Curse of the Dead Gods - z przekleństwem Ci do twarzy [recenzja]
Jakiś czas temu swoją oficjalną premierę miała nowa gra, studia Passtech Games, odpowiedzialnego m.in za Space Run czy Masters of Anima. Ich nowa gra - Curse of the Dead Gods, to typowy Rougelike, ale o potężnym ładunku możliwości. Niedawno skończyły się jego długie wzmagania we wczesnym dostępie, gdyż twórcy nareszcie odpowiednio połatali i udoskonalili swój produkt. Miałem tę przyjemność zagrywać się jeszcze we wczesnej wersji Alfa i prócz kulejącej mechaniki, gra miała różnorakie problemy wydajnościowe. Na dzień dzisiejszy gra prezentuje się bardzo przyzwoicie, stając w szranki w ciepło przyjętym, zeszłorocznym Hadesem.
Spaczony odkrywca
Gracz wciela się w tajemniczego odkrywcę, rodem wyjętym z wypraw konkwistadorów, którzy odkrywając nowe krainy, często dopuszczali się krwawych najazdów. W tym wypadku nasz bohater postanawia – kuszony ogromnym bogactwem – odwiedzić pewną prastarą świątynię. Niczym Indiana Johnes, przemierza on ciasne i mroczne zakamarki podziemnych kazamatów w poszukiwaniu skarbów i dóbr wszelakich, ale oprócz nich znajduje także śmierć i przekleństwo, które będzie nam towarzyszyć jeszcze przez długi czas.
Okazuje się bowiem że w początkowej fazie rozgrywki, przyjmijmy – samouczku, nasz bohater zostaje obarczony straszliwą klątwą. Mimo otrzymania niezwykłego daru w postaci zmartwychwstania, niczym Hades czy główna postać w Dead Cells, spaczona ręka przyswaja także najgorsze klątwy. Mając na karku wszelkie zło, ukryte w mrocznych kazamatach świątyni i nadzieję na ujście z życiem z plecakiem pełnym złota, nasz bohater decyduje się stanąć oko w oko ze swym największym strachem …
Głównym sensem zabawy jest przejście pradawnej świątyni, pokonując po drodze zastępy spaczonych przeciwników i ujście z życiem, przemierzając pułapki. Po drodze odnajdujemy ukryte skarby i zbieramy przedmioty wzmacniające naszą postać. Niestety, ale musimy też mieć na uwadze klątwę, pogłębiającą się z każdą nową, odwiedzaną lokacją oraz w przypadku gdy wrogowie za bardzo zajdą nam za skórę. Można by rzec, iż tytuł należy do ścisłej czołówki zręcznościówek, choć moim zdaniem jest czymś o wiele więcej … to próba przetrwania.
Kusiciel losu
Nasza postać posiada klątwę zmartwychwstania, która objawia się za każdym razem gdy zostaniemy pokonani. W takim wypadku odradzamy się tuż przy bramie świątynnej, przy której możemy rozdysponować zebrane podczas wyprawy klejnoty, rozwijając domyślne uzbrojenie i perki naszej postaci. Nie jest to konieczne, ale w ogromny sposób wpływa na dalsze losy. Za ich pomocą będziemy w stanie odnajdywać lepsze uzbrojenie, skorzystać z trzech dodatkowych perków lub umożliwić sobie nieco łatwiejszą przeprawę przez nieznane terytoria.
Podczas przemierzania lokacji, wielokrotnie natrafimy na wszelakie skarby. Począwszy od leżącego na ziemi bądź w dzbanach złota, po przedmioty użytkowe oraz artefakty. Złoto zostało tu użyte jako jedna z dwóch walut w grze. Odwiedzając specjalne kapliczki, rozsiane po lokacjach, możemy wyposażyć naszą postać w lepsze statystyki lub unikalne wyposażenie. Jednak gdy tego złota zabraknie, możemy przyjąć na swe barki pewną ilość spaczenia. Należy jednak mieć na uwadze, by nie przekroczyć paska klątwy za dużo, gdyż nasza postać zostanie obarczona dodatkowymi klątwami. Zresztą otrzymać spaczenie w podziemnych kompleksach jest niezwykle łatwo. Wystawiając się przeciwnikom na atak, kupując wyposażenie w spaczonych kapliczkach czy reperując zdrowie w studniach życia, jesteśmy podatni na spaczenie. A by tego nie było za mało, po każdym nowym poziomie otrzymujemy o dodatkowe 20% spaczenia. Po prostu pięknie …
Na szczęście i ze spaczeniem idzie sobie poradzić. W trakcie eksploracji wielokrotnie przyjdzie nam znaleźć unikalny oręż, często posiadający lepsze statystyki niż obecnie używany. Jeśli nie sprosta on naszym wymaganiom, czyt. nie wpasowuje się w nasz styl zabawy, możemy go odsprzedać lub wymienić na zmniejszenie spaczenia o kilka punktów. Zawsze to coś w przemyślanej grze zręcznościowej. Do tego wszystkiego dochodzą tajemnicze artefakty, których działanie podobne jest do wspomnianych wcześniej broni, ale zostają one umieszczone pasywnie w ekwipunku jako umiejętności lub statystyki naszej postaci. Mogą one w znaczny sposób umilić rozgrywkę lub całkowicie ją zmiażdżyć, gdy natrafimy na klątwę odwracającą jej możliwości.
