Prywatność w Google – bójcie się narody!
Patrząc przez pryzmat czytelników bloga (a widziałem was kilku) mogę spokojnie założyć, że macie lub widzieliście konto pocztowe Gmail. Nie ma co ukrywać, jest to jedno z najlepszych na rynku kont e‑mail. Specjalnie nie dodałem tutaj przymiotnika bezpłatny ponieważ przewyższa on usługi innych płatnych dostarczycieli elektronicznej poczty. Spora pojemność, duże załączniki oraz mocno rozwinięta „customizacja” daje nam praktycznie wszystko co trzeba. Czego chcieć więcej? Szybko można odpowiedzieć, że trochę prywatności. Wszak to teraz takie modne słowo. Mógłbym tu napisać o pewnych międzynarodowych pisemnych zobowiązaniach , ale ktoś mi potem powie, że reklamuje swój blog już coraz rzadziej poruszanym tematem. Czy słusznie to nie mi oceniać. Teoretycznie nadszarpnięcie jej (prywatności) nie powinno nas tak bardzo boleć. Wszak w zamian za to otrzymujemy produkt o bardzo wysokiej jakości. Ale jednak, komputer czytający nasze e‑maile (no bo nikt nie robi tego osobiście) to rzecz straszna i spędza sen z powiek niektórym użytkownikom. Dochodzi do takiego kuriozum, że gigant z Redmond nawet wykorzystał ten strach i go hiperbolizuje przy pomocy filmiku o GmailManie który mogliśmy zobaczyć całkiem niedawno na stronie dobrych programów.
No, ale po co Google czyta nasze e‑maile? Ano, po to by dobrać nam odpowiednio spreparowane reklamy do zawartości naszych elektronicznych listów. Proste i logiczne. Chcesz dobrze sprzedać reklamę musisz poznać jej potencjalnego odbiorcę. Czy można to zrobić lepiej niż analizując zawartość poczty na słowa klucze?
Ano można i Google wychodzi temu naprzeciw. Firma z Mountain View doszła do wniosku, że jeżeli pozwalamy jej czytać to co piszemy do innych ludzi to może nie będziemy mieć nic przeciwko jeżeli zacznie tworzyć nasz wirtualny awatar przy pomocy danych zebranych z usług przez siebie oferowanych. Na tą chwilę Historia Online (bo tak nazywa tą usługę/opcje sam wielki Google) to:
- Wyszukiwane przez nas hasła
- Rejestracja stron które wybierzemy z pośród wyników
- Oraz daty i godziny czynności które wykonujemy za pomocą wyszukiwarki
Tyle nam mówi lakoniczny opis nowej "usługi". Czy faktycznie kończy się na tylko tych trzech podpunktach. Niekoniecznie, Po wejściu na stronę Historię Online https://www.google.com/history/ widzimy trochę więcej działów.
(zna ktoś screen grabera do Opery)
Nie dosyć, że Google notuje jakie książki szukamy, to jeszcze wypisuje jakie konkretnie strony przeglądaliśmy. Widzimy też miniaturki obrazków jakie kliknęliśmy. Co ciekawe moja historia zaczyna się od 5 Sierpnia 2006 co prawdopodobnie wiąże się założeniem mojego konta na youtubie. W każdym razie trzy nie groźnie brzmiące podpunkty jawią nam się jako dosyć dokładny zapis tego co robimy. To jednak nadal nie wygląda zbyt groźnie (dla mnie). Solą w oku jest to, że ta funkcja będzie dalej rozwijana i jak to się potoczy wiedzą (lub nie) tylko wybrani.
W każdym razie czy to już zamach na naszą internetową wolność? Można przecież zrezygnować z korzystania ze wszystkich „prześwietlanych” usług i przejść do konkurencji. No ale czy to rozwiązanie? Czy na rynku jest jakaś sensowna alternatywa dla tych wszystkich usług. W moim mniemaniu Google deklasuje większość przecinków! Bing, Yahoo proszę was, wyszukiwarka na stronie dobrych programów lepiej działa. Nic dziwnego, że algorytm działania wielkiego G jest równie chroniony co przepis na Coca-Cole. Innym sposobem walki z tego typu praktykami było by fałszowanie naszego adresu IP. Niestety, jest to czasochłonne i powodowało by obniżenie szybkości pracy internetu. No i ostatnia opcja dla tych którzy chcą w system "wbić anarchistyczny pazur". Można kultywować komunikacje przy pomocy epistolografii, a informacji szukać w pobliskiej bibliotece.
Zostaje jeszcze opcja czwarta dla najbardziej zdeterminowanych. Wchodzimy na naszą historię i ją wyłączamy. Raczej poradzicie sobie bez większych wskazówek jak to zrobić.
Konkludując można wywnioskować, że tak jak wspomniałem wyżej Google buduje nasz wirtualny awatar który z czasem będzie miał coraz więcej wspólnego z jego żywym odpowiednikiem. Możliwe, że z czasem "system" nauczy się rozpoznawać kto siada przy komputerze po błędach ortograficznych czy szybkości wprowadzania znaków. Czy powinniśmy się tym martwić? Wydaje mi się, że jeszcze nie na tym etapie. Warto jednak trzymać rękę na pulsie i przyglądać się koleją rzeczy. Dlaczego piszę o tym teraz? Ponieważ pierwszego marca 2012 roku wchodzi w życie nowa polityka prywatności i chciałbym zwrócić uwagę użytkowników na wierzchołek góry lodowej którym jest ten: >> dokument << Nie ma co tu dużo pisać. Obowiązkowa lektura dla każdego, aby potem nie piszczał, że o jeden raz za dużo kliknął ok.
Ogólnie agresywny marketing Microsoftu ma się całkiem nieźle o czym można się przekonać w tym filmiku: