iPad + Apple Pencil jako notes - jak to się sprawuje?
Uwielbiam technologię. Uprzyjemnia rozrywkę, upraszcza procesy które były kiedyś upierdliwe. Do nowinek podchodzę jednak z dystansem - jedne się sprawdzają bardziej, inne mniej. Jedną z takich nowinek okazały się cyfrowe notatki, czy warto wpakowywać się w pisak za równowartość prawie całego 500+? Przekonajmy się!
Piszę w pracy, piszę na studiach, wizja uporządkowania bałaganu w notatkach była bardzo kusząca. 400 zł. Kwota jak za "długopis" do tableta wręcz absurdalna. Jednak z uwagi na to że "nie jestem Tutsi, ani Hutu i te sprawy" postanowiłem zaryzykować. Być może dało się znaleźć zamiennik, coś wykombinować, nie szukałem. Zamówienie przez internet, możliwość zwrotu ryzyko wyrzucenia kasy w błoto ograniczyła do maksimum.
Wizyta w salonie fryzjerskim dla owiec, uzbroiłem się w omawiany przyrząd. Okej, ale od czego zacząć?
Naładować diabła w białej skórze. Tylko co z tym czopkiem zakładanym na czubek mam zrobić? W wywiadzie z Tim Cookiem podczas jego wizyty w Radomiu dowiedzieliśmy się, że użytkownicy powinni zaaplikować go sobie w... sami wiecie gdzie. Sprawa ma się analogicznie tak samo w stosunku do przejściówki do ładowania. Chińczycy na szczęście za dolara rozwiązali problem, który fryzjer sam stworzył. Naładował się, zatem przejdźmy do rzeczy.
Uruchomiłem główną aplikacje do notatek, nazywająca się, o ironio "Notatki". Łał, jak normalnym długopisem się pisze! Jak to ruszyć? Poczułem się jak zesłany przez swoją kobietę do marketu po podpaski. Ołówek taki, sraki, pisanie w ciągu bez podziały na strony... To nie jest to czego chciałem. Nie przerwałem jednak dalszych poszukiwań. Druga aplikacja, jak to w jabłkowym sadzie okazała się płatna. Pal go licho, rolnik przyjmuje reklamacje - pomyślałem. Kazimierz III Wielki wyleciał z konta za jednym "pik". GoodNotes 5 okazał się aplikacją stworzoną przez ociupinkę bardziej kompetentne osoby i tutaj cała zabawa się zaczęła.
Nie zrozumcie mnie źle, ale mam obrzydliwe pismo. Podczas ostatniej wizyty w banku pani w okienku ostrzegła mnie, że podrabianie podpisów jest karalne. Kiedy zobaczyła że jednak identyczna wypocina jest na moim dowodzie spojrzała tylko na mnie z ironią. To brzydkie kaczątko wsparte prostą linią, ogromnym zoomem i innymi usprawnieniami zaczęło wyglądać nawet znośnie - przynajmniej dla mnie.
Z uporem maniaka tworzyłem kolejne notatki - sesja zbliżała się wielkimi krokami. Memy w służbie łatwiejszej nauki okazały się pomocnym dodatkiem. Można zmniejszać, można powiększać, no takich patentów w papierowych zeszycie nie miałem. Odkryłem nawet po co jest w tablecie aparat! Dopiero przy pełnym wejściu w workflow na studiach wyszło, że niektóre tabelki z książek/tablic fajnie jest sobie obfotografowywać, obrobić i wkleić do takiej notatki. I tu wyszło na jaw, po co jest aparat w tablecie.
Jedno wiem na pewno - nauka z takich notatek w samym tablecie jest czynnością nader taką se, no nie umiem! Jednak po wydrukowaniu tworów w kolorze, zaczyna to mieć naprawdę ręce i nogi. W kolorze nie patrzyłem już na swoje pismo jak na kanapkę, która przeleżała w plecaku całe wakacje, a raczej jak na dumny wynalazek z laboratorium Dextera. O ironio urządzenie z definicji do konsumpcji treści w moim przypadku stało się urządzeniem do ich tworzenia. Odnalazłem nowych przyjaciół na studiach. Nie dość że mnie polubili to nazwali moje pismo "znośnym" - pod warunkiem o ile się z nimi podzieliłem swoimi zapiskami. Nawet szef w pracy przyznał mi premie, trawa się zazieleniła. Słońce wyszło zza chmur, kiedy pisałem opracowanie materiału przed egzaminem.
Czy warto było poświęcić 500+ na takie rozwiązanie? Nie wykonywałem konkretnych obliczeń, ale w moim przypadku to "urządzenie" zdążyło już na siebie zarobić. Trzeba oddać to, że designerzy zatyczki i przejściówki do ładowania Apple Pencil powinni smażyć się w piekle. Czy może warto byłoby poszukać czegoś tańszego? Absolutnie tak! Logitech Crayon jest ociupinkę tańszą ale podobno całkiem spoko alternatywą. Tak czy owak kupiłem po całości idee cyfrowej produkcji notatek odręcznych.