Równość na Facebooku: niby wszyscy równi, ale bogaci są równiejsi
11.06.2016 | aktual.: 11.06.2016 22:28
Facebook ma być takim miejscem, w którym „od zera do milionera” może przejść każdy, jeśli tylko będzie regularnie dostarczał swoim fanom ciekawe treści. Każdy działa pod tym samym regulaminem, bez względu na to, czy w pracy kieruje międzynarodowym bankiem, czy sprzedaje skarpetki na bazarze.
Bzdura. Jeśli masz pieniądze, zawsze możesz więcej. Największe zdziwienie świata.
Chcę Wam dziś opowiedzieć historię, która przytrafiła się znajomemu. Znajomy ma na imię Michał i jest postacią działającą w Internetach – to startup, to komiks, to jakiś e‑book pomoże wydać. Jego profil na Facebooku zawsze kipiał od fermentu intelektualnego, pisały o nim gazety i wyrobił sobie imponującą siatkę kontaktów. Pewnego dnia dowiedział się, że jego konto zostało zablokowane, a dorobek wielu lat poszedł w niepamięć (to znaczy nadal jest na Facebooku, bo tam nic nie ginie, nawet jeśli użytkownik bardzo chce coś skasować, ale nie można się do tych wpisów dostać). Na stracił też dostęp do profili bardziej lub mniej poważnych projektów, w których się udziela.
Blokada została przedstawiona jako „czasowa”, więc Michał zrobił to, co zrobiłby każdy na jego miejscu – założył nowe konto i czekał cierpliwie na rozwój wydarzeń, niezbyt wiedząc co się dzieje. 5 kwietnia założył drugie konto, informując znajomych, że to profil tymczasowy i o sytuacji swojego konta właściwego. Cóż począć? Nie on jeden miał taki „wypadek”.
W piątek 10 czerwca w końcu okrężną drogą dowiedział się, co następuje: ze swoim pierwotnym kontem może się pożegnać. Znajomy znajomego ma znajomego w pokoju obok działu prawnego Facebooka i dzięki temu sprawa została następująco wyjaśniona: Konto nie może zostać odblokowane. Dostawał kilka razy upomnienia, że postuje z naruszeniem praw autorskich i został wielokrotnie zgłoszony przez innych, że narusza ich własność intelektualną. Konto zostało zablokowane przez dział prawny.
Niby wszystko jasne, ale jest pewien problem – Michał to uczciwy facet, a ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych zna całkiem nieźle. Nie publikował cudzych obrazków i tekstów na swoim profilu. Przeciwnie! Korzystał z wbudowanych mechanizmów Facebooka, jak udostępnianie i komentowanie, czasami wrzucał publiczne filmy z YouTube'a. Pełna kultura. Szacunek.
Mimo tego, od czasu do czasu dostawał monit o naruszeniu praw autorskich. Wnioski o usunięcie treści zawsze dotyczyły tych pochodzących z jednego profilu, dość znanego i dobrze wypozycjonowanego, albo filmów tego samego autora. Dzięki mechanizmom Facebooka zawsze wiedział, że pochodzą ze służbowego e‑maila, powiązanego z firmą.
Facebook wyjaśnia: Treści udostępniane przez inne osoby: Inni mogą udostępnić informację na Twój temat jako publiczną, nawet jeśli Ty udostępniasz ją, ograniczając grono odbiorców. Gdy komentujesz publiczne posty innych osób, Twoje komentarze także są publiczne. „Na chłopski rozum” nic złego nie ma w tym, że udostępnia się czyjeś posty – po to Facebook daje taką możliwość i ostrzega w regulaminie przed konsekwencjami. Dla komercyjnego profilu często jest to ogromna korzyść, ale tym razem prowadzący profil nie był zadowolony. Michał, jak również wielu jego znajomych (w tym autorka tego bloga) za coachingiem nie szaleje, więc możecie sobie wyobrazić, jakie komentarze zbierały udostępnione posty ofiary licznych naruszeń praw autorskich.
Czyżby Facebook z definicji miał prawa autorskie w poważaniu, bo przycisk „Udostępnij” je narusza? To by wyjaśniło, dlaczego udostępnione posty były zgłaszane i czasami usuwane. Jednak gdyby tak było, bohater opowieści byłby tylko jedną z miliardów osób z zablokowanym kontem. Nie można wykluczyć, że nikt tych zgłoszeń nie sprawdza – pewnie moderatorzy dostają ich miliony, a doba niezmiennie ma tylko 24 godziny. Można też przypuszczać, że prawnicy Facebooka nie mają bladego pojęcia, co się dzieje. Myślę jednak, że nie pracuje tam byle kto i firma jest doskonale przygotowana nawet na inwazję zombie-gimnastyczek.
Mówi się, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze i gdzieś ktoś komuś coś jakąś drogą do kieszeni lub na konto, ale wątpię, by tak było w tym przypadku. Najbardziej barwne wyjaśnienie, jakie mi przychodzi do głowy w kontekście stronniczego Facebooka, to zespół prawników regularnie płacący tysiące złotych za energetyzujące szkolenia, z wypiekami na twarzy czytający każdy wpis mentora i dbający o jego dobre imię. Odpłynęłam? Kto wie…
Prawdopodobnie po prostu moderatorzy mają tak dużo zgłoszeń, że nie nadążają ze sprawdzeniem wszystkich, więc jeśli przychodzi ich dużo, zatwierdzają z automatu. Tymczasem osoby dbające o wizerunek eksperta od Social Jiu Jitsu (Social Media Ninja jest już passé) mają mnóstwo czasu i zasobów, by usuwać krytykujące go chwasty. Nie pierwszy to raz i nie ostatni, a ta branża to kropla w morzu starć marketingu z opinią klientów.
Problem Michała da się rozciągnąć na wiele osób i profili. Wspomniany wyżej, nawołujący do zdelegalizowania wmawiania ludziom, że mogą pieniędzmi wypychać sobie materace, jeśli tylko postanowią nie być już biednymi, też regularnie ma problemy i musi uciekać się do technik niezbyt uczciwych, by nie zatonąć.
Wnioski? Kto ma więcej zasobów, czy to liczonych w pieniądzach czy pogłowiu prawników, ma przewagę nawet w utopijnie równych Internetach. Z wolnością słowa też nie jest najlepiej. Śmieszkowanie z coachingu to w końcu nie nawoływanie do przemocy, więc nie widzę powodu, by zwalczać je z taką zaciętością. Chyba że ktoś bardzo boi się krytyki, która będzie rysą na nieskazitelnej powierzchni starannie wykreowanego wizerunku marketingowego.
Dystansu do życia sobie i Wam życzę. Mam nadzieję, że czujecie się choć w połowie tak dobrze, jak ja :‑)