowych. Zdawałem sobie sprawę, że jest pewna doza prawdopodobieństwa, że mogę natrafić na tego rodzaju zdarzenie, ale nie sądziłem, że nastąpi to w efekcie zasadniczo losowego przypadku...
Od ponad trzech lat kolekcjonuję sprzęt Arcade. Są to płyty z programami, którymi żyły salony gier w drugiej połowie lat 90‑tych. Kolekcjonowanie zapoczątkowałem bardzo późno z tego względu, że wcześniej uparcie drążyłem temat poszukiwań naszego lokalnego operatora maszyn zręcznościowych, który był ich właścicielem. Wszelkie tropy były nadzieją dla mnie na to, że uda mi się zakupić programy, na których najbardziej mi zależy.
Odrębną kwestią jest fakt, że - jak już w nie jednym komentarzu pisałem - w przypadku szczególnie ulubionych przeze mnie tytułów bywało, że całe tablice z rekordami należały do mnie. Oczywiście były wyjątki, przykładem niech będzie Tekken 2, gdzie z drugim rekordzistą honorowo i bez słów nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ja nie biłem rekordów jego postaciami, a on moimi. Sprawa dotyczyła jednej kopii tego programu w jednej lokalizacji. Lokalizacji w moim mieście było przynajmniej pięć, natomiast samych płyt z Tekken 2 w wesji B - jakieś kolejne trzy.
Do niedawna można było mi zarzucić, że głoszę jakieś niespełnione legendy miejskie czy nawet herezje w temacie swoich osiągów. Od dzisiaj mam na te swoje deklaracje dowody oraz świadków - piszę to na wypadek gdyby ktoś nie widział mojego gameplayu w Mortal Kombat na jednym z Hot‑Zlotów ;P Zdaję sobie sprawę, że zaraz ktoś może mi zarzucić postawę narcystyczną, ale zanim przedwcześnie drogi czytelniku przypniesz łatę, postaraj się przebrnąć wpis i zrozumieć zasadność moich działań.
Zanim dojdziemy do sedna wypada opisać w ogóle jak do takiego paradoksu doszło, rzecz jasna uprzedzając to wszystko wydarzeniami w kolejności chronologicznej. Do salonów gier zdarzało mi się przechadzać już z początkiem lat 90‑tych. Pierwszy salon gier jaki pamiętam miał charakter stacjonarny - w takiej brązowej budzie z dykty. Byłem zbyt mały abym mógł grać komfortowo w pozycji stojącej, stąd jak wszedłem tam szybko z Mamą, tak - ku mojemu rozgoryczeniu - jeszcze szybciej stamtąd wyszedłem.
Kilka lat później, na etapie wczesnej podstawówki, był wóz Drzymały i Street Fighter 2 Champion Edition. Rzecz jasna już bez kurateli rodziców. W międzyczasie było jeszcze kilka innych stacjonarnych przybytków tego typu w moim mieście, lecz niestety, nie pamiętam tytułów ani gier gdyż były to niestety jednorazowe wypady. Obiecuję sobie od dłuższego czasu, że z jednym z moich znajomych postaramy się odtworzyć mapę obiektów tego rodzaju z ewentualnym spisem gier - o ile nasza pamięć będzie aż tak daleko sięgać.
Największe wzięcie, przynajmniej w moim wypadku, miały salony gier na etapie szkoły średniej. Wtedy znałem absolutnie każdy obiekt tego rodzaju i nawet do dzisiaj jestem w stanie przypomnieć sobie listę gier nawet z dosyć szczegółowym wyposażeniem. Pewien operator z naszego miasta wojewódzkiego, otworzył kilka salonów w całym naszym mieście. Lokalizacja ta pod względem populacji nie była jakoś specjalnie oszałamiająca.
Programy, w jakie mieliśmy okazję pograć były niekwestionowanymi hitami. To prawdziwe perełki, których ceny dzisiaj dążą powoli do granic absurdu. Może z wszystkich 1% gier stanowiły nie tyle niewypały komercyjne, co gry mało znane niemniej wciąż ciekawe. Choć przewijały się starsze klasyki takie jak Final Fight, Mortal Kombat czy Street Fighter 2, to jednak muszę przyznać, że generalnie dominowały względnie nowe tytuły, z rocznym czy dwuletnim stażem - po premierze w salonach, a te jak wiadomo następowały szybciej od wydań konsolowych.
