Assassin's Creed IV: Black Flag, czyli gra o robieniu gry oraz piractwie
Od 5 lat Ubisoft częstuje nas co roku kolejnymi grami Assassin’s Creed, a że projekt Black Flag zapowiedziano szczególnie szybko, można było się spodziewać, iż czerpiący kilka kluczowych motywów z trzeciej części tytuł stanowić będzie co najwyżej takie dość niskich lotów, sprzedawane osobno, obszerne DLC, typowy skok na kasę. Firma podeszła jednak do sprawy w sposób bardzo profesjonalny, faktycznie prezentując nam dzieło niespodziewanie sycące, wciągające do tego pięknie w klimat awantur na szerokim oceanie w początkach XVIII wieku. Co ciekawe, twórcy umieją się śmiać z tego, jak są postrzegani. Otwarcie choćby przyznają tu, że piraci to chodliwy temat, tak jak zombiaki. Tylko pojawienie się tych drugich w ramach marki trudno by było dobrze uzasadnić...
13.11.2013 | aktual.: 14.11.2013 15:28
Przygoda ponownie rozłożona jest na dwa wątki, współczesny oraz ten inspirowany wydarzeniami i postaciami historycznymi. W pierwszym przypadku wcielamy się w badacza, który dla korporacji Abstergo Entertainment przygląda się dziejom pirata Edwarda Kenway’a, aby obrócić je w… kasowy produkt rozrywkowy. Ta lekko autobiograficzna dla Ubi część rozgrywana jest w całości w ujęciu FPP. W przerwach między oddawaniem się morskim rozbojom w Animusie szwendamy się po biurowcu pracodawcy, by z czasem zacząć włamywać się do pozostawionych samym sobie systemów komputerowych. W wyciąganych tak informacjach pojawiają się nawiązania do wydarzeń z poprzednich gier, ale też wiele ciekawostek, w tym tajne nagrania, obrazy dotyczące przyszłości serii, analiza rynkowa dotychczasowych bohaterów AC (Altaira, Ezio i Connora już raczej nie zobaczymy), a nawet reklama twórców ctOS, czyli oczywiste nawiązanie do nadchodzącego Watch Dogs. Temu wątkowi nie trzeba poświęcać większej uwagi, ale warto, bo fani serii dokopią się tu ciekawych szczegółów (także z pochowanych karteczek samoprzylepnych), a po części logiczny, po części zaś zręcznościowy sposób przeprowadzania hakowania też dostarcza dużej frajdy.
W sumie może spędzimy w dziale IT ze trzy kwadranse, ale przez minimum 18 godzin (jeśli chodzi czysto o główny wątek, bez zadań pobocznych) pobiegamy jednak jako marzący o bogactwie Edward. Dla niego oto zostawił żonę, ta żądza też nakazuje mu przyoblec się w szaty zgładzonego asasyna zdrajcy, żeby podszywając się pod niego dotrzeć do Templariuszy po zapłatę i dowiedzieć się przy okazji o mitycznym miejscu, oczywiście wiele ponoć wartym. To wystarczy, żeby narobił problemów nie tylko sobie, lecz też nieznanym jeszcze sprzymierzeńcom, a także bliskim współpracownikom. Z radością należy zaznaczyć, że przedstawiana historia prezentuje niezapomniane postacie drugoplanowe, a stanowiąc wyjście do wirtualnego parania się pirackim fachem skłania niejednokrotnie również do głębokich przemyśleń. Ponadto rzecz jasna zakorzeniona jest ona w prawdziwych wydarzeniach. Przez kilka lat śledzimy, jak złota epoka piractwa chyli się ku upadkowi, a dawne postrachy wód odchodzą powoli w cień.
Skoro jest morze, nie mogło zabraknąć okrętu (nie mylić z łodzią, co na każdym kroku podkreślają twórcy). Kenway od wyspy do wyspy porusza się ukochaną Kawką. Z biegiem historii przyjdzie ją rozbudowywać i ulepszać, poza pieniędzmi potrzebne będą do tego niemniej jeszcze materiały. Te zdobędziemy atakując inne sunące po rozległej tafli wody jednostki państw różnych. Luneta podpowiada, co kto akurat przewozi oraz jak mocnym jest przeciwnikiem, potem należy upatrzony cel zaś ostrzeliwać tak długo, aż możliwy będzie jego abordaż. Akcję kończymy wybijając część załogi, czasem trzeba też pozbyć się dodatkowo bandery. Bitwy morskie potrafią w pozytywny sposób podnieść ciśnienie, szczególnie jeżeli nagle zrobi się sztorm i walkę utrudniać zaczną kilkumetrowe fale… Bezpośredni udział w przejmowaniu cudzego okrętu przywodzi na myśl sceny z niegdysiejszych hitów filmowych, włącznie z huśtaniem się na linach. Naprawdę ten element zabawy już bardzo wciąga, a to przecież tylko jedna z wielu składowych tytułu. Natkniemy się ponadto na kilka trudnych do zdobycia fortów.
