Nie ma alternatywy dla Google: niemiecki Axel Springer znokautowany
Ostatnie wydarzenie mające miejsce w Niemczech dobitnie pokazują, że Google to firma mająca obecnie monopol na wyszukiwanie treści w Internecie. Tamtejsi wydawcy spróbowali rzucić gigantowi rękawicę, zarobić pieniędze na tym, co robi wyszukiwarka. Szturm się jednak zupełnie nie udał. Amerykańska korporacja ze stoickim spokojem odsunęła się na bok, pozwalając tym samym uderzyć niemieckim wydawcom głową w mur. Dla jednej z czołowych firm był to zupełny nokaut – Axel Springer z podkulonym ogonem chce znów współpracować z Google.
07.11.2014 | aktual.: 07.11.2014 14:01
Sprawa dotyczy kontrowersyjnego przepisu, jaki w ubiegłym roku pojawił się w Niemczech. Na jego mocy, wyszukiwarki internetowe są zobligowane do płacenia za wykorzystywanie zbyt długich fragmentów tekstów pobieranych ze stron podczas prezentowania ich w wynikach wyszukiwania. Jego wprowadzenie miało na celu ochronę własności intelektualnej, treści należących do tych serwisów, które w niektórych przypadkach od typowych użytkowników mogły wymagać opłaty: podobnie działa już wiele serwisów informacyjnych na całym świecie, które z papierowej formy gazety przenoszą się do Internetu. Rzecz w tym, że wymaganie płatnego dostępu uderza również w popularność stron, chyba, że pozwolimy wyszukiwarkom na dostęp do pełnej treści.
Tutaj sprawa wygląda jednak nieco inaczej. Problemem wspomnianego przepisu jest niedoprecyzowanie, jak długie fragmenty mogą być bezpłatnie wykorzystywane przez wyszukiwarki – ustawa dokładnie tego nie definiuje. Google działało więc jak do tej pory, aż wreszcie na początku października zostało pozwane przez niemieckie stowarzyszenie VG Media. Amerykańska firma poszła na ugodę, ale przyjmując swoje rozwiązanie problemu zgodne z przepisami: zamiast płacić wydawcom, zdecydowano się na... zmniejszenie widoczności ich witryn w wyszukiwarce, usunięcie z nich niektórych stron. Teoretycznie sprawa została załatwiona. Po niecałych dwóch tygodniach Axel Springer, jeden z największych niemieckich wydawców skapitulował. Krok poczyniony przez Google doprowadził do ogromnego spadku ruchu w jego serwisach (m.in. walt.de, computerbild.de, sportbild.de i atobild.de).
W oficjalnym ogłoszeniu dotyczącym tej kwestii Niemcy przyznają, że w tak krótkim czasie stracili prawie 40% ruchu, a ilość odbiorców pochodzących z Google News spadła o 80%. Efekty łatwo przewidzieć: wspomniane serwisy mocno straciły w rankingach, spada też zysk z reklam, a w efekcie i treść na nich umieszczona. Firma w swym oświadczeniu stawia się na pozycji ofiary, tłumacząc, że nie ma wyjścia, nie widzi alternatywy dla posiadającego monopol Google i poleciła już VG Media przyznanie amerykańskiej korporacji licencji do używania jej tekstów, aby sytuacja mogła powrócić do „normalnej”. Nie wiemy, jak wygląda sytuacja innych firm z tej branży, ale można podejrzewać, że nie jest ona łatwiejsza.
To, do czego doszło, pokazuje nam dwa problemy. Pierwszym jest bezapelacyjnie zachłanność wydawców, którzy korzystając z niezależnego medium internetowego do własnej promocji, chcą za to otrzymywać jeszcze profity. Jak widać, to się nie uda. Drugim, wcale nie mniejszym kłopotem jest sam fakt popularności Google. Słowa dotyczące monopolu nie są przesadzone. Taki spadek ruchu doskonale to obrazuje. Jako twórcy treści możemy obrażać się na Google, możemy tupać nóżkami, ale jeżeli odwrócimy się od niego, stracimy tylko my. Korporacja ma na tyle silną pozycję, że może dyktować warunki. Alternatywy w postaci np. Binga co prawda istnieją, ale dla większości osób szukających informacji w sieci w zasadzie się nie liczą.