Taki wydawniczy trend przetrwał na rynku do dziś. Przykładowo Tekken 7 w salonach gier jest już od ponad dwóch lat ograny, w czasie gdy premiera T7 na konsolach to na dzisiaj nowość.
Do tych tytułów w tamtym czasie należały Soul Edge i Tekken 2 - nasze salony były opatrzone w najnowsze rewizje tych gier. Na konsoli nie było specjalnych różnic pomiędzy wydaniem platynowym a premierowym, niemniej wersje europejskie charakteryzowała bolesna utrata 10 klatek na sekundę, co doraźnie spowalniało rozgrywkę do tego stopnia, że psuło to całą przyjemność z grania. W salonach pierwsza rewizja Tekken 2 na ekranie tytułowym była po prostu nie oznaczona. Rewizja B przynosiła więcej grywalnych postaci, co było reklamowane na demonstracyjnym ekranie.
Automatowy Soul Edge ver. II - na rzeczywistym sprzęcie
Podobnie jest z Soul Edge. Poza tym, że usprawniono Critical Edge, do wyboru udostępniono kolejne dwie postaci w rewizji II - byli to Hwang i Cervantes. Oczywiście to nie wszystkie i jedyne różnice, stąd nabywanie tych płyt w różnych rewizjach z perspektywy kolekcjonera faworyzującego daną serię gry jest uzasadnione.
Critical Edge w usprawnionej wersji - rozgrywka z konwersji konsolowej
W każdym razie na tamten czas był szał na Tekkena 2 i Soul Edge w salonach. Te automaty były oblegane. Nie było problemu z tym ażeby pograć, albowiem kieszonkowe przeciętnego gracza było chude. Zaludnienie też było względnie umiarkowane. Także tamte czasy dobrze się wspomina, bo jak się nie miało kasy, to chociaż można było obejrzeć rozgrywkę innych. Bardziej doświadczeni mieli nieco lepszą perspektywę, bo po przegranej rundzie oferowali swoją pomoc i w ten sposób nie mając kasiory można było więcej pograć. Nie wszyscy się godzili na takie propozycje, ale wszakże warto było pytać bo nie traciło się nic, a można było zyskać;)
Nie ukrywam, że każde zaskórniaki, jakie wniosłem do salonów gier wrzucałem do tych maszyn. Nie było tak, że nie miałem celu w tych swoich rozgrywkach. Lubiłem podejmować wyzwania w graniu na czas. Gdy miałem opanowany i przetrenowany pewien wzorzec rozgrywki, wtedy rzucałem sobie taką rękawicę. Gdy udało mi się osiągnąć wpis jedną postacią, zabierałem się za kolejną. Tym sposobem, w zależności od czasu spędzonego z danym tytułem, nie wszystkie moje osiągi były szczytem moich możliwości, po prostu miałem taką manierę, że swoimi wpisami lubiłem znaczyć salonowy teren;) Na tamten czas była to tylko kwestia wizerunkowa wśród innych graczy, natomiast z perspektywy czasu, całkiem przypadkowo okazało się, że jest to zasadniczo jedyna metoda na rozpoznawanie płyt zagubionych w przestrzeni i czasie... Tak oto radośnie mijały mi te dni i godziny w salonach gier aż do pewnego krytycznego momentu.
Od pewnego czasu na rynku maszyn wrzutowych były dostępne niekwestionowane hity takie jak Soul Calibur czy Tekken Tag Tournament. Wyczekiwałem więc sprowadzenia obu tych szlagierów w progi naszych lokali, bo akurat te gry były na tamten czas głębokie jak dno oceanu atlantyckiego. Od tego czasu Namco już nigdy nie powtórzyło skali przełomu jaki wprowadzały Soul Calibur i Tekken Tag Tournament, dalej była tylko ewolucja. Było to tuż przed nowym milenium, właściciele lokali napierali na operatora o nowe gry, a obroty bezlitośnie niestety, spadały. W rezultacie takie postulaty doprowadziły może do przedwczesnej i niechcianej decyzji naszego lokalnego operatora - wygaszania działalności i w konsekwencji zamykania salonów.