[break/]Doliczyć do tego należy wiele zadań nieobowiązkowych, od polowań z harpunem, przez nurkowanie w wyznaczonych miejscach po kosztowności z użyciem specjalnego dzwonu, po odszukiwanie fragmentów mechanizmu Majów i poskładane z kilku etapów misje dla zabójców. Odbijanie magazynów z dobrem, listy w butelce czy też znajdowanie skarbów podążając za wskazówkami wyrysowanymi na skrawkach pergaminu także są obecne. Na Far Cry 3 wzorowano trochę system rozwoju bohatera. Oręż typu miecze czy pistolety Edward sobie kupi, ale mocniejszy pancerz lub pasek na większą ilość jednostrzałowców musi własnoręcznie zrobić ze skór wytropionej zwierzyny. Co wygodne, nie zawsze trzeba żeglować z miejsca na miejsce, by coś upolować, bo równie dobrze można pewne elementy zwyczajnie nabyć w sklepie. Tanie jednak zdecydowanie nie są. Dodatkową gotówkę zdobędziemy upłynniając przywłaszczony towar (głównie cukier i rum) albo sprzedając niepotrzebne skóry. Miłym dodatkiem jest opcja posyłania własnej floty na wyprawy handlowe o różnym stopniu ryzyka. Minigra rozgrywana jest równocześnie online przez wiele podobnych nam osób. Oczywiście w miarę robienia postępów w historii zdobywamy nowe gadżety. Przydaje się dmuchawka ze strzałkami usypiającymi lub rozzłaszczającymi, za to zdecydowanie zbyt późno zyskujemy linkę z ostrzem, służącą między innymi do wieszania ludzi na gałęziach. Ciut jak predator...
Rozległy świat składa się z zatopionych w morzu lądów małych oraz dużych, pełnych niespodzianek. Często warto na chwilę zboczyć z kursu, by wskakując z pokładu do wody i dopływając do mijanych skał odnaleźć skrzynię ze złotem. Dzieje się to bez żadnego dogrywania. Tylko przy zbliżaniu się do większych lokacji, takich jak kluczowe dla fabuły miasta, czeka nas chwila przerwy na wczytanie całej osobnej miejscówki. Nigdzie nie poznikały położone wysoko, charakterystyczne dla serii punkty obserwacyjne, które aktywowane stanowią teraz również stacje systemu szybkiej podróży, co w późniejszym czasie znacznie przyśpiesza rozgrywkę. Poza pochowanymi skarbami, nadmorskie mieściny mają swoje tawerny, sklepy, porozrzucany kod animusa i ulatujące z wiatrem fragmenty szant. Jeśli w bitwie straciliśmy część załogi, tutaj dokonamy werbunku, a przekupując oficjela upewnimy się, że na ogonie nie będzie nam za występki siedzieć marynarka wojenna. Dostajemy też w pewnym momencie własny zakątek, gdzie stawiamy kolejne budowle, a także remontujemy swoją posiadłość.
Wszystko różowo i pięknie? Niestety nie. Zdecydowanie za często czułem się zmuszany do skradania. Bardzo dużo jest tutaj śledzenia różnorakich postaci, podsłuchiwania, plus zabijania z krzaków. Do tego najbardziej precyzyjnie nawet wypracowane zabójstwo potrafi bezsensownie spalić na panewce, gdy po skoku na ofiarę Kenway ostatecznie dosięga jednak kogoś stojącego tuż obok. Wiele razy też goniąc za uciekinierem odbiłem się od muru, zamiast się na niego wspiąć, albo bohater w ogóle wykonał jakąś nieplanowaną akcję, na przykład postanowił zawisnąć sobie na gzymsie. To samo z bieganiem po masztach, gdyż zbyt często lądowałem w wodzie. Ponadto jeżeli na morzu ktoś nas zaatakuje tuż przy ważnej lokacji, zostanie ona odcięta sztucznym murem, a wpłynięcie weń oznacza desynchronizację wspomnień i restart. W ferworze walki taki przypadek może przyprawić o rzut padem o ścianę… Błędy techniczne są bardziej śmieszne, niż groźne na szczęście. Z piasku na plaży potrafi wyskoczyć delfin, postacie drugoplanowe lubią zamierać w bezruchu w trakcie wypowiadania swych kwestii, a piraci zamiast siedzieć w bocianim gnieździe czasem po prostu chodzą sobie po niebie. Kenway raz też krzywo zszedł mi z drabiny i wszędzie podążał potem stale na kuckach.
