O wolności i o tym jak przestałem wierzyć w Mikołaja
27.06.2011 16:25
Młody dziennikarz kręcił się nerwowo na krześle, co chwilę chrząkał i odkrztuszał ślinę. Kolejny raz poprawił maleńki dyktafon, poprawił kartki na kolanach, podniósł się z krzesła, poprawił marynarkę, znów usiadł. W końcu doczekał się. Naprzeciw niego, przy małym okrągłym stoliczku usiadł wysoki, lekko grubawy staruszek. Ubrany był w czarne jak smoła, szerokie spodnie i flanelową koszulę w czarno czerwoną kratę. Na nosie miał maleńkie okulary, a wyraz twarzy skutecznie maskowała długa i gęsta biała broda. - Pytaj pan. - młody dziennikarz aż podskoczył - mamy czerwiec, do świąt daleko, ale i tak nie mam za dużo czasu. - Panie... panie święty Mikołaju... to może zacznie pan od początku? Oczy staruszka zwęziły się. Przez sekundę spoglądał nad prawym ramieniem młodego dziennikarza jakby licząc, że to tylko mu się wydaje. W końcu westchnął głęboko i zaczął opowiadać. Internet i idee z nim związane są mi bliskie od około dwudziestu lat. Na samym początku lat dziewięćdziesiątych wsłuchiwałem się w opowieści kuzyna mojego taty o swojej pracy w stanach dla firmy produkującej oprogramowanie. To od niego po raz pierwszy w życiu usłyszałem słowo internet. Już wtedy fascynowały mnie praktycznie niedostępne w Polsce BBSy, zaczytywałem się w Bajktu i pochłaniałem informacje o moim C64. Wierzyłem jeszcze wtedy w idee wolnego dostępu do informacji i wiedzy. Wtedy jeszcze sądziłem, że wiedza powinna być dostępna dla wszystkich. Czas jednak zweryfikował moje szczeniackie marzenia.
-Kochany, nie wiem, czy mamy na to tyle czasu. Skracać będę więc jak tylko potrafię, bo Ci się taśma skończy w dyktafonie i... - Cyfrowy jest - wtrącił się młody dziennikarz, a staruszka aż zatkało w pół słowa. - Znaczy nie ma taśmy w nim, panie święty. - dodał szybko, jakby to miało usprawiedliwić jego bezczelność. - Taaaak... wiem co to znaczy cyfrowy. W każdym razie zacznę jeszcze raz. Wyobraźmy sobie skale projektu. Od około dwóch mileniów rok w rok chodzi o to samo - trzeba każdemu dziecku zanieść odpowiedni prezent. Rok, powtarzam, w rok. Tutaj trzeba podziękować prawosławnym, bo nieco nam ten okres wydłużyli, ale i tak jest gęsto. Oczywiście nie robię tego sam. Do pomocy mam na przykład elfy. I teraz tak. Jak sądzisz, młody kolego, skąd się u mnie wzięły? No oczywiście, że z lasu. Nie mamy dużo lasów w Laponii, wiesz? Ale elfy są, a między nami mówiąc nie mamy fabryk prezentów tylko w Laponii. Nie ma gdzie magazynować, nie opłaca się rozwozić, bardziej opłaca się kolokować od razu całe fabryki, z elfami, magazynami i tak dalej. Więc z tymi elfami zaczęły się problemy jakoś tak, w okolicach, hmm... nie pamiętam kiedy, ale od kiedy dzieci zaczęły pisać do nas listy. Bo sobie wyobraź taką sprawę. Jest czerwiec, kończymy drugą turę robienia prezentów i nagle przychodzi wiadomość od dziecka, że w tym roku nie chce dostać struganego konika, tylko na ten przykład drewnianą kaczkę do puszczania na rzece. No i taka wiadomość trafia do elfa, on leci do magazynu, pyta magazyniera, czy ma na stanie prezent dla Jasia z Otwocka, on tam sprawdza, jest, albo nie ma, prezent tak czy siak trzeba przerabiać. A powiedzmy sobie szczerze - dzieci nie piszą listów do Mikołaja w czerwcu, tylko tuż przed ich rozwożeniem, tuż przed wdrożeniem projektu święta. Więc elfy zaczęły strajkować. Że to nie jest w ich zakresie obowiązków, że one robią tylko prezenty i nie będą biegać jak idioci do magazynów, że nie będą zmieniać, bo na takie decyzje to był czas przy ustalaniu szczegółowych warunków projektu, że im się nie podoba. A potem poszło jeszcze dalej. Że nie mają czasu na nic, że dzieci przybywa, że projekt co rok bardziej skomplikowany, że nie mają czasu na własne życie, że swoim dzieciom szyszek przez cały rok nie będą podawać, że też coś z tego chcą mieć, bo są najlepsze w biznesie i jak mi się nie podoba, to mogą sobie pójść. I część sobie poszła, wiesz? Tylko nie wiem gdzie, bo nie mam konkurencji w tym projekcie.