Szczerze powiedziawszy sytuację mogły poprawić Soul Calibur, Tekken Tag Tournament i Metal Slug 3 - wszystkie te gry były pożądane. Mimo wszystko trzeba było mieć nosa do wstrzelenia się w salonowy interes jak i do zejścia ze sceny. Zamykając interes ciut szybciej, można było odsprzedać te programy innym operatorom mając z tego jeszcze wymierną korzyść. Czekając chwilę za długo pozostawało sprzedawanie tych programów za bezcen indywidualnym odbiorcom albo kosztowne przecież magazynowanie całych automatów z programami i liczenie na to, że być może, za jakiś nieprzewidziany okres czasu ich wartość wzrośnie lub zapotrzebowanie na solny gier w ogóle wróci do łask.
Nasz operator jednak kierował się nie tylko pragmatyzmem i rozsądkiem, ale przede wszystkim doświadczeniem. Inwestycja w te szlagiery była by w najlepszym razie odciąganiem agonii w czasie. To nie był pierwszy i jedyny krach czy niestabilność w tej branży. W latach 80‑tych nastąpił kryzys w amerykańskich salonach gier za sprawą socjotechniki polegającej na rozsiewaniu FUDu o grach rodzicom. Akurat na przełomie tysiącleci przyczyną była zaraza o nazwie PlayStation. Ceny tych konsol spadły, więc tej klasy domowe urządzenia się spopularyzowały. Do tego premiera taniego jak barszcz Dreamcasta no i huczne zapowiedzi drugiej konsoli od Sony. Skoro było w co grać w domu, to więc wyszła w afekcie na jaw mentalność charakterystyczna dla europejczyków i amerykanów, że jak w domu mam, to po co mam chodzić i płacić gdzie indziej. I tak oto centra z salonami gier przetrwały w Japonii do dzisiaj, a u nas można o nich się dowiedzieć w najlepszym razie z opowiadań Taty, lub natrafić na jakieś niedobitki w przybrzeżnych kurortach w czasie letniego sezonu.
Soul Calibur w akcji na Namco System 12 - film zgrany bezpośrednio z autentycznego sprzętu
Gdy zmieciono kurz w naszym mieście po stacjonarnych salonach gier, nie miałem już zbyt wielu możliwości na znakowanie terenu swoją obecnością. Na okazję wiosennego, corocznego święta w naszym mieście przyjechał wóz Drzymały z Tekken Tag Tournament na pokładzie. Tam też udało mi się ubić rekord parą Heihachi i Devil, aczkolwiek nie był to rezultat, przy którym padało się na kolana. Cały tandem, o którym wspominałem, to znaczy Soul Calibur, Tekken Tag Tournament i Metal Slug 3 udało mi się zobaczyć w komplecie na dworcu głównym we Wrocławiu. Pamiętam nawet datę, bo nie dało się łatwo jej zapomnieć. Był to 02‑02-2002 - żadnego rekordu nie ubiłem, ale ostatecznie spełniłem swoje marzenie aby zagrać choć jeden raz w wersję Arcade Soul Calibur.
Nietrwałe ślady czasu
Namco System 11 oraz Namco System 12 to systemy Arcade, na bazie których oparte były gry z serii Tekken, Soul Edge, Soul Calibur czy Ehrgeiz. Układy te jak na tamte lata charakteryzowały się trwałą pamięcią, w której są przechowywane osiągi graczy jak i statystyki popularności postaci. W przypadku programów z końca lat 80‑tych i początku lat 90‑tych stany gier nie dotrwały by z pewnością próby czasu do dzisiaj.
