Być jak Ninja. O esporcie i sprzęcie słów kilka
Świat gamingu rośnie w oczach. Przychody z różnego rodzaju imprez e‑sportowych można już liczyć w dziesiątkach milionów dolarów. Dlatego między poszczególnymi markami trwa zaciekła wojenka o ograniczoną uwagę konsumentów wygłodniałych na nowinki. W efekcie marketingowcy prześcigają się w różnych pomysłach. Jak najlepiej zareklamować swój produkt? Oczywiście przykleić na froncie podobiznę znanego streamera, obserwowanego namiętnie przez internetową społeczność. Tym tropem podążyła marka NZXT, prezentując obudowę sygnowaną nazwiskiem Tyler „Ninja” Blevins. Jeśli nie wiecie, kim on jest to prawdopodobnie podobnie tak, jak ja przez długi czas żyliście pod kamieniem.
NZXT to kalifornijska marka, której szeroką bazę produktów miałem już okazję dokładnie opisać. W ich portfolio znajdziemy przeważnie obudowy komputerowe, różnego rodzaju akcesoria PC oraz komponenty w postaci zasilaczy. Nowinką w ofercie jest także płyta główna skrojona z myślą o procesorach Intela. Póki, co odpowiednika dla jednostek AMD nie zapowiedziano i raczej nie zanosi się na zmianę w tym temacie. NZXT promuje się, jako markę premium. Ich stonowane w swojej formule produkty, wysoka jakość wykonania oraz ceny, od których nierzadko może zakręcić się w głowie, mają ten stan rzeczy podkreślić. Oczywiście NZXT romansuje z tematem szeroko pojętego gamingu. W ofercie znajdziemy obudowy przyozdobione dość krzykliwymi motywami, odwołującymi się do popkultury. Przykładowo, interesuje Was komputer w klimatach Fallout z grafiką Vault Boy’a albo Nuka Cola? Spokojna głowa, producent w swojej ofercie ma obudowę i płytę główną o odpowiednio dobranej stylistyce.
H700 Ninja edition
Przejdźmy do konkretów. Do oferty producenta można dołączyć z pozoru nową obudowę. Kolaboracja z streamerem Fortnite’a o dźwięcznej ksywce Ninja doprowadzała do odświeżenia wyglądu dobrze znanej obudowy H700i. Tyler „Ninja” Blevins ponoć przyłożył rękę do całego projektu, co raczej jest niczym innym, jak zwykłą marketingową zagrywką. Wątpię aby miał czas ślęczeć na deską kreślarską wymyślając to i owo. Użyczył swojego wizerunku a spece z NZXT zrobili już resztę. Niebiesko-żółta skrzynka od pierwowzoru różni się wyłącznie kolorystyką oraz nadrukami. Pod względem technicznym to wciąż zwykła H700 wzbogacona o tzw. inteligentny moduł, pomagający zarządzać oświetleniem LED oraz wentylatorami. Jeśli interesuje Was jak dokładnie w użytkowaniu wypada ta obudowa to zapraszam do lektury mojej wcześniejszej recenzji.
Mieszanka stonowanego niebieskiego z krzykliwą żółcią? Jest. Oświetlenie w postaci dwóch pasków LED? Również można odhaczyć. Grafiki nawiązujące do streamera? Oczywiście, że są. Jednym słowem pełen pakiet dla fana Tylera jak znalazł. Co faktycznie najpierw wpada w oko to stosowny motyw graficzny na hartowanym szkle a dopiero później duży nadruk z prawej strony budy. Cena tej przyjemności? Zależności od dystrybucji koszty wahają się od 1000 do 1200 zł. Jest to zatem spora dopłata do "bazowej" H700i. Poświęcenie fanów nie zna granic.
I tu mógłbym skończyć wywód, ale nowy produkt w postaci powyższej obudowy rozbudził moją ciekawość.
Kim jest Ninja?
Szczerze mówiąc zanim otrzymałem obudowę do rąk własnych nie miałem bladego pojęcia, kim jest Tyler „Ninja” Blevins. Społeczność Fortnite i wszystko, co dzieje się wokół tego tytułu, nie jest w orbicie moich zainteresowań. Mówiąc oględnie it's not my cup of tea. A jak się okazuje to właśnie w tym tytule ów streamer zyskał na największej popularności. Chwila poświęcona dobremu wujkowi Google pozwoliła dowiedzieć się kilku ciekawostek. Swoją esportową karierę rozpoczął w 2009 roku od Halo 3, za co chylę czoła, ponieważ dobrze wspominam dzieło Bungie na konsoli Xbox 360. Jako streamer Ninja zabłysnął dwa lata później. Udzielał się na scenie PUBG, H1Z1, aby w końcu wskoczyć na pokład Fortnite. Oczywiście najbardziej elektryzującą nowinką z tego roku był przeskok z platformy Twitch na konkurencyjny Mixer. Ponoć Microsoft, do którego należy stremingowa alternatywa dla Twicha, wypłacił okrągłe 50 milionów dolarów Tylerowi. Liczby wydają się mocno przesadzone, niemniej kto wie, może doniesienia prasowe nie mijają się z prawdą. Ponoć o jego względy walczył także Facebook, ale widać nie przeskoczył oferty giganta z Redmond.