Sądzę, że twórcy internetu musieli czuć coś podobnego do tego, co czuł Gutenberg. Piękne idee, idealistyczne, doskonałe, utopijne. Mija ponad 550 lat, a tu dziś książki się pali na stosie.
Jeszcze raz się powtórzę, idea jest piękna. Każdy powinien mieć dostęp do wiedzy, jakiej tylko zapragnie. Każdy też powinien mięć prawo mówić to co zechce. Tylko czy aby na pewno? Przecież przede wszystkim człowiek powinien mieć prawo bronić własnych praw. Jeśli coś jest moją własnością, to należy do mnie i do nikogo więcej, a tylko moje widzimisię może decydować, że na coś pozwolę lub nie pozwolę. Jeśli więc coś wynajdę, mogę to opatentować, a potem się wszystkim pochwalić, że coś wynalazłem i pokręcić na nosie, że nikt tego nie może mieć. Jeśli ktoś mnie obrazi, mogę domagać się, żeby mnie przeprosił.
Dlaczego więc próby reagowania na przekroczenia cudzej wolności są nazywane ograniczeniami wolności? Dlaczego rząd Irlandii rozmawiając o odcięciu dostępu do internetu piratom nazywany jest cenzorem? Agresorem na wolność? Dlaczego można zakazać zbliżania się do kogoś, a nie można zakazać korzystania z narzędzia przestępstwa? Dlaczego rządy, które już stosują takie metody nie są ciągłymi obiektami ataków słownych i krytyk? Pewnie dlatego, że dla atakujących katalizatorem nie jest fakt takiego postępowania, a moment, gdy zaczyna się o tym mówić. Splendor zwabia krytykantów, jak cukier pszczoły.
- To chyba święty przesadził. Przecież tysiące, setki tysięcy firmy robi to samo, tylko że za pieniądze. - No właśnie! Za pieniądze. A ja robię to samo, tylko że za darmo. I dlatego robię to lepiej. - Jak to lepiej? Dobrze... wstrzymajmy się z tym tematem na chwilę. Co dalej z elfami? Co z nimi teraz? - Pracują dalej, za darmo, za to, że mogą prowadzić ze mną taki zacny projekt. Co prawda rotacja jest spora, ale gdy już ktoś spróbuje, to zazwyczaj wraca. Czasem są tylko problemy na magazynie. - Jakie problemy na magazynie? - Hmm... no... proceduralne. Jak na przykład ktoś zaczyna liczenie tego samego rodzaju zabawek od zera, to ostateczna liczba jest o jeden mniejsza od ilości tych zabawek, za to ilość cyfr użyta do zapisania wszystkich zabawek jest mniejsza. A jak ktoś zacznie od jeden, to ilość cyfr jest większa, ale na końcu wychodzi suma. No i czasem jest problem. Albo jak ktoś sortuje alfabetycznie po imionach, a ktoś inny po miastach... No sam pan widzi, że czasem może być problem. - No ale jakieś standardy to chyba możecie przyjąć? - Możemy. Ale panie, ten projekt się rozwija, jak mówiłem, dwa tysiące lat, dokumentacja jest stara i w części zagubiona, niespójna i czasem niezrozumiała dla obcojęzycznych elfów. A rotacja, jak mówiłem jest ogromna. Raz elf przyjdzie na zmianę, zrobi swoje, raz nie przyjdzie. Przecież nie będę ich zmuszał. Ale to jeszcze nic. Mamy ciągłe problemy z odpowiednim