Retromaniak: HP LaserJet 4P – niezniszczalna drukarka, którą uwielbiam
Czy można polubić drukarkę? Być może świadczy to o jakichś zaburzeniach kwalifikujących się na wizytę u specjalisty ;) Bohaterka tego wpisu – drukarka HP LaserJet 4P – zdobyła jednak moją olbrzymią sympatię. Dlaczego? O tym poniżej.
Na przestrzeni lat, przez moje ręce przewinęła się masa drukarek. Od pierwszego urządzenia tego typu, używanej igłówki Star LC‑15, odkupionej z jakiegoś zakładu pracy. Poprzez najprzeróżniejsze drukarki atramentowe oraz – przede wszystkim – laserowe, produkcji firm Panasonic, NEC, OKI, Xerox, Konica-Minolta, Samsung oraz oczywiście HP. Zawsze najbardziej ceniłem właśnie laserówki, doceniając trwałość wydruków i ich jakość, a na tym polu bardzo długo były one bezkonkurencyjne.
Prywatnie, moją pierwszą drukarką tego typu była OKI Okipage 4w Plus – sympatyczne z wyglądu urządzonko typu GDI, tyle że praktyce koszmarnie kiepskie. Stąd też jako pierwszą drukarkę do redakcji dobrychprogramów zakupiliśmy nie żaden wynalazek, ale cenioną HP LaserJet 4000N, czyli model z tzw. wyższej półki. Co prawda egzemplarz używany, ze sporym przebiegiem, sprowadzony z Niemiec (takie były trudne początki), ale sprawował się świetnie, generował przepiękne wydruki z idealnymi marginesami i wzorowym pokryciem. Służył nam przez długie lata i służyłby pewnie do dziś gdyby nie pomysł aby pewnego pięknego dnia zaaplikować do niego toner "regenerowany", który okazał się totalną porażką i doprowadził drukarkę do ruiny (do wymiany kwalifikowały się elementy przewyższające jej wartość).
Później w redakcji mieliśmy już drukarki Xerox oraz Konica-Minolta. I choć były znacznie nowocześniejsze, przede wszystkim kolorowe, to z perspektywy czasu i one nie okazały się idealne. Po dłuższej eksploatacji zdarza im się nierówne prowadzenie papieru, nieprecyzyjne nakładanie poszczególnych składowych koloru (choć są to drukarki tzw. jednoprzebiegowe). Generalnie przy mniej typowych wydrukach (grubszy papier, wydruk dwustronny), mają swoje humory. Nawet topowy kombajn Samsunga, za kilkanaście tysięcy złotych, jaki gościliśmy kiedyś w redakcji, nie był idealny. W moich oczach idealne było więc tylko to stare HP.
Ten przydługi wstęp jest niezbędny żeby wyjaśnić jaką estymą traktuję sprzęt drukujący HP, szczególnie ten starszy i z wyższych serii, bo – powiedzmy sobie to otwarcie – podstawowe drukarki HP, począwszy od czasów niesławnego modelu LaserJet 1100, zwykle rewelacyjne już nie były. Gdy więc, kilka lat temu, w moje ręce wpadła drukarka HP LaserJet 4P, ogromnie się ucieszyłem. To piękny kawałek sprzętu, jak na swoje czasy (debiut w 1993 roku) niezwykle kompaktowy, nowoczesny (600 dpi), o ponadczasowym wzornictwie.
Lata jednak mijały, drukarka stała i stała, co z nią zrobić? Oddać, wyrzucić, sprzedać? Nigdy w życiu! Używać? Ale jak? Czaro-białą drukarkę sprzed 24 lat, drukującą 4 strony na minutę, bez WiFi, gniazda sieciowego, czy chociażby USB, a jedynie z antycznym Centronicsem?
Tak się jednak złożyło, że nosiłem się z zamiarem zakupu drukarki laserowej (atramentówki uznaję tylko do wydruku zdjęć, dokumenty nadal wolę drukować na laserówce), postanowiłem więc dać jej szansę. Zadanie karkołomne, bo przez te lata nie sprawdziłem nawet... czy moja HP LaserJet 4P w ogóle działa ;) Dotąd była dla mnie wartością samą w sobie, ze względu na kompaktową bryłę, piękny design, świetne wykonanie (obudowa, mimo upływu lat, bez śladu zużycia i zażółcenia), polskie napisy na panelu (!), słowem – z szacunku dla konstruktorów, którzy zaprojektowali tak imponujące urządzenie.
Z duszą na ramieniu podłączyłem drukarkę do prądu, w głębi serca będąc przekonanym, że nic z tego nie będzie, i wcisnąłem przycisk power. Włączyła się! Nic nie wybuchło, nie było zwarcia, pożaru, nie muszę szukać gaśnicy – pierwszy pozytyw. Jednak co dalej? Self test ciągnie się w nieskończoność. W końcu na wyświetlaczu pojawił się napis "Ready" – hurra! To jednak dopiero połowa sukcesu. Pytanie czy w ogóle coś wydrukuje. Trochę po omacku zacząłem szukać w menu jakiejś opcji która wyzwalała by wydruk strony testowej i w końcu ją znalazłem. Chwila zastanowienia i kolejny sukces – drukarka zaczyna wydruk, co więcej ten wychodzi i jest całkiem OK. Kilka paprochów i niedobory tonera to wszystko, do czego można się przyczepić. Przy kolejnym wyszło już prawie idealnie, paprochy zniknęły, widać tylko, że toner bezsprzecznie jest "na wykończeniu". Ufff...
