A może i u nas PiS wygrał dzięki Rosjanom?
Ameryka żyje ostatnio kilkoma powracającymi co chwilę sprawami, z których większość ma wspólny mianownik w postaci Donalda Trumpa. Od dawna toczy się tam debata, w jakim stopniu do jego wygranej przyczynili się Rosjanie. Podejrzeń jest wiele, od rosyjskich powiązań szefa jego kampanii, Paula Manaforta, przez rosyjską pomoc w kompromitacji Clinton, po fake newsy i sianie przez Rosjan dezinformacji i propagandy w mediach społecznościowych. To właśnie ten ostatni temat jest obecnie na topie. Facebook początkowo twierdził, że zasięg rosyjskiego działania podczas wyborów prezydenckich był bardzo ograniczony. Teraz, przyciśnięty przez senacką komisję ds. wywiadu, przyznał, że treści tworzone przez rosyjskich trolli (takich jak IRA) mogły dotrzeć za pomocą Facebooka aż do 120 milionów odbiorców.Wydaje się, że skala problemu rosyjskiego oddziaływania na amerykańskich wyborców za pomocą mediów społecznościowych rośnie z miesiąca na miesiąc. Facebook, Google, Instagram i inne media społecznościowe ciągle starają się ocenić faktyczne rozmiary tego zjawiska. Wiadomo, że główni kandydaci do prezydenckiego fotela wydali na reklamę w mediach społecznościowych po blisko 100 mln dolarów każdy. Rosjanie wydali nieporównywalnie mniej, ale być może zrobili to równie skutecznie, jak w żarcie na temat ołówków używanych przez nich na stacji kosmicznej. 120 milionów odbiorców robi wrażenie i faktycznie jest to skala, która może wpłynąć na wynik wyborów.
02.11.2017 | aktual.: 03.11.2017 13:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Robi się coraz ciekawiej, bo komisja prowadząca śledztwo w tej sprawie upubliczniła właśnie przykłady reklam i treści sponsorowanych na Facebooku, które zostały opublikowane i opłacone przez rosyjskich trolli.
Treści te odwołują się do podziałów w amerykańskim społeczeństwie i bardzo umiejętnie dolewają oliwy do ognia. Manipulują czarnoskórymi aktywistami, muzułmanami, chrześcijanami, osobami LGBTQ, posiadaczami broni, przeciwnikami posiadania broni, a nawet fanami biżuterii produkowanej przez firmę Ivanki Trump. Treści są bardzo precyzyjnie targetowane, często na konkretne lokalizacje, np. przy okazji rzeczywistych wydarzeń typu wiece lub protesty.
Faktem jest, że niemal wszystkie grały do jednej bramki i pomogły w narracji Donalda Trumpa. Przy okazji każdy post napuszczał na siebie jednych obywateli na drugich.
Uderzające jest, jak wiele z tych treści powiela schemat, który widzieliśmy w Polsce podczas ostatnich wyborów i który wciąż widzimy w narracji wielu użytkowników na Facebooku lub w komentarzach i dyskusjach, choćby u nas pod publikacjami. Linia podziałów w polskim społeczeństwie, podobnie jak za oceanem, zrobiła się wyjątkowo gruba i wywołuje wyjątkowo skrajne emocje. Zobaczcie, czym podsycane są te podziały przez rosyjskich trolli za oceanem - obawy przed imigrantami, strach przed osobami innej narodowości, odwoływanie się do religijnego konserwatyzmu, podważanie autorytetów, szukanie wrogów za granicą, nawoływanie do nietolerancji, insynuacje, pomówienia i półprawdy. Konfliktowanie ze sobą różnych grup społecznych niemal na każdej płaszczyźnie podziału.
"Clinton Foundation is a Problem" i ataki na małżeństwo Clintonów to przypadek podobny do naszego Lecha Wałęsy. Były prezydent (tam Clinton, tu Wałęsa), który mimo wielu poważnych wpadek do niedawna cieszył się bardzo dużą sympatią społeczną, nagle zaczyna być postrzegany jako pedofil (pamiętacie Pizzagate?) albo zdrajca narodu. Wpisuje się to w światopogląd wielu prostych ludzi, dla których życie ma więcej sensu, kiedy świat jest czarnobiały, a za ich życiowe niepowodzenia odpowiadają Chińczycy, Niemcy, Żydzi albo establishment w postaci Clintonów czy Tuska.
Biorąc pod uwagę te podobieństwa można przewrotnie spytać, ile skrajnych ideologicznie treści, które widzimy w polskim Internecie, również wyszło ze stajni rosyjskich trolli? Bez dwóch zdań takie działanie byłoby dla nich dużo prostsze u nas, niż za oceanem. W wyniku nastrojów, które pojawiły się u nas w ciągu ostatnich kilku lat, mamy teraz rząd, który - podobnie jak Trump - wydaje się działać bardziej w interesie naszego wschodniego sąsiada, niż swojego kraju. Obudził się w nas lęk przed zachodem i Niemcami, którzy nas wykupują, dystansujemy się od Unii Europejskiej, która ogranicza naszą suwerenność, radykalizujemy poglądy względem osób myślących inaczej od nas, budzimy narodowców, kiboli i leśnych dziadków, którzy niczym wieśniacy z Teksasu wychodzą z krzaków, żeby bić murzynów (albo Ukraińców). Na nowo oceniamy naszą historię (jak za oceanem pomniki Konfederatów) i wmawiamy ludziom, że powinni "powiedzieć NIE establishmentowym złodziejom". Tego typu nagłówki rodem z powyższych, rosyjskich reklam możemy oglądać teraz w naszej telewizji publicznej.
Niestety, społeczeństwo to kupuje, a przynajmniej spora jego część, której ciężko zmusić mózg do refleksji i samodzielnego myślenia. Nie lubimy czytać, jak czytamy to nie rozumiemy, a jak zrozumiemy, to zapominamy (Lem). Nie rozpoznajemy treści sponsorowanych i nie potrafimy dekodować propagandy, szczególnie jeśli ta stanowi wodę na młyn naszej uproszczonej wizji świata. Tak jest zarówno u nas, jak i za oceanem, na Wyspach czy w Katalonii.
Może niech lekcją z tego przeglądu rosyjskiego kija w amerykańskie mrowisko będzie prosta konkluzja? Następnym razem, kiedy zobaczymy na Facebooku, na blogach lub gdzieś w komentarzach "wyborcę PiSu" z pianą na twarzy, którzy grzmi, że Unia nas rozkradnie, Wałęsa to zdrajca, Bartoszewski to konfident, w Trybunale są sami komuniści, a autor tego felietonu to idiota, zastanówcie się... gdybyście pracowali jako rosyjski troll, ile zapłacilibyście za taki przekaz?