dobieraniem prezentów. Wyobraź sobie... mogę mówić na ty? A co tam, jestem starszy, to mogę. Więc wyobraź sobie, jaki jest wstyd, gdy takiemu chłopczykowi z Burkina Faso wyślemy łódkę do puszczania na wodzie. Albo innemu Czechowi bodyboarda? Mamy... jak to się ładnie teraz mówi? Problemy z kompatybilnością prezentów z lokalizacją dzieci. - A jak sobie radzicie z rozwożeniem towaru? Z dostępnością? - Tutaj, młody, zdradzę Ci tajemnicę. Każdy może zostać sobie rozwozicielem. Ja sam jeżdżę tylko, gdy muszę. Mamy tutaj też pewne problemy. Raz, wyobraź sobie, pojechał taki jeden młody rozwoziciel i zaparkował po złej stronie drogi i mu założyli blokadę na sanie. Tłumaczył się potem, ze pochodzi z kraju, w którym ruch jest lewostronny. I jeszcze były jaja dobre, jak się jeden elf uparł, że chce pojechać w zaprzęgu z reniferami. Mówił, że to wolny projekt i jak on chce, to może być tu nawet za renifera. I pojechał, kto mógł mu zabronić? Do tej pory całe życie pakował prezenty, raz pojechał z zaprzęgiem, bo myślał, że umiał. A nie umiał. Na szczęście był już wtedy przepis, że zapasowego renifera w bagażniku trzeba wozić, to się nam terminy nie rozjechały.
Ileż to porównań się często słyszy. Ktoś mi nawet raz proponował, że skoro takie jest moje podejście do wolności, to może zostanę jego niewolnikiem. Ale przecież to nie chodzi o to. Nie chce ograniczać wolności Bogu ducha winnym. Po prostu ciężko mi sobie wyobrazić, że producentom narkotyków zostawią menzurki, bo przecież mogą się przydać do robienia herbaty. Ciężko mi sobie wyobrazić, że fałszerzowi pieniędzy zostawia prasę drukarską i negatywy, bo prasa może posłużyć do suszenia prania, a negatyw do podtrzymywania książek na półce.
Nie chce być niczyim niewolnikiem, nie chce też żeby ktoś zabierał moje, bo czuje się wolny. A gdy już to zrobił, to chcę, żeby został ukarany. I żeby tego nigdy więcej nie zrobił.
- A jak sobie radzicie z popularnością projektu? - spytał młody dziennikarz. Uśmiechnął się przy tym jak lis w kurniku, bo najmądrzejsze pytanie jakie zdołał wymyślić zostawił sobie na koniec. - Z czym? Popularnością projektu? Panie dziejku, to przecież jest ideologia. A każdy wie, że jeśli jest ideologia, to znajdą się tacy, którzy będą jej bronić ze wszystkich sił. Za każda cenę. Nawet takie darmowe projekty jak mój. - Ale przecież większość woli zapłacić w sklepie i dać dziecku to, czego naprawdę chce, a nie to co akurat zrobiły elfy? - Głupiś chłopcze. Głupiś i na dodatek nic nie rozumiesz.
Tekst pisany w doskonałym humorze, głównie dla zabawy. Osoby w opowieści, jakby ktoś miał problem z interpretacją: Mikołaj - projekt leader Elfy - programiści Elf‑magazynier - czarodziej od baz danych dzieci - klienci (użytkownicy) rodzice - właściciele firm, decydujący o zakupach renifery - renifery święta - release date