W kolejnych krokach dokopałem się do wydruku diagnostycznego z którego wynikało, że drukarka ma przebieg zaledwie niespełna 30 tys. stron. Tymczasem jest to model w którym żywotność kluczowych podzespołów producent określił na 100 tys. stron. Pytanie więc tylko czy do tak wiekowej drukarki da się znaleźć jeszcze oryginalny toner? Strona HP nie nastrajała optymistycznie – nie można na niej pobrać choćby instrukcji obsługi, ale równolegle okazało się, że w sieci nadal występuje sporo materiałów eksploatacyjnych do tego modelu. Niestety praktycznie w 100% są to zamienniki. Po dłuższych poszukiwaniach udało mi się jednak znaleźć oryginalny cartridge HP (toner + bęben) do LaserJet 4P i to na wyprzedaży (cóż za zaskoczenie ;), za jedyne 142 zł. Biorąc pod uwagę deklarowaną wydajność na poziomie 4000 stron to całkiem dobry deal – ryzykuję i biorę!
Po jednym dniu roboczym cartridge był już do odbioru w paczkomacie (brawa za doskonałą obsługę dla sklepu dobretonery.pl i InPostu, oczywiście zbieżność nazwy tego pierwszego z dobrymiprogramami jest przypadkowa ;) Przed zainstalowaniem cartridge'a doszedłem jednak do wniosku, że drukarkę należałoby gruntownie wyczyścić bo – jak się zapewne domyślacie – po 24 latach od wyprodukowania jej stan zewnętrzny nie był idealny. Jak to się jednak mówi nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Po doczyszczeniu, włożeniu nowego cartridge'a i włączeniu drukarki pojawił się... błąd. Byłem zdruzgotany.
Szybkie zapytanie do Google'a, wraz kodem błędu, przyniosło wskazówkę, że przyczyna leży prawdopodobnie po stronie wentylatora. Faktycznie, coś nie było go słychać. Po bliższej analizie "materiału dowodowego" okazało się, że wlot wentylatora od środka obudowy oryginalnie przysłonięty był taką a'la gąbką, która miała za zadanie wyłapywać kurz i inne zanieczyszczania. Jednakże po 24 latach, przy jakimkolwiek dotknięciu, ta gąbka rozpadała się na niewielkie fragmenty, które najwyraźniej zablokowały śmigła wentylatora. Był to uboczny skutek czyszczenia otworów wentylacyjnych... No cóż – konieczne było rozebranie drukarki.
W sieci nie można nigdzie znaleźć skanu instrukcji obsługi dla użytkowników końcowych, ale – o dziwo – bez problemu można odszukać instrukcję serwisową. Studiując krok po kroku jej zapisy, udało mi się w końcu (choć nie bez stresu) zdjąć pokrywę drukarki i dobrać się do tego nieszczęsnego wentylatora. Pozostałości po gąbkowym filtrze zostały usunięte, a całe wnętrze wyczyszczone. W miejscu oryginalnej gąbki założyłem... wycięty kawałek syntetycznej, kraciastej ścierki kuchennej i przymocowałem go – tak jak oryginalną gąbkę – przy pomocy dwóch cienkich pasków taśmy samoprzylepnej. Całość została zmontowana, i wyczyszczona z zewnątrz. Czas na ostateczny test!
Przyznam, że na efekt czekałem dosłownie z duszą na ramieniu. Ilość energii jaką włożyłem w potencjalne przywrócenie tej drukarki do życia z pewnością nie była racjonalna. Porażka byłaby więc sromotna i stanowiła skazę na honorze retromaniaka. Obawy te okazały się jednak niepotrzebne – drukarka bowiem tym razem uruchomiła się bez najmniejszego problemu! Co więcej, zakup nowego cartridge'a okazał się strzałem w dziesiątkę – wydruki są idealne, a ich jakość, bez cienia przesady, nie odbiega od obecnych drukarek! Nawet cienkie linie drukowane są bez "schodków", przejścia tonalne bez zarzutu, a czerń jest idealnie jednolita i czarna. Byłem zachwycony. A to wszystko za cenę 140 zł i odrobinę pracy.
Drukarkę oczywiście sprawdziłem też po kablu – wykopałem starego notebooka z Windows 3.1 i wykonałem wydruk testowy z Writera ;) Ponownie wszystko bez zarzutu. Teraz pozostaje więc pójść dalej i wpiąć drukarkę do sieci, przy pomocy jakiegoś print servera, żeby można było z niej skorzystać także z poziomu bardziej współczesnych komputerów. Do tego może jakiś RAM, bo standardowe 2 MB to zdecydowanie za mało. Ma ktoś na zbyciu 4- lub 8‑megabajtowe SIMMy 72‑pin typu FPM? ;)
c.d.n.