Mam fanbojowy telefon i jestem z tego dumny
Zarabiam!
Czuję, że to hasło na początku, powinno przyświecać reszcie wpisu. Bo czasem mam wrażenie, że w takich tematach wypowiadają się ludzie, którzy nie zarabiają, a jedynie ciułają kasę od rodziców i wydają ją na frytki w McDonaldzie. Ale do sedna.
Po fascynacji Lumią 720 postanowiłem postawić na nowego konia. Tak, chodzi o telefon komórkowy, a raczej o TEN telefon komórkowy. Telefon ponad wszystkie inne.
Uuuu… zagrzmiało i zatrąbiło, chórki zawyły a w tle słychać werble. Wszystkie zwierzęta w okolicy uciekły w popłochu a ja zastanawiam się dlaczego? Przecież to tylko telefon. Ok. No może nie do końca, ale nie uprzedzajmy faktów.
Stać mnie na laptopa i stacjonarny komputer, stać mnie na tablet i smartfon. Stać mnie na konsole i gadżety. Więc dlaczego nie zainwestować w produkt, który jest trochę droższy? - Pytałem się retorycznie. Koszt zabawki od Appla to w porywach nawet 3 tysiące. Koszt porównywalnego topowego fona konkurencji: o 1/3 mniejszy. Zawsze wmawiałem sobie, że nie warto. Szkoda pieniędzy na fanboizm, cena nie idzie przecież z jakością – nie mniej wracając do kwestii „Zarabiam”. Zapytałem siebie, czy stanę się przez to uboższy? Nie. A czy zyskam coś na tym?
Smukłe i śliczne, mityczne wręcz pudełko. Duża, widoczna nazwa firmy - to są cechy, które identyfikują ten sprzęt. Ascetyzm, a jednak przeładowane piękno. Trudno opisać wrażenia, a to tylko początek przygody z tym smartfonem legendarnego już producenta.
Kolejnym punktem kategorycznego „Oh!” jest uruchomienie i konfiguracja. Jesteśmy prowadzeni za rączkę jak pięcioletnie dziecko – trudno coś zepsuć, wszystko jest jasne i klarowne i po kilku chwilach i połączeniu z netem mamy już upragniony telefon w pełni funkcjonalny. Tak. W pełni. A na samą myśl o kolejnych apkach, które mogę doinstalować przeszły mi po plecach ciarki. Jest super.
Interfejs oraz samo działanie systemu operacyjnego na tym smartfonie to bliskie perfekcji połączenie płynności i czytelności. Naprawdę, trzeba zadać sobie sporo trudu by się zgubić a do tego jednym przyciskiem lądujemy na ekranie głównym, gdzie przeważnie mamy wszystko czego potrzebujemy do szczęścia. Proste w zrozumieniu ikony, przełączniki działające jak przełączniki, podpisy, kategorie, wszystko pogrupowane – ideologia systemu jest mocno przemyślana. Mało tego, wszystkie aplikacje są utrzymane w tym samym stylu (lub starają się być utrzymane) – jest to sprzeczne z tym co spotykamy na Androidzie, gdzie każdy sobie rzepkę skrobie. Strasznie spodobała mi się ta spójność, jednolitość. Nie ważne jaką aplikację ściągnę, nie ważne jaki element systemu uruchomię, mogę się spodziewać, że bez najmniejszego problemu odnajdę wszystkie potrzebne elementy. Oczywiście już po kilku pierwszych dniach zauważyłem, że zdarzają się twórcy, którzy mają gdzieś te ustalone schematy, ale występuje to na tyle rzadko, by nawet nie denerwowało. Co ciekawe – gdy chwilowo przeniosłem się na Asusowego Transformera poczułem się jak pięcioletnie dziecko bez matki. Wszystko rozwalone po ekranie, wszystko pogubione, wszystko gdzie indziej. Guglu, wtf?
A co płynności – duża zasługa tego, że mówimy o zamkniętej architekturze. System jest tworzony na dokładnie znaną specyfikację, żadnej defragmentacji sprzętowej i softwareowej. Mając najnowszy numerek softu (a jedynie bardzo stare modele nie mają go) masz 150% pewność, że aplikacja będzie Ci działać. Bo tak i już! Kocham to podejście, kocham tą pewność, że jeśli przeczytam o rewelacyjnej apce, to na pewno będę mógł ją zainstalować, bez obawy zobaczenia napisu o braku kompatybilności, mimo iż mój smartfon został zakupiony pół roku tomu, ale z jakiegoś głupiego powodu nie dostał aktualizacji do cztery kropka coś tam.