Ehrgeiz na oryginalnej płycie - teaser nagrany kamerą
Wraz z upływem lat, odpytywałem właścicieli lokali, którzy utrzymywali automaty o numer telefonu czy choćby imię (nazwisko pamiętałem) naszego operatora. Niestety, nikt niczego nie pamiętał. I tak dni i lata mijały, a ja nie miałem wiedzy gdzie mogą być zlokalizowane maszyny czy przede wszystkim programy, na których niegdyś grałem. W przeciągu tych lat nie napotkałem tylko jednego właściciela lokalu, także moje nadzieje na rozsupłanie zagadki z dnia na dzień malały.
Dziś, gdy moja kolekcja nieomal się zamyka - brakuje mi dosłownie jeszcze kilku pożądanych tytułów - nastąpiło pewne nieoczekiwane zdarzenie. Podczas rutynowej wymiany zdań z jednym kolekcjonerem, który pozbywał się gier wideo na rzecz fliperów, wtrącił szybko i cicho zdanie o tym, że bezpośrednio kiedyś zaopatrywał się on u operatora gier Arcade z mojego miasta wojewódzkiego.
Przez myśl przebrzmiał mi pomysł aby pociągnąć temat o tym operatorze, ale stwierdziłem, że to bez sensu. Nie byłem pewien tak wypowiedzianych słów, a z racji, że moje poszukiwania powoli przeradzały się już trochę w obsesję, odpuściłem dyskusję, dając sobie czas na chillout i przemyślenia. Wszakże raz już w moim wojewódzkim mieście odbierałem pewne gry osobiście i okazało, że operatorów było więcej. Przy tamtej okazji wyszło na jaw, że operatorem był ktoś zupełnie mi obcy. No ale naszła potrzeba na kolejny telefon, stwierdziłem, że jednak temat operatora dalej pociągnę. Zasadniczo nie był to zbyt racjonalny pomysł o tego rodzaju zapytanie, gdyż kolekcjoner, z którym negocjowałem pochodził z sąsiedniego województwa względem naszego operatora, na rozsądek więc nijak się tu miały jakiekolwiek powiązania.
Mimo wszystko warto było pociągnąć temat. Okazało się, że znaczna część gier wideo w kolekcji osoby, do której telefonowałem, pochodzi właśnie od tego operatora, którego cały czas miałem na myśli. Po wymianie kilku zdań i kilku kolejnych telefonach dostaję zdjęcia, na widok, których oniemiałem z wrażenia. Dość, że tablice z rekordami nie były nigdy kasowane, to oprócz tego w wielu wypadkach, nawet przy niespecjalnym zaangażowaniu w podnoszeniu rekordowej poprzeczki, po tych 20‑tu latach okazałem się być w wielu miejscach niepokonanym...
Jeśli chodzi o wyniki i preferowane przeze mnie postacie wszystko się zgadzało. Nie pamiętałem żadnego ze swoich czasów i teraz to jednak żałuję, że nie zapisywałem swoich postaci i osiągów na kartce. Na widok zdjęć w załączniku emocje wzięły nade mną górę, na tyle, że nie myślałem racjonalnie. Mając na uwadze swój stan, aby być w 100% pewnym, że to jednak prawdziwa opatrzność losu, a nie jakaś Fata Morgana, skontaktowałem się z inną osobą, której wpisy rozpoznałem. Od tejże osoby dostałem potwierdzenie, że faworyzowane postacie jak i same wpisy są jak najbardziej autentyczne. To nie jedyny fart, jakiego doświadczyłem. Płyty z moimi rekordami wystawiane były na aukcjach od przynajmniej kwartału. Za sprawą dosyć zaporowych cen, tych programów nie nabyły osoby postronne;)
Oczywiście moje rekordy są zapisane na kilku różnych płytach (przynajmniej dwóch lub trzech) z tym samym programem - przebywałem w różnych lokalizacjach i grałem w to samo. Naturalnie więc, postaram się kontaktować z dalszymi nabywcami tychże płyt, będę nadal pytał o zdjęcia i oczywiście o odsprzedaż. Wcześniej, niestety, kolekcjoner od którego negocjowałem opisywane tu płyty, upłynnił innym osobom sprawne i niesprawne układy z programami. Z wrażenia nie tylko ja oniemiałem - sam kolekcjoner nie dawał wiary w to co mówię i w to, co się działo. W każdym razie na tę chwilę mam swoje rankingi z trzech różnych gier i są to Ehrgeiz, Tekken 2 ver. B i Soul Edge ver. II.
