Młodszy brat zjadł starszego
08.11.2014 21:11
Niespełna miesiąc temu w szwajcarskim Brnie zakończyła się kolejna, doroczna konferencja społeczności LibreOffice'a. Jednym z prominentnych prelegentów był Daniel Brunner, głowa departamentu IT w Federalnym Sądzie Najwyższym Szwajcarii, który ogłosił (PDF w języku niemieckim) potrzebę zunifikowania projektów Apache OpenOffice oraz LibreOffice. Zdanie te argumentował tym, że istnienie dwóch grup oprogramowania zwiększa zamiast zmniejszać ryzyko powstania niekompatybilności. Dodał również, że chciałby skorzystać z możliwości jakie dają nowe filtry importu/eksportu w LibreOffice, aczkolwiek jego poprzednik jest znacznie stabilniejszy.
Głos Brunnera jest jest o tyle ciekawy, że w pewnej mierze przemawia jako rzecznik szwajcarskiej placówki publicznej. Tej samej, która przeszło rok temu partycypowała z innymi europejskimi instytucjami w kosztach stworzenia.... Dla przypomnienia: suma poniesionych kosztów to 170 tysięcy euro (zamówienie rozbito na dwa przetargi na kwotę 140 tys i 30 tys euro). Zgodnie z warunkami umowy, firma realizująca zlecenie zobligowana była do wydania kodu na licencji Apache w wersji drugiej, tak, aby owoce ich pracy mogły stać się częścią i LibreOffice i OpenOffice'a. I tak w istocie się stało, choć nie do samego końca. Ten sam kod trafił do obu projektów. Co więcej, autorskie poprawki ekipy OpenOffice'a zostały raz jeszcze przeniesione do projektu konkurencji. W wyniku tego wykrętasa, to twórcy LibreOffice odnieśli podwójne zwycięstwo. Najpierw firmy SUSE oraz Lanedo zarobiły niemałą sumę tworząc kod dla własnego projektu (a cudzego przy okazji), a następnie ktoś inny (konkurencja), bezpłatnie udoskonaliła go za nich i raz jeszcze oddała swoją pracę za darmo, choć wciąż zgodnie z duchem licencji wybraną przez siebie samych.
Ciekawostką jest fakt, iż ekipa OpenOffice'a właściwie nie skorzystała z efektów pracy swoich konkurentów. Temat ten poruszono na kanale deweloperskim, gdzie protoplaście wytknięto gorszą obsługę formatów Microsoftu niż u rywali. W liście tym zapytano także o integrację ogólnodostępnych łatek opublikowanych na serwerach organizacji OSBA. Głos w sprawie zabrał Jürgen Schmidt (IBM), który wyjaśnił sytuację następującymi słowami:
Nie jest rzeczą prostą, odpowiedzieć „kiedy” lub „czy w ogóle” te rzeczy zostaną w ogóle zintegrowane. Poświeciliśmy trochę czasu, aby zintegrować dwa przypadki i poświęciliśmy naprawdę dużo czasu, aby uczynić tę kwestię kompletną (nasza praca jest już skopiowana do LibreOffice'a). Łatki były niekompletne, a implementacja nie była kompletna w ogóle. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy poświęcać na to więcej czasu. Aczkolwiek poprawki są dostępne dla każdego dewelopera i mogą zostać użyte do pracy nad integracją lub do integracji funkcji w ogóle. [źródło]
oraz
Nie, to (niechęć poświęcenia dodatkowego czasu – przyp. mój) oznacza, że bonifikaty z poprawek są tak minimalne, że przepisanie kodu jest prawdopodobnie tańsze i łatwiejsze. W jednym przypadku poświęciliśmy sporo czasu na zrozumienie kodu i uświadomienie sobie, że implementacja zaadresowana jest tylko wobec jednego aspektu, a dodatkowo z naszej perspektywy jest niekompletna. My lub lepiej, Oliver, spędziliśmy nawet więcej czasu nad tym, aby uczynić implementację kompletną. Z naszego punktu widzenia również inny inny przypadek był źle zaadresowany. Pochwyciliśmy koncepcję funkcji i zaimplementowaliśmy ją w nowy sposób czyniąc ją bardziej ogólną i gotową na przyszłość. Oba rozwiązania znalazły swoje miejsce w LibreOffice, co jest świetne, ale pokazuje też, że jednak było to marnotrawstwo czasu i środków. Lepiej byłoby móc współpracować i kooperować na poziomie takich rzeczy. Wierzę, że ani AOO ani LO nie mają tak wielkich zasobów i mądrzej byłoby w dłuższej perspektywie wykonywanie pracy o wspólnych siłach. [źródło]
Sumaryczny wkład w rozwój LibreOffice'a okazał się być większy i przynosić lepsze efekty. Pomimo tego Brunner zadecydował, iż to właśnie OpenOffice będzie obsługiwać wszystkie 460 stanowisk komputerowych w szwajcarskim sądzie.
