Przejmij inicjatywę i zrób różnicę
Na polu oprogramowania czasem mamy do czynienia z zaskakującą sytuacją, kiedy to porzucany jest rozwój bardzo wartościowych narzędzi - lub też kiedy dany program, dotychczas trzymający poziom, schodzi niebezpiecznie "na manowce". Wówczas - o ile nie mamy do czynienia z tzw. wolnym oprogramowaniem (nad którym może pracować każdy, a więc jeśli nawet ktoś go porzuci lub poprowadzi w nieodpowiadającym Tobie kierunku - możesz przejąć pałeczkę i wziąć go pod Własne skrzydła) - zwykle pozostaje pogodzić się z faktem. Czasem jednak również i w przestrzeni nie-wolnego oprogramowania wyłaniają się bohaterowie.
Świetne - porzucone - narzędzie
Jednym z programów które zrobiły największą różnicę w Moim życiu, był Windows Live Writer. Zaskoczyło Mnie w ogóle samo istnienie takiego pomysłu: edytora blogów. Wcześniej blogowanie od kuchni (na WordPress, Blogger, itp.) kojarzyło Mi się z mało intuicyjnymi, mozolnie ładującymi się panelami administracyjnymi - w dodatku wymagającymi stałego podłączenia do Internetu oraz niezawodnie działającej przeglądarki (jeśli któraś z tych rzeczy nawaliła, cała żmudna praca nad formatowaniem postu do publikacji, wklejaniem obrazków, itp. - mogła pójść na marne). Nie spodziewałem się, że może istnieć rozwiązanie wolne od tych słabości - stacjonarny program, z pomocą którego również zredagujemy i opublikujemy posty na Naszym blogu - zrobimy to jednak o wiele prościej, szybciej i przyjemniej, jak również przez większość czasu nie potrzebując być on-line.
Program bardzo szybko się przyjął w Moim codziennym użytkowaniu, okazując się niezastąpionym narzędziem. Blogowanie nabrało zupełnie innego wymiaru: stało się przyjemnością, miast żmudną formalnością. Sprawdzanie pisowni, obsługa archiwalnych postów, tagowanie, "zajawki", uatrakcyjnianie wklejanych zdjęć, automatyczne osadzanie filmów z YouTube, emotki... wszystko w jednym miejscu i bez lagów :) .
Warto zauważyć, iż platformy typu WordPress, czy Blogger wykorzystywane są powszechnie nie tylko jako blogi, lecz również narzędzia do tworzenia oraz zarządzania stronami firmowymi, domowymi, itd. W tym ujęciu cały potencjał Windows Live Writera można było spokojnie wykorzystać jako narzędzie do publikacji oraz edycji treści na własnej stronie - atrakcyjną alternatywę dla konwencjonalnych paneli administracyjnych (przydatne szczególnie dla klientów ceniących prostotę, intuicyjność i czas).
Co ciekawe, jak można się domyślić z nazwy, program należał do rodziny Windows Live, gdzie nie był jedynym rewelacyjnym narzędziem (do dziś wspominam program Windows Live Messenger - nigdy nie widziałem tak estetycznego komunikatora, który prezentował facebookowe "walle", czy galerie zdjęć z wysoką elegancją i przejrzystością).
Niestety, zarówno Messenger jak i Writer zostały porzucone przez Microsoft dłuższy czas temu... :( W przypadku Messengera jest to dla Mnie ciągle niepowetowana strata - w przypadku Writera natomiast spotkała Mnie bardzo miła niespodzianka.
Aby jednak nieco uprzedzić wypadki, warto nadmienić iż - pomimo porzucenia programu przez Microsoft (ostatnia wydana wersja to prawdopodobnie wersja 2012) - dało się go jeszcze długo używać, aż do czasu w którym Google zmieniło "standardy bezpieczeństwa" w swych usługach, co uniemożliwiło współpracę Writera ze stronami na google'owej platformie Blogger. Początkowo problem był "łatany" - w którymś momencie jednak przestano go naprawiać, w rezultacie czego wiele osób zastanawiało się nad przyszłością i sensem używania Writera.
W tym momencie nastąpiło coś bardzo dla Mnie zaskakującego: grupa osób pracująca w Microsoft postanowiła przejąć inicjatywę, starając się uzyskać oficjalną aprobatę firmy by przejąć od niej pałeczkę, kultywując rozwój programu już pod inną - open source'ową - flagą. Starania te przyniosły efekt: po ustaleniu, które z komponentów mogły zostać przekazane do przestrzeni Open Source, koncept reinkarnacji Writera był już gotowy: nadano mu nazwę Open Live Writer. Dzięki temu świetne narzędzie jakim był ów program, nie tylko przetrwało - ale i zyskało gwarancję dalszego rozwoju (patrz: kilkuletnia stagnacja w temacie WLW).
Inna niespodzianka dotyczyła problemu z "dogadywaniem się" Writera z Bloggerem: Google okazało się przychylne owocnej przyszłości programu, współpracując z wolontariuszami z Microsoft (którzy rozwijali OLW "po godzinach") nad rozwiązaniem zagadnienia. Ludzie z Google okazali się na tyle życzliwi, iż przełożyli ostateczną zmianę standardów bezpieczeństwa o kilka miesięcy do przodu, aby Writer mógł przejść swą metamorfozę bez większych turbulencji.