Walka jest przetrwaniem
Najistotniejszą wisienką na torcie, jest oczywiście walka. Z racji tego, iż nasza postać szczególnie mocno narażona została na atak, twórcy przygotowali całkiem ciekawe uzbrojenie oraz sposoby walki na poziomie defensywnym jak i ofensywnym. Domyślnie posługiwać możemy się szablą oraz pistoletem, blokować ciosy gdy zajdzie potrzeba, wykonywać kontry oraz odskoki, zgodnie z paskiem naszej wytrzymałości. Najlepszym sposobem na unikanie ataków to rozpracowanie stylu walki każdego z przeciwników i unikanie ataków, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Jeżeli mamy w planie szarżować na każdego możliwie wroga, nie zważając na pasek życia, spaczenia i wytrzymałości, bardzo szybko przyjdzie nam zginąć … i zaczynać ponownie … i ponownie … i ponownie …
Wraz z rozwojem gry, przechodzenia kolejnych poziomów i odblokowania unikalnych broni, w ręce naszego bohatera trafiać będą całkiem przydatne i śmiercionośne narzędzia mordu. Wiele z nich idealnie spasuje się w styl naszej zabawy, ale i znajdą się takie, bez których rozegranie kilku walk z potężniejszymi wrogami będzie po prostu trudniejsze. Za wybór odpowiedniej ścieżki, jaką przyjdzie nam pokonać, będzie specjalna mapa z różnymi opcjami trasami. To od nas zależeć będzie, w jaką stronę pójdziemy i gdzie przyjdzie nam się obecnie odnaleźć, by i tak na końcu ścieżki zmierzyć się z silnym przeciwnikiem, tzw. Bossem.
Niestety, ale gra będzie nas „gnoić” na każdym możliwym kroku, gdyż największą przeciwnością naszej postaci będzie wszechobecny mrok. Wyposażeni domyślnie w pochodnię, dodamy sobie otuchy, rozjaśniając ciemne korytarze, ale też odkryjemy ukryte pułapki i skarby. Walka wielokrotnie opierać się będzie o wymyślne korzystanie z dodatkowego oświetlenia jak i narzędzi mordu. Ulokowane w większości lokacji specjalne podwyższenia, umożliwiają nam podpalenie i doświetlenie miejsca walki w taki sposób, by ataki nie tylko zadawały większe obrażenia, ale także do łatwiejszej walki na krótkim dystansie. Może się także zdarzyć, iż przeciwnicy je zgaszą lub zniszczą. Wtedy pozostanie nam ratować się i walką i … pochodnią.
Piękno klątwy
Od samego początku zabawy, towarzyszą nam proceduralne tworzone lokacje na podstawie bóstw magii, z jakim przyjdzie nam się zmierzyć. Na swojej drodze znajduje się bowiem kilku starożytnych, których pokonanie nie tylko dostarczy nam wiecznej chwały, ale i odblokuje ścieżkę do pozostałych. Każdy z kolejnych dysponuje całkiem odmiennym stylem walki, jak również coraz większą odpornością. Pokonanie ich to nie przelewki i zapewne kilka razy przyjdzie nam zginąć, zanim ich pokonamy.
Jednak Curse of the Dead Gods ma to coś, co nie pozwala się od gry tak szybko odciąć. Mając w pamięci fenomenalny, pixeartowy Dead Cells oraz wybitnie napisanego Hadesa, muszę przyznać, iż w recenzowanej grze, bawiłem oraz wciąż bawię się wyśmienicie. Tytuł oferuje bardzo złożony poziom trudności, szybką i dynamiczną walkę oraz całkiem przemyślane elementy zręcznościowe. Do tego dochodzi przyzwoita otoczka audio-wizualna wprowadzająca klimat ciągłej niepewności i bezsilności, który towarzyszyć nam będzie przez całą zabawę. Jest to również gra, która nie wymaga ogromnych nakładów finansowych, by dobrze wyglądać a przede wszystkim dobrze pograć, gdyż jej cena oscyluje w okolicach ~59,99 zł, co jest ceną jak najbardziej akceptowalną. Polecam zanurzyć się w mrok i sprawdzić na własnej skórze, jak słodka może być klątwa :)