Brakuje mi wciąż Tekken 3 w nie wiem jakiej rewizji. Ciężko rozpoznawać je bez wchodzenia do menu serwisowego, a przecież konfiguracja nie stanowiła rutynowej czynności wykonywanej codziennie. Jedną z nielicznych, znaczących i jednocześnie drobiazgowych różnic rozpoznawalnych z perspektywy gracza jest brak znaku, znak ™Trade Mark lub ®Registered przy logotypie na ekranie tytułowym.
Wiem, że jeden program ma charakter szczególny - z tą grą zdecydowanie spędziłem wiele godzin, natomiast moje rekordy są dosyć mocno wyżyłowane. Pamiętam też, że maszyna z tą kopią programu była przynajmniej raz transferowana w ramach naszego miasta z lokalizacji A do B i grałem na niej w obu tych miejscach.
Poza tym, w rankingu popularności postaci powinien królować King. Dlaczego? Ano z tego powodu, że miałem olbrzymi influence na wybory innych graczy. Choć w tamtym czasie potrafiłem już dobrze grać Mokujinem, który co rundę zmieniał się losowo w jedną z postaci, to się jakoś tak złożyło, że faworyzowałem akurat Kinga bo przy łamaniach (tzw. multiparts) kamera oferowała ciekawe ujęcia. Spodobało się to nie tylko mi i w ten sposób miałem wielu naśladowców;)
Drugą charakterystyczną cechą pożądanej przeze mnie płyty jest większościowa ilość (w statystkach) rozgrywek rozegranych na drugim kontrolerze. Tu znowu byłem tym, który wyznaczał pewne trendy;) Pewnego razu jeden z przycisków zaniemógł po stronie pierwszego gracza. Ponoć była to grubsza awaria, operator mi tłumaczył, że microswitch niby działał, natomiast to płyta nie odbierała impulsów. Jakkolwiek sensownie to tłumaczenie by nie brzmiało, nie zmieniało to faktu, że wielu zagrywek nie dało się wyprowadzać z perspektywy pierwszego gracza.
Takim Kingiem nie dało się robić multipartsów, więc przeskoczyłem na perspektywę drugiego gracza, gdzie z buttonami czy stickiem już nie było problemu. Początkowo grałem samotnie w ten sposób, niemniej inni grający Kingiem szybko przekonali się do mojej decyzji i przemogli się do ponoć przegranej perspektywy drugiego gracza. Jeśli ktoś taką płytę widział, jeśli ktoś o niej wie, niechaj w komentarzu wrzuci foto z tabelą rekordów. Jest to płyta, z którą najwięcej czasu spędziłem i raczej nie będę miał trudności z jej rozpoznaniem.
Wracając do tematu rekordów - naprawdę do dziś jestem pod wrażeniem. Wszystkie te programy były nam udostępnione w rok, może w 2 po ich premierze. Rekordy są chomikowane już 20 lat! Aż się trzęsę ze strachu z myślą o tym aby nie zwalić backupu tych danych, o ile jest to na dzisiejsze czasy już dosyć tanie i przystępne w archiwizacji. Cieszy mnie, że były ewidentne próby podjęcia wyzwań jeśli chodzi bicie moich rekordów i cieszy mnie, że zostałem pobity. Niektóre wyniki sugerują, że muszę wypracować nieco lepsze wzory na bicie rekordów. Ale przed tym musi być solidny trening, abym znów zaskoczył na tzw. "tory".
No i to tylko albo aż tyle na dzisiaj. Z pewnością dla niektórych będzie to rzecz błaha, niemniej takie zarządzenie losu w moim przypadku ma znaczenie szczególne. Dla mnie to wydarzenie jest równie niewiarygodne, jak wynik ostatniej rundy z EVO Moment 37. Takie rzeczy nie zdarzają mi się codziennie. Poza rekordami zależy mi na samych płytach. Dowiem się w jakiej dokładnie rewizji były te programy oraz ile lat były na chodzie, tak samo jak ile szacunkowo zarobiły pieniędzy. Ostatecznie będę miał bezpośredni dostęp do wszystkich smaczków i szczegółów - w końcu - po 20‑tu latach dosyć wyczerpujących poszukiwań.