Zapomniane ideały
Kiedy mówimy o przeglądarkach internetowych, zwykle na myśl przychodzą te najbardziej znane (najpopularniejsze): Firefox, czy Chrome. Warto jednakowoż wiedzieć, iż za częścią kluczowych funkcji do których od dawna przywykliśmy (takich jak np. przeglądanie wielu stron w jednym oknie) stoi mniej już znana, na swój sposób elitarna (z przymrużeniem oka) marka Opera.
Powodem dla którego darzę tą przeglądarkę szczególnym uczuciem jest to, iż wielokrotnie kojarzyła Mi się z wytyczającą kurs latarnią morską: pomysły implementowane w Operze nierzadko były "podchwytywane" i rozpowszechniane również i w innych - wiodących - przeglądarkach. To jednak Opera stanowiła rodzaj szczególnego "hubu"/"gniazda" pomysłowości: nie była po prostu kolejną przeglądarką, lecz - inspirowana burzą mózgów - często wytyczała nowe szlaki dla tego, jak może wyglądać surfowanie. Pomysły przedstawiane w Operze nie miały w dodatku posmaku "sztuki dla sztuki", wymyślania nowości na siłę (byle jak najwięcej funkcji, niekoniecznie trafnych) - wręcz przeciwnie, często okazywały się bardzo trafione (myślę chociażby o takich wynalazkach, jak Szybkie Wybieranie/Speed Dial, Opera Turbo, Opera Link, funkcja "Dopasuj do szerokości", wbudowany czytnik RSS...). Wszystko to łącznie sprawia, iż Opera kojarzy Mi się z apple'owskim sloganem "Think Different" ("Myśl Inaczej").
W pewnym momencie w rozwoju Opery zaczęto odnotowywać niepokojące zmiany: przykładowo porzucenie autorskiego silnika renderującego strony (Presto) na rzecz znanego i popularnego Blinka. Rezultatem (lub skutkiem ubocznym) tej zmiany okazała się utrata sporej ilości innowacji (a więc utrata atutów), przez co przez długi czas Opera sprawiała wrażenie, jak gdyby rozwijała się od nowa.
Zmiana silnika nie była jedyną zaskakującą "nowością". Przez lata społeczność Opery dysponowała własną platformą o nazwie "My Opera", w obrębie której można było przykładowo blogować, dyskutować w grupach tematycznych, dzielić się galeriami zdjęć, czy założyć konto w dedykowanej usłudze pocztowej (gratka dla operowych entuzjastów :) ). Dzięki temu wszystkiemu dla każdego jej użytkownika za słowem "Opera" stało znacznie więcej, niż "tylko" przeglądarka (lub inaczej mówiąc, można było odczuć iż Opera przykłada się do dbałości o własnych użytkowników). Niestety, zdecydowano iż czas z tym skończyć - zamykając usługę i odbierając społeczności My Opera dom (!).
Powyższe zmiany przepełniły czarę użytkowników być może nie od dziś zastanawiających się, czy ich przeglądarka nadal trzyma poziom. Niedawno jeden z blogerówDobrych Programów (ukłony, @Berion) nadmienił o Operze, iż była co prawda "synonimem pioniera przecierającego szlaki nowej funkcjonalności wśród przeglądarek internetowych", lecz miało to miejsce "dawno, dawno temu".
Co ciekawe, do grona niezadowolonych użytkowników zaliczał się również... Jon Stephenson von Tetzchner - współzałożyciel Opera Software oraz swego czasu CEO firmy. Jon wierzył, że to właśnie społeczność stoi za dotychczasowym sukcesem Opery - w związku z czym postanowił wskrzesić jej wirtualną platformę (zamknięte "My Opera"), jak i całą przeglądarkę z czasów jej świetności. W ten sposób został powołany do życia Vivaldi (oraz platforma społecznościowa "the Vivaldi Community") - całkiem nowa przeglądarka, mająca odpowiedzieć na pytanie czym mogłaby być Opera, gdyby nie "zejście ze szlaku"? Cel Vivaldiego można by ująć również inaczej: by ocalić i rozwijać to, co było najbardziej wartościowe i przyciągające uwagę użytkowników w oryginalnym koncepcie Opery, a co zostało zatracone z biegiem czasu. Stąd sloganem Vivaldiego stało się hasło "Przeglądarka dla naszych przyjaciół".
Oba przypadki zasługują na uwagę, gdyż ilustrują motyw przejęcia inicjatywy (jako odpowiedź na niesatysfakcjonujący obrót spraw) - czego efektem jest uczynienie pozytywnej, znaczącej różnicy. W przypadku Vivaldiego użytkownicy (z własnej inicjatywy) rozpoznali, ocalili oraz przystąpili do rozwoju tego, co było najbardziej wartościowym w "złotych latach" interesującego ich produktu. W przypadku Open Live Writer ocalili nawet cały wartościowy program, na którym - z takich czy innych powodów - producent "położył kreskę" (jak widać, decyzje zarządów/specjalistów od marketingu nie zawsze idą w parze z percepcją grupy docelowej). Ocalenie Writera było możliwe poprzez przeniesienie go do wspomnianej przestrzeni Open Source (bardziej precyzyjnie, OLW jest rozwijany na licencji MIT, która wg Wikipedii jest kompatybilna z licencjami typu copyleft, takimi jak GPL - co stanowi dodatkową, etyczną wartość którą cenię).
Ciekawe, jakie jeszcze wartościowe programy uratowano i jaka historia za tym stoi... :) ?