[break/]Graficznie nie ma się wersji na PlayStation 3 co czepiać, szczególnie mając w pamięci konsolowe Far Cry 3. Tekstury są naprawdę dobre, jak na tak rozległy świat. W oczy nie rzuca się dogrywanie elementów otoczenia, czasem tylko na kilka chwil zdarzy się spadek płynności gry. Cieszy przywiązanie do szczegółów. Załoga bardzo dokładnie odtworzonego statku porusza się na pokładzie adekwatnie do każdego ruchu sterem, świat pełen jest budujących klimat stworzeń (ptaki, psy, koty, kraby), zmieniają się warunki pogodowe, co ma oczywiście wpływ między innymi na wysokość fal. Postacie wykonano starannie, także jeżeli o mimikę oraz zgranie ruchu ust z kwestiami chodzi. Edwardowi nie brakuje ruchów, chociaż ich łączenie mogłoby być mniej szarpane. Niekiedy coś brzydko się gdzieś przeniknie, lokacje nocą bywająca zbyt ciemne, a wróg potrafi się miejscami zaklinować, ale pozytywnego wrażenia to wszystko nie psuje. Barwny świat piractwa wciąga, czemu dopomaga świetne udźwiękowienie, pasujące do przedstawianej epoki. Lubiłem się włóczyć statkiem, by posłuchać samych szant marynarzy… Polski przekład w formie napisów odpowiednio i starannie wystylizowano.
W zasadzie satysfakcjonujący tryb dla samotnego gracza, z którego wyciśnięcie wszystkich soków zajmie dobrych kilkadziesiąt godzin, by wystarczył, żeby produkt polecić. Tymczasem dostajemy także rozgrywkę wieloosobową. Miło ze strony Ubisoftu, że firma zdecydowała się zrezygnować wreszcie z tak zwanego sieciowego paszportu, chociaż dalej wymaga posiadania konta Uplay. Fani serii doskonale wiedzą, czego się po starciach zabójców spodziewać, bowiem zmieniło się niewiele. Fajnie, że z zabawy wieloosobowej można wycisnąć jeszcze trochę informacji na temat serii, ale też same polowanie na cele (i uciekanie mającym zlecenie na nas), wariacja na temat walki o flagę czy przejmowania terytoriów, dostarczają pokaźnej porcji miłej rozrywki. Jest też współpraca w trybie watahy, gdzie z kolegami wypełnia się wspólnie cele. Lagi dają się czasami we znaki, ale jako na rozbudowany dodatek do wciągającej historii o piratach, na tę porcję gry raczej nikt przesadnie marudzić nie będzie. Naturalnie jest zdobywanie doświadczenia, awansowanie na wyższe poziomy i inwestowanie w przydatne zdolności.
Assassin's Creed IV: Black Flag to dla mnie niezwykle miłe zaskoczenie. Na dobrą sprawę można było projekt wydać jako zupełnie osobną historię, podobnie jak to było z Liberation na PlayStation Vita (swoją drogą w edycji PS3 gry znajdziemy kod na około godzinną przygodę z udziałem pięknej Aveline de Grandpre) i nikt by pewnie tego za złe nie miał, bo dopiero po prześledzeniu historii rodu Desmonda Milesa okazuje się, że Kenway był jednym z jego przodków. Zbytnio się tego nie podkreśla, tak samo jak całego konfliktu asasynów z Templariuszami, co w sumie wychodzi projektowi tylko na dobre. Jest się zwyczajnie bardziej piratem, skupiającym się na zarobku szubrawcem. Jasne, że wiele z tego, co gra oferuje już było, ale Ubisoft Montreal wybrał najlepsze mechanizmy z poprzedniej odsłony i stworzył na tym fundamencie naprawdę porządną, rozbudowaną oraz usprawnioną przygodę. Trudno mieć mu to za złe. Namnożyło się nam tej jesieni kontynuacji, ale tę akurat warto postawić na półce obok innych swoich ulubionych gier.