Moje osobiste rozważania na temat poziomu trudności w grach video
Dawno tu nic nie pisałem... Przeczytałem dziś wpis dotyczący gier, o tutaj, po czym zacząłem tam pisać komentarz i ów komentarz tak się niebotycznie rozrósł, iż stwierdziłem, że po prostu zamiast komentować zrobię swój wpis na blogu. Ale nie będzie obrazków ani pogrubionej czcionki.
Rozchodzi się o poziom trudności w grach video. Zauważyłem, że w komentarzach zaiskrzył pewien konflikt odnośnie tego zagadnienia, tak więc pozwolę sobie wyrazić swoje zdanie w tej kwestii.
Rany, jaki hejt tylko dlatego, że ktoś ma odmienny punkt widzenia :P
Myślę, że sam mógłbym się zaliczyć do kategorii oldschoolów, mam już ćwierć wieku za sobą. Ale to nie znaczy, że muszę z tej okazji wielbić stare gry miłością bezgraniczną. Oj nie! W żadnym wypadku! Nigdy, ani teraz, ani 15 lat temu nie lubiłem trudnych gier i nic się w tej materii nie zmieniło. W większości wypadków przechodzę gry na poziomie łatwym (poza niektórymi, które na łatwym przechodzą się same, jak np. Mass Effect 2). Zauważyłem, że niektórzy poniekąd szczycą się i puszą niczym paw tylko dlatego, że grają na "hardzie", ba!, spotkałem się z opiniami, jakoby STALKER na najwyższym poziomie trudności oferowanym przez oficjalną wersję gry był dla niektórych wręcz DENERWUJĄCO łatwy :D Pomyślałem sobie wtedy, jak słabym muszę być graczem, skoro na najniższym poziomie trudności nie jestem w stanie mu sprostać. BTW., gracze hardkorzy, dostaliście ostatnio moda "Lost Alpha", macie pole do popisu, skoro Wam było za łatwo.
Nie wiem, jak inni, ale ja mam w swojej "bańce" pewną hierarchię priorytetów. Jedne rzeczy są ważniejsze od innych. Gry zawsze traktowałem jako rozrywkę. Można je traktować jako odpoczynek, wszak każdy odpoczywa inaczej, mamy też przecież formy wypoczynku aktywnego... chociaż po krótkiej chwili namysłu raczej tej formy wypoczynku do tej kategorii bym nie zaliczył ;) W każdym razie ja gry traktuję jako rozrywkę. Rozrywka jest bardzo nisko w hierarchii, którą wspomniałem wyżej. Czym to się objawia? Przykład: mam kolokwium na studiach, chcę dostać 5, więc będę zakuwał. Nie rozumiem czegoś? Zajrzę do książek, pogłówkuję, zrozumiem, nauczę się, dostanę 5. Może to chwilę potrwać, ale osiągnę cel, który w dłuższej perspektywie gdzieś tam pozwoli mi nieco podnieść ocenę na dyplomie, który miejmy nadzieję trafi do mnie w przyszłym roku. Jest to wydarzenie, które faktycznie może jakoś wpłynąć na moje życie i je zmienić na lepsze lub gorsze (oby nie :P). Natomiast jeśli uruchamiam grę, mam ochotę się dobrze zabawić. Jest to najważniejszy cel tej gry. Dla każdego pojęcie "dobrej zabawy" oznacza co innego. Dla mnie oznacza różne rzeczy, ale na pewno nie wysoki poziom trudności, ponieważ z tym się stykam na co dzień w tym realnym świecie i mam go serdecznie dość. Tak więc w grach szukam odrobiny luzu. Jeśli gra jest zbyt trudna, powtórzę kilka razy dany etap, może mi wyjdzie w końcu, ok. Ale kilka razy, nie kilkadziesiąt. IMO żadna produkcja nie jest warta tego, żeby przy niej tyle ślęczeć. Wtedy to już przestaje być zabawą i nie spełnia podstawowego celu gry. Coś przestaje się zgadzać z moją hierarchią, tak więc najczęściej w takim wypadku stwierdzam "STOP! To ma bawić, a nie wk*rwiać czy męczyć. Wystarczy, że życie mnie męczy, nie mam zamiaru jeszcze poświęcać się fragmentowi skompilowanego kodu, no way!" I taka gra najczęściej wylatuje z dysku bez zbędnego żalu.