A sama specyfikacja też nie jest w ciemię bita. Mówimy tu o dwurdzeniowym procesorze i ogromnym ekranie z rozdzielczością godna setek pixeli na cal. Chrzanić jednak konkretne liczby – nie interesuje mnie, że Galaxy S4 ma osiem rdzeni, kilkukrotnie więcej Gigabajtów RAMU i kamerę, która ma więcej megapixeli niż wszystkie aparaty cyfrowe u mnie w domu razem policzone. To co, że specyfikacja nie jest top‑notch ultra high-end, skoro to co dostaje tutaj działa ultra płynnie i nawet na chwile się nie zacina. Na ekranie, nawet z odległości kilku centymetrów, nie jestem w stanie rozróżnić pikseli, a aparat dzięki rewelacyjnej optyce i równie rewelacyjnemu oprogramowani robi fotki lepsze niż niejedna małpka ze średniej półki. Całość dopełnia niezwykle czuły multidotyk i podłączenie, które nie wymaga sterowników – rozumiecie to, zapomniałem całkiem co to k*** są sterowniki! Do tego ta waga w granicach 120 g… to mniej niż mniejszy o cal htc Desire. Magia! I to kocham w tym produkcie.
Oczywiście nie samym interfejsem i rdzeniami człowiek żyje. Wykonanie też jest istotne – a to, jak już zapewne wiece, należy do najlepszych na świecie. Od lat firma znana jest z tego, że to co robi, robi świetnie i ciężko się przyczepić. Ok, zdarzają się różne mniej lub bardziej przemyślane decyzje, ale inwestując tyle kasy w sprzęt masz pewność, że każda złotówka była tego warta. Wszystko jest perfekcyjnie spasowane, że nawet igły nie wciśniesz. Nic nie skrzypi, nie trzeszczy. Solidna obudowa, szkło nie rysuje się, a nawet głupkowaty slot na SIM jest rewelacyjnie zaślepkowany i bez klucza nie ruszysz nic. Wtyczka na słuchawki idealnie spasowana z solidnymi zatrzaskami, które nie puszczają i nie wyglądają jakby szybko miały się poluzować a znajdujący się na dole port do podłączania przepięknie wpasowuje się obudowę i nie wygląda jak z d* wyjęty. Estetyka, jakość, solidność. Jestem pod prawdziwym wrażeniem i zaczynam odczuwać, że wcale nie przepłaciłem.
„Miliony” aplikacji – a i tak 90% z tego to syf, 9% jest mi do niczego niepotrzebna (bo np. ja nie korzystam ze Spotify) – pozostaje 1% z czego połowa i tak nie jest po polsku. Na szczęście każdego dnia pojawiają się nowe i nie ukrywam, że takie, które być może przemówią do mnie i będę chciał je zainstalować. Póki co mam raptem kilka ściągniętych zewnętrznych softów – stanowcza większość z czego korzystam na telefonie to to, co było zainstalowane już od samego początku. Pomijając porojoną politykę odnośnie obcych przeglądarek internetowych (Opera, snif snif) urządzenie przychodzi więc wyposażone w absolutnie wszystko czego potrzebujesz do szczęścia. Od kalendarzy, mailów, map – aż do rewelacyjnych odtwarzaczy muzyki i filmów.
Ponoć fanbojem stajesz się gdy kupujesz pierwszą dedykowana obudowę i kabel za równowartość połowy twojej pensji. Na szczęście aż tak ze mną źle jeszcze nie jest (choć tylko dlatego, że w Polsce nie jest jeszcze dostępny ten kolor wypasionej obudowy jaki chce). Patrząc na smartofn w mojej ręce zaczynam powolutku rozumieć, ten wcześniej niezrozumiały dla mnie fanboizm. Wszystko działa, wszystko jest ok, nie musze się o martwić o fragmentaryzacje platformy, o aktualizacje, o to czy się sparuje czy nie – to po prostu działa. A nie daj boże któregoś pięknego dnia kupie sobie tablet do kompletu. Wtedy wszystko będzie działało na każdym możliwym froncie… i za to płace. A płacić mogę, bo zarabiam. Zatoczyliśmy więc koło i powracamy do tego od czego zaczęliśmy. Mam kasę, jest to moja ciężko zarobiona kasa, więc kto zabroni mi wydać ją na coś co działa dobrze, szybko, płynnie, jest ładne i do tego solidne? No kto?
A i prawie bym zapomniał… można też z tego smartfona zadzwonić do kogoś, ale rzadko z tej funkcji korzystam więc trudno mi ją póki co dobrze ocenić.
Na koniec jeszcze pożegnalna fotka mojego rewelacyjnego sprzętu…