Unifikacja niemożliwa, bo….?
Wygłoszenie takich słów na konferencji jednego z projektów nie mogło przejść bez echa. Chociaż The Document Foundaton oficjalnie nie zabrało głosu, wypowiedziało się co najmniej dwóch jego ważnych członków. Charles Schulz, prawnik fundacji na łamach swojego bloga zadał sześć fundamentalnych pytań związanych z potencjalną unifikacją:
1. Jak możemy się połączyć?
2. Co powinniśmy zunifikować?
3. Gdzie powinniśmy się połączyć?
4. Kto rządzi?
5. Jaki rodzaj zjednoczenia potrzebujemy?
6. Co próbujemy osiągnąć?
W tych niekrótkich punktach pyta o sens propozycji Brunnera dotykając kwestii tak prostych jak infrastruktura (gdzie powinniśmy hostować projekt), markę i kod (pozostać przy logotypie i bazie LibreOffice'a czy OpenOffice'a?), czy projektem powinna zarządzać fundacja stricte do tego powołana (TDF), czy moloch Apache, który włada dziesiątkami projektów, a OpenOffice jest tylko jednym z nich i wcale nie najważniejszym.
Nie rozpisując się nadto, można wprost przejść do konkluzji Schultza, która brzmi następująco: „My, społeczność LibreOffice'a nic nie zyskujemy na ewentualnej fuzji, a najpewniej sporo stracimy”. Wadą obecnego podziału (modelu rozwoju LibreOffice'a) jest potrzeba poświęcenia dodatkowych godzin na zaimportowanie zmian powstałych u konkurencji. Natomiast zaletą jest uniknięcie zagrożeń i błędów powtarzanych przez dekadę zarządzania firmy Sun Microsystem, a później przez Oracle'a. Są to: zmonopolizowanie rozwoju przez jedną firmę, zahamowanie udziału indywidualnych deweloperów czy odrzucanie kodu zbędnego dla dominującego gracza. Obecna sytuacja nie jest idealna, ale jest wypracowanym kompromisem, który zadowala znakomitą większość aktywnych uczestników. Świat nie jest miejscem zero – jedynkowym, a status quo utrzymuje się tylko dlatego, iż bieżący podziałów dla samych deweloperów jest wygodnym optimum.
Schultz stawia także kropkę nad i. Jak słusznie zauważa prawnik fundacji, decydujący ruch należy do konkurencji, nie ich samych. W pierwszej kolejności powstała fundacja The Document Foundation. LibreOffice wydano półtora roku przed pierwszą wersją Apache OpenOffice. Licencja LibreOffice nie pozwala na eksport kodu do OpenOffice'a, więc decyzja o ewentualnej fuzji i bazowaniu na kodzie produktu konkurencji, wiązałaby się z wyrzuceniem do kosza efektów czteroletniej pracy różnych firm, uniwersytetów i zwykłych kontrybutorów. Sam IBM potrzebował roku na przepisanie kodu z licencji LGPL na Apache, a po stronie The Document Foundation nikt nie kwapi się do tego, aby powielić ruch konkurencji (a w oczach jego członków – błędu). Sam OpenOffice.org pierwotnie był licencjonowany na zasadach LGPL, a długi przestój i domniemana śmierć projektu była efektem politycznej zachcianki nowych włodarzy.
Cmentarzysko Apache'a
Gdy Ellisonowi skończyły się już pomysły na to, jak spieniężyć OpenOffice'a, oddał projekt w ręce fundacji Apache. Komentatorzy powtarzali między sobą opinie jakoby inkubator fundacji był de facto cmentarzyskiem dla niechcianego oprogramowania. Kłam tym słowom zadał IBM, który niemal natychmiast przesunął grupkę chińskich deweloperów Lotusa do OpenOffice'a. Zwieńczeniem ich wysiłków było m.in. wydanie wersji 4.0 z bocznym panelem dostosowanym do ekranów panoramicznych. Później – w różnych okresach – wydawano kolejne wersje, choć nie w stałych cyklach, co dodatkowo potęgowało plotki o problemach projektu.
Jak pokazuje historia, po każdym wydaniu poprawkowym wydawano „dużą wersję” zawierającą sporo nowości. Jednakże obecna sytuacja nie odzwierciedla rzeczywistości. Planowane wydanie OpenOffice'a 5.0 zostało anulowane, a zastąpić ma je drugie wydanie poprawkowe.