Sukces Tylera już dawno podchwyciła telewizja. Ninja bywa dość często u Jimmy'ego Fallona.
Na tym nie koniec rewelacji. Ninja w bardzo krótkim czasie stał się człowiekiem instytucją, a jego wpływy sięgają już daleko poza świat gamingu. Nic, zatem dziwnego, że EA Games było skłonne zapłacić mu okrągły milion za promowanie Apex Legends. Do księgarni powędrowała również nowość w postaci książki Get Good: My Ultimate Guide to Gaming, gdzie Tylor tłumaczy zawiłości świata gier; od czego zacząć swoją przygodę i temu podobne ciekawostki, od których YouTube zasadniczo pęka w szwach. Mówiąc o naszej ulubionej platformie streamingowej, ponad 22 miliony użytkowników YouTube śledzi kanał Tylera. Jednym słowem ksywka Ninja means business. Tam gdzie pojawia się jego persona można mieć pewność, że będą podążać rzesze fanów. Ninja jest idealnym produktem współczesnych czasów. Wynikiem efektu kuli śniegowej, odkąd znaczenie esportu od 2011 roku zaczęło gwałtowanie rosnąć, dwojąc i trojąc przychody z sezonu na sezon. Dziś wydarzenia spod znaku turniejów gier PC i konsolowych przyciągają przed ekrany niekiedy więcej widzów niż klasyczne sporty.
NZXT, RedBull, Fortnite... sporo tych marek jak na jeden film.
Esport jest cool. Nic, więc dziwnego, że producenci chcą utożsamiać swoje produkty z konkretnymi streamerami. Oczywiście nie jest to pomysł nowy. Pamiętacie jeszcze Johnathana Wendela? Wszakże swoją podróż po sławę rozpoczął w latach 90. na scenie Quake. Później był Unreal Tournament, Counter-Strike a także nasza narodowa duma w postaci Painkiller. Jego ksywka Fatal1ty sygnowała produkty marki Cereative, Asrock oraz lądowała na kartach GeForce od XFX. W tym drugim przypadku były to mocno podrasowane układy graficzne względem ich „regularnych” wersji. Ale nawet wtedy Wendel nie mógł nawet pomarzyć o dzisiejszych pieniądzach krążących w branży.
Nowa twarz gamingu
Świat gier na przestrzeni zaledwie dziewięciu lat zmienił się nie do poznania. Branża rośnie w oczach a wraz z nią na scenie pojawiają się nowi „bohaterowie”. Internet niestety szybko zapomina o swoich idolach, ponieważ przy obecnym zalewie informacji coraz trudniej o utrzymanie indywidualnej uwagi. Jak długo potrwa hossa Tylera „Ninja” Blevinsa? Trudno powiedzieć. W świecie gamingu zawsze może pojawić się ktoś lepszy, kto pociągnie za sobą tłumy. Dzisiejszy temat uświadomił mi jednak dwie rzeczy. Po pierwsze fizycznie jest już niemożliwym, aby śledzić wszystko to, co dzieje się w Sieci. Dynamika wydarzeń i krótkotrwałość informacji wręcz przerażają.
Z drugiej strony stawiam wielki znak zapytania pod całą gamingową i esportową branżą. Tempo wzrostu i pieniądze ukrywające się za całą działalnością wprawiają w osłupienie. Pod konkretne wydarzenia powoli podłączają się marki niemające z grami nic wspólnego. Przykładem mogą być koncerny motoryzacyjne, ponieważ konieczne do poniesienia nakłady są dla nich do przełknięcia, podczas gdy podobno wiele marek sprzętu PC zaczyna dostawać zadyszki. Czy jest to sztucznie nadmuchana bańka, która wkrótce pęknie? Czy potęga esportu stoi na glinianych nogach? Czas pokaże.
Od obudowy zaczęliśmy i na obudowie skończymy. Póki trwają dobre czasu również i ja postanowiłem ukraść trochę z tego gamingowego tortu. Jako prawie-sławny bloger na technologicznej platformie nr. 1 w Polsce postanowiłem ruszyć z własną linią obudów. Kto wie, może tuż za rogiem czeka mnie podobna sława, co Tylera Blevinsa. I jak podoba się wam mój projekt?