Beowulf: The Game

Redakcja

22.11.2007 12:48, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ubisoft nie pierwszy raz próbuje przenieść kinowy hit na domowe platformy do grania. Pamiętacie King Konga? Tak, tą wielką włochatą małpę, która goniąc za blond pięknością „ląduje” na najsławniejszym drapaczu chmur w NY - Empire State Building. Dzięki reklamie (pożarła miliony dolarów) zarówno film, jak i gra, pomimo wątpliwej jakości nazwijmy to „artystycznej”, sięgnęły szczytu popularności. Czy zatem możliwe, iż teraz wielki Robert Zemeckis, twórca filmu Beowulf, przyczyni się do kolejnego sukcesu francuskiej ekipy developerów? Nie bardzo. Owszem, mógłby, lecz tylko wtedy, gdy jego zaangażowanie w growe dzieło byłoby chociaż w połowie tak wielkie jak Petera Jacksona podczas produkcji cyfrowego odpowiednika króla małp...

HistoriaKim był sam Beowulf - osobą faktycznie żyjącą w zamierzchłych czasach, czy może jedynie literacką fikcją stworzoną przez utalentowanego pisarza? Trudno z całą pewnością stwierdzić. Dużo wskazuje na to, iż postać ta jest niestety jedynie prastarym tworem nieznanego autora, który już około VIII wieku