Jest to o tyle istotne, gdyż u podstawy tej błahej zmiany harmonogramu mogą stać poważne problemy. Dziennikarz technologiczny Bruce Byfield na łamach Linux Magazine, za sprawą wystąpienia Brunnera, poruszył kwestię unifikacji obu projektów. Oprócz wypowiedzianych truizmów, Byfield dotknął tematu jakoby IBM miał wycofać swoje zaangażowanie w projekt. Choć nie jest to informacja oficjalnie ogłoszona, obserwatorzy uznają, iż „coś musi być na rzeczy”.
Starą prawdą jest, iż „pieniądz rządzi światem” i nikt w rzeczywistości nie spodziewał się po błękitnym gigancie działalności dobroczynnej. A po rozpoczęciu procesu reeksportu kodu IBM‑a do LibreOffice'a, kwestią czasu było pojawienie się niechęci, a następnie rezygnacji w obliczu fiaska i niemocy w podjęciu rywalizacji. To była walka daremna i przegrana zanim się rozpoczęła.
OpenOffice poległ również na tle programu Google Summer of Code. Zainteresowanie nim przez studentów jest znikome, jeśli nie równe zeru, podczas gdy konkurencja co roku zyskuje coraz więcej slotów i podnosi efektywność swojej pracy. Oznacza to, że większość pracy spoczywała na barkach społeczność OpenOffice'a, de facto na barkach pracowników jednej firmy i deweloperskiego narybku.
Słowa te zdają się potwierdzać statystyki kontrybucji udostępnione przez OpenHUB (dawniej ohloh.net) oraz GitHUB. Według tego pierwszego, miniony rok zakończył się z liczbą ponad dwudziestu pięciu tysięcy kontrybucji i blisko trzystoma deweloperami dla LibreOffice wobec niecałych trzech tysięcy czterystu kontrybucji i niepełnych czterdziestu deweloperów dla OpenOffice'a. Dla OpenOffice'a tendencje są wyłącznie spadkowe, podczas gdy tempo rozwoju LibreOffice'a zachowuje się jak sinusoida. Również statystyka GitHUB-a wygląda druzgocąco dla naszego protoplasty, a wszystkie wskaźniki sugerują wygaszanie projektu.
O zweryfikowanie tych informacji poprosiłem samych deweloperów OpenOffice'a. Ich odpowiedzi były wymijające. Przyznano się do spowolnionego rozwoju, ale od razu między wierszami zaczęto atakować i obwiniać innych. Poinformowano mnie, że powyższe statystyki nie są reprezentatywne, ale już nie podano powodu tego twierdzenia. Tym bardziej nikt nie wykazał się wolą, aby podać link do statystyk uznanych za wiarygodne przez drugą stronę. Choć wcześniejsze plotki o wycofaniu zaangażowania IBM‑a nie okazały się być prawdą, to – po bliższym przyjrzeniu się – dojrzejmy jego marginalizację do dwóch lub może trzech uczestników.
Poniżej oficjalne stanowiska Jürgena Schmidta (IBM).
well I see still IBM developers here on the list frequently but of course less. It is simply because we do less but it does not mean anything else. But the question is of course more why does it matter. If we do to much people say we control the project,if do to less people say OpenOffice is dead. Really strange and people should think about Apache and how Apache works. It is potentially a harder time for OpenOffice if we do less but it is up to the community to keep the project alive together with us. Nobody should rely on our resources and expect that we will do it. OpenOffice is and remains a powerful brand even if the projects runs slower. Important is the quality and if it solves the daily tasks of our users.
Stanowisko Andrea'i Pescetti (Apache).
In short, your links are not very significant. I assume you are doing it in good faith, but the above is not well-sourced (and the "disappeared" developers all "reappeared" since the day that article was written), Github (which is not the official repository: see the website for the official one) and Ohloh misrepresent the OpenOffice contributions for a number of reasons that you can find in the archives and placeholder wiki pages are, well, placeholders (the "5.0" page you mention was created back in May without a special meaning or plan).
Wyręczając swoich partnerów, odnalazłem statystyki mające być bardziej wiarygodne. Niestety, dane dla liczby aktywnych deweloperów zostały zamrożone z początkiem sierpnia. Tabela z członkami kontrybutorów zawiera nieobecnych już Chińczyków, co pozwala domniemać, iż pełni jedynie funkcję katalogu martwych dusz. Co ciekawe, oficjalna strona OpenOffice'a zawiera w sobie widżet OpenHUB-a z odpowiednią adnotacją o przekłamaniu i prawidłowym sposobie odczytu statystyki.
