Prawybory USA: awaria aplikacji do głosowania podważa zaufanie do wyników

W USA trwają prawybory prezydenckie. W przeciwieństwie do państw europejskich, gdzie działa wiele partii politycznych, model amerykański zakłada istnienie dwóch głównych partii masowych. Nie są to jednak partie wodzowskie ani monolityczne, z zakazem frakcyjności: główne partie mają zazwyczaj wielu początkowych kandydatów o różnych poglądach, a kolejne tury skomplikowanych wyborów wyłaniają docelowo kandydata na prezydenta (presidential nominee). W tym roku w Partii Demokratycznej wybory po raz pierwszy przebiegają z użyciem aplikacji mobilnej.

Prawybory USA: awaria aplikacji do głosowania (fot. Pixabay)
Prawybory USA: awaria aplikacji do głosowania (fot. Pixabay)
Kamil J. Dudek

05.02.2020 | aktual.: 25.03.2020 13:36

Niesprawdzona aplikacja

Pomysł użycia appki był kontrowersyjny od samego początku i wzbudził wątpliwości z powodu obaw o potencjalny wpływ (rosyjskich?) cyberprzestępców na wyniki wyborów. Ataki na infrastrukturę telekomunikacyjną mogą mieć bowiem realny wpływ, pośredni lub nie, na przebieg głosowania oraz opinię publiczną. Niestety, Partia Demokratyczna była głucha na owe zastrzeżenia, a dodatku zastosowała podejście jeszcze bardziej pogarszające sprawę: aplikacji nie poddano analizie bezpieczeństwa, a proces finansowania firmy Shadow, twórcy aplikacji, jest niejasny. Istnieje na przykład trop wskazujący, że finansowanie koordynował Pete Buttigieg, czyli... jeden z kandydatów.

Stany Zjednoczone są dziś zmuszone do podjęcia polemiki z populistyczną i oportunistyczną polityką obecnego prezydenta, który mimo szeregu skandali i nadużyć, utrzymuje się wysoko w rankingach poparcia. Oznacza to podatność elektoratu na kandydatów "anty-establishmentowych" wskutek rozczarowania elitami. Partia Demokratyczna walczy o odebranie władzy Republikanom w Białym Domu i nie może sobie pozwolić na wizerunkowe ani organizacyjne wpadki.

Dlatego poważne problemy, które pojawiły się podczas kompletowania wyników ze stanu Iowa (tam odbywają się pierwsze prawybory) wywołały szereg obaw. Wyników... zabrakło. Wydano zamiast tego niejasne oświadczenie, w którym padły ogólniki o "kłopotach ze stworzeniem sprawozdania". Głosy przeliczano ponownie (nie wiadomo, jak), a przez długi czas brakowało wyników z obszarów, gdzie według sondaży najczęściej wygrywał konkurent autora aplikacji do glosowania.

Efektem była więc nieprzejrzysta i podejrzana cyfryzacja w dobie lęku przed rosyjskimi hakerami. Opinia publiczna, bardzo łagodnie rzecz ujmując, ma problemy z rozumieniem technicznych niuansów: podejrzenie nierzetelności głosowania cyfrowego zniechęci ludzi do koncepcji komputeryzowania jakiegokolwiek etapu wyborów, podważy sens informatyzacji i przeniesie USA z powrotem do czasów papierowych (poprzednie primaries odbyły się telefonicznie).

Pożywka dla teorii spiskowych

Potencjalny konflikt interesów sprawia, że głosujący mogą przestać ufać nie tylko narzędziom i ogólnemu, ociężałemu "systemowi", niezdolnemu do sprawnej organizacji, ale także "ludziom", którzy okazują się walczyć o swoje niejasne interesy i prowadzić grę, w której kompletnie nie chodzi o wyborców. Dla porównania, sparaliżowana Partia Republikańska okazuje się wychodzić z pata obronną ręką i oferować spójny przekaz: Donald Trump otrzymał w Iowa 97% republikańskich głosów.

Wreszcie, powstają też teorie spiskowe o wiele bardziej rozbudowane, niż sugerowanie, że Buttigieg kupił wybory manipulując aplikacją. Otóż najwięcej głosów, na chwilę pisania tych słów, zdobył Bernie Sanders i tylko ordynacja wyborcza sprawiła, że zajął drugie miejsce. Najmocniej promowany i najbardziej "establishmentowy" kandydat, były wiceprezydent Joe Biden, wystawiany jako następca Hillary Clinton, okazał się być czwarty.

Wywołało to zalew plotek o tym, że im gorzej będą wypadać systemowi kandydaci, tym więcej zacznie się pojawiać "losowych trudności" w publikowaniu wyników. Ma to również być dowodem na to, że DNC bardzo chce pokazać Sandersowi jego miejsce: ma przyciągnąć lewicujący elektorat, ale nie może zostać prezydentem, bo jego poglądy podważają polityczne status quo, z którego korzystają Demokraci.

Wyniki dalej nie są końcowe. Brakuje ich między innymi z obszarów, gdzie Sanders wygrywał w sondażach. (fot. Kamil Dudek)
Wyniki dalej nie są końcowe. Brakuje ich między innymi z obszarów, gdzie Sanders wygrywał w sondażach. (fot. Kamil Dudek)

Wnioski

Problemy z wyborami oraz podejrzenia narastające wokół nich są, mimo drastycznie odmiennych realiów, także przestrogą dla nas. Cyfryzacja polskich wyborów, podobnie jak w przypadku szkół i służby zdrowia, zostałaby przeprowadzona przez prywatną firmę wyłonioną w ekspresowym przetargu. Weryfikacja potencjalnego konfliktu interesów, w świetle kryzysu instytucji Najwyżej Izby Kontroli oraz Sądu Najwyższego, mogłaby się okazać co najmniej spóźniona, a wręcz nieskuteczna. Bezsprzecznie kreślonoby także korelacje między wszelkimi "problemami technicznymi" a wynikami opozycji. Wystarczy sobie przypomnieć ton, w jaki uderzano podczas trudności w liczeniu głosów podczas wyborów samorządowych 2014.

Wszystko da się zinformatyzować, pytanie czy wszystko trzeba. Pełno jest nonsensownych argumentów przeciwko cyfryzacji, ale nie brakuje także marnych argumentów za nią. Powszechne wybory to logistycznie złożona, ale ideowo bardzo prosta koncepcja. Informatyzowanie jej zwiększa jej złożoność. A będąc wydarzeniem wymagającym publicznego zaufania, im mniej elementów do kontroli, tym lepiej. Dlatego karty do głosowania lepiej zadziałają papierowe, niż zainstalowane w Apple Wallet. A w przypadku pomysłów na informatyzację głosowań, pytajmy cui bono?

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (18)