EVO Moment 37 - to pamiętne wydarzenie doczekało się nawet książki...
P.S. Aha i epilog mojej historii jest taki, że wszystkie trzy płyty, których rekordy widać tutaj na zdjęciach, są już w drodze do mnie;) Wybaczcie jakość zdjęć i błysk flesza, zdjęcia nie są mojego autorstwa, a wydarzenie to jest relacjonowane na gorąco.
Aktualizacja
Otrzymałem już przesyłkę. Najważniejsze, że programy wciąż działają. Szczęśliwie płyty nie były czyszczone przed wysyłką. Piszę szczęśliwie, gdyż wszelkie ślady i zabrudzenia można teraz udokumentować i ewentualnie na ich podstawie podjąć odpowiednie działania. Gdyby sprzedający wyczyścił mi płytę utrudniło by mi to przykładowo ocenę co do słuszności aplikowania środków chemicznych, które stosuję w różnych okolicznościach - np. po obrażeniach wodnych.
Poza tym do łańcucha zależności dołączył dystrybutor tych płyt;) Okazuje się, że wraz z zapoczątkowaniem mojego hobby, trzy lata temu był to jeden z pierwszych kontaktów jaki pozyskałem przy okazji kolekcjonowania płyt. To był czas, w którym obcych ludzi pytałem o rzeczy, o które zazwyczaj nie pytam, jednocześnie był to jak by nie patrzeć nowy ląd i nowa nadzieja w moich poszukiwaniach. Dystrybutor również był odpytywany przeze mnie o operatora, którego usilnie poszukiwałem. Rzecz jasna w odpowiedzi nie otrzymałem niczego konkretnego, tylko jakiś bełkot, z którego wynikało, że zasadniczo bardziej się powinienem zastanawiać nad tym kto u dystrybutora się nie zaopatrywał;)
Tekken 2 jest nieco mocniej zakurzony, szczęśliwie raczej przebywał bardziej w wilgotnym środowisku niż mokrym. Sporo kurzu - nic wielkiego - do wyczyszczenia. Potencjometr do regulacji głośności ma oderwaną nóżkę - trzeba będzie się nim zaopiekować. Poza tym nylonowe dystansery zostały zastąpione ordynarnymi śrubami w sekcji, gdzie utrzymywana jest płyta z programem gry. Szczęśliwie ostatnio trafiła mi się okazja, dzięki której zakupiłem części zamienne do tego rodzaju płyt i akurat dystansery są wśród tych elementów.
Ehrgeiz najlepiej zachował stan spośród tych wszystkich płyt, nie oznacza to, że bez lutownicy się obejdzie;) Brakuje kondensatora w sekcji gdzie zlokalizowane jest CPU. Zasadniczo z przyzwoitości we wszystkich płytach NS11/NS12 wypada wymienić kondensatory, mają przecież 20 lat, często ich brakuje, a zdecydowanie najczęściej są obite. Nie będę naiwnie dawał wiary w to, że będzie dobrze, lepiej prewencyjnie je wymienić i zabezpieczyć płyty przed tego rodzaju usterkami.
Soul Edge przeżył najwięcej - płyta doznawała wodnych obrażeń - nie wiadomo jak długo, ale nie wygląda to tylko na jednodniowy incydent. Skorodował jeden potencjometr, jedna ze ścieżek w złączu odchodzi od laminatu, natomiast w pobliskim obszarze mam spore wątpliwości co do sprawności jednego ze zintegrowanych układów. Również okoliczne ścieżki mogą wymagać naprawy. Laminat z tyłu jest porysowany - muszę sprawdzić przewodność ścieżek i ewentualnie je naprawić. Na koniec nie zaszkodzi nanieść dodatkową, ochronną warstwę odpowiedniego lakieru.