Wolny rynek zdecydował. Nastąpiło odwrócenie ról
Systematyczne przenoszenie wielu pożądanych i roboczo czasochłonnych nowości z OpenOffice'a do bazy LibreOffice'a stało się podstawą do wielu spięć. Pojawiały się sprzeczne ze sobą oskarżenia. Najpierw o chęć podczepienia się pod wizerunkowy sukces OpenOffice'a poprzez kopiowanie jego rozwiązań i poprzez publiczne uznawanie tych kontrybucji (dokładniej mówiąc, za naruszenie uznano dodanie listy autorów danej nowości na liście zmian LibreOffice'a), a następnie pojawił się zarzut o zatajanie informacji „skąd takie fajne nowości pochodzą” w przypadku niepodania takiej informacji o frameworku IAccessible2. Dinozaury internetu kojarzyć mogą jeszcze słowne utarczki sprzed czterech lat, gdy określenie kogoś frajerem nie było niczym dziwnym, a rzekoma niska jakość LibreOffice'a była tak niska, że osoby z przeciwnego obozu polecały użytkownikom zamkniętoźródłowy ekwiwalent Microsoftu. ;‑) Czasy te jednak minęły bezpowrotnie, a nowa sytuacja obu projektów utemperowała języki ich przedstawicieli. Współcześnie niechęć jest wyrażana w zupełnie innych słowach, choć czuć już w nich wyraźną nutę rozpaczy i chęć pojednania, aby móc tylko podjąć próbę odzyskania płynności w zasobach ludzkich.
Przykładem takich zmian mogą być ostatnie listy Roba Weira czy wiecznie powściągliwego Jürgena Schmidta. Ten pierwszy, w charakterystycznym sobie stylu, stwierdził co następuje:
„Rywale starają się zabić pozytywny przekaz jaki niosą słowa Brunnera, bo czegoś się obawiają. Ale czego? Dlaczego oni uważają ideę współpracy za niebezpieczną?” [źródło]
Zaś jego kolega stwierdził:
„Wciąż ważnym pytaniem jest: „dlaczego oba projekty nie kooperują ze sobą i nie skupiają się na ważnych ulepszeniach. Z mojej perspektywy to nie ma żadnego sensu i uważam, że razem osiągnęlibyśmy znacznie więcej” [źródło]
Choć są to mądre słowa, to czas ich wypowiedzenia jest zaiste niefortunny. OpenOffice pomimo znacznie większej grupy odbiorców końcowych (użytkowników domowych), a także pomimo zdobywania branżowych wyróżnień zdaje się nie tyle przegrywać, co nie być zdolnym nawet do stanięcia do walki. Wśród ludzi, w trakcie dyskusji o podziale ryku krąży jeden, wymowny dowód anegdotyczny i brzmi on tak: „Moi znajomi używają Microsoft Office'a. Część z nich używa jeszcze OpenOffice'a. Potem jest pustka i długo, długo nic. Gdzieś na końcu jest LibreOffice używane przez geeków”. I takie stwierdzenie prawdopodobnie jest prawdą. Rzecz w tym, że projekty FLOSS żyją tak długo jak długo znajdzie się deweloper chętny, aby je rozwijać.
OpenOffice to wciąż silna marka, budowana przecież przez dekadę, ale – o czym wszyscy zdają się zapominać – to nie społeczność użytkowników rozwija produkt, a społeczność deweloperów. Większa rozpoznawalność marki jest zjawiskiem zmiennym, czasowym. Na nic OpenOffice'owi branżowe wyróżnienia i kolejne rekordy pobrań, gdy zaczyna brakować rąk potrzebnych do jego rozwoju.
W połowie ubiegłego roku przewidywałem wycofanie się IBM‑a w ciągu dwóch najbliższych lat. Po ponad roku, bez satysfakcji, mogę stwierdzić, że jednak się nie myliłem. Najbliższe półrocze będzie decydujące dla egzystencji projektu. Nie jest sztuką wydać wydanie poprawkowe wzbogacone o aktualizacje słowników i poprawki tłumaczeń. Sztuką jest w małej grupie dokonać wielkich zmian. Choć w sukces tego przedsięwzięcia już nie wierzę, to na przekór sobie samemu, życzę projektowi wszystkiego najlepszego.
Na koniec warto odpowiedzieć na odwieczne pytanie użytkowników. Czy oba projekty mają jeszcze szansę połączyć się i zjednoczyć siły? Abstrahując od braku politycznej woli, uważam iż fuzja obu społeczności stała się niemożliwa z prozaicznego powodu. Doszło do aktu kanibalizmu w rodzinnie. Młodszy brat zjadł starszego i w obecnym momencie nie pozostaje nic innego jak obserwować znikające resztki. A gdy już OpenOffice padnie z powodu braku kadry i sił, wtedy The Document Foundation będzie mogło ponownie wystosować prośbę o przekazanie na swoje ręce dobrze znanej wszystkim marki...