Są jeszcze gry o niedorzecznie wysokim (jak dla mnie) poziomie trudności, czyli np. STALKER, ArmA, Operation Flashpoint (pamięta ktoś jeszcze?), Dark Souls itp. Tego typu produkcji okres całkowitego trwania na moim dysku z reguły wynosi ok. 30 minut do godziny. Jeśli stykam się z tego typu grą, w mojej głowie pojawia się pytanie "Czy oni aby na głowę nie upadli?". No może Armie czy OF mogę wybaczyć, bo to z zasady mają być symulacje pola bitwy, więc realizm jest tutaj pożądany. Nie lubię takich gier, ale rozumiem sens ich istnienia, niech sobie będą. Ale STALKER czy Dark Souls? Jest wybór poziomu trudności, ale on jest chyba jakiś urojony. Jak wybieram poziom łatwy w STALKERze, to tak, jakbym w zachodnich grach wybrał poziom trudny. Nie wiem, czy to jakieś naleciałości post-komunistyczne, tzn. ogólnie pojęta "twardość" charakterów z Bloku Wschodniego zadecydowała o takim a nie innym charakterze rozgrywki, czy coś jeszcze innego, ale uważam, że skoro już jest ten wybór, to czemu poziom łatwy wcale łatwy nie jest? I have no idea. Przecież trudniej mogłoby być na tych wyższych levelach. Nevermind. Ja po prostu nie mam czasu, żeby się męczyć z tego typu grami. Czasu, ani ochoty. Nie mam ochoty się denerwować, a trudne gry mnie po prostu denerwują. A nie to jest ich celem, przynajmniej dla mnie.
Mam kumpli, którzy dawno temu zagrywali się w Baldur's Gate, chwalili się, że walczyli z jakimś tam bossem po kilkadziesiąt razy, ale go w końcu pokonali. Podziwiam ich upór i wytrwałość. Mnie po dziesięciu razach zapewne by przysłowiowa krew zalała i bym się po prostu poddał. Nie było mi to jednak dane. Grałem w Baldura... przez chwilę :) Dopóki niedźwiedź mnie na drodze nie załatwił. Już wtedy wiedziałem, że skoro byle niedźwiedź mi wybił drużynę i to na najniższym poziomie trudności, to nie ma sensu dalej w to grać i się denerwować, gdyż dalej musi być jeszcze "ciekawiej".
Podążając za listą komentarzy w tamtejszym wpisie zauważyłem komentarz niejakiego KyRola:
No i właśnie przez takich nerwusów producenci raczą nas płytkimi samograjami. Ba, plagą płytkich samograji... Jeśli mam czas tracić na grzebanie jedną ręką w nosie, a drugą na trzymanie pada to ja mówię stop. Właśnie taką grą jest Ninja Gaiden 3 - szpil, który zasłynął z trudności Ninja Gaiden Black...
Częściowo się z tym zgadzam. Płytkie gry są nudne. Płytkie, nie łatwe. Przez płytkość gry rozumiem fakt drewnianej mechaniki i beznadziejnie nudnej, często oklepanej fabuły. Natomiast na pewno nie mam tutaj na myśli poziomu trudności. Uważam, że gra jak najbardziej może mieć interesującą fabułę i przy tym nie wymagać jakichś nadzwyczajnych umiejętności od gracza, np. seria BioShock, Half-Life, Wiedźmin, Dragon Age, a nawet ten przez niektórych znienawidzony, a przeze mnie uwielbiony Mass Effect. To są łatwe gry... no, powiedzmy, że względnie łatwe (spoglądam w kierunku Half-Life'a czy Dragon Age: Origins, których niektóre etapy wymagały nieco więcej determinacji) i wcale nie nudne. Przynajmniej dla mnie. Wciągająca fabuła, miodność, właśnie przy takich grach potrafię się zrelaksować. Natomiast przy STALKERze czy Dark Souls jedynie dodatkowo zdenerwować.
Podsumowując, wcale nie twierdzę, że nowe gry są gorsze od starych. Dla mnie są one często lepsze, właśnie ze względu na te wszystkie ułatwienia, których brak w starych grach mnie niezmiernie denerwował. Ważne, żeby wraz z tymi ułatwieniami nie dochodziło do spłycenia fabuły - to jest prawdziwy dramat. Wystarczy spojrzeć na kolejne odsłony Call of Duty czy Battlefielda. Ten model rozgrywki mi naprawdę odpowiada, ale fabuła... no cóż. Wiem, że to gry głównie z przeznaczeniem multi, ale czy naprawdę coś złego by się stało, gdyby raz chociaż ten singiel był naprawdę dopracowany, do tego stopnia, że aż wywierałby bezpośredni wpływ na emocje człowieka wywołując wzruszenie, zgorszenie czy też śmiech do rozpuku, ale tak porządnie, nie powierzchownie. Aby gracz miał poczucie zintegrowania się z głównym bohaterem, żeby aż czuł każdy nabój przeszywający jego ciało i płakał razem z nim na pogrzebie osoby jej bliskiej... chociaż to tylko virtual. Tak powinny wyglądać CoDy i BFy, a nie tylko "co by przejść i do multi". Szkoda... Większą katastrofą dla rynku gier są DLC czy DRMy, aniżeli spadający poziom trudności czy nawet to spłycenie fabuły, o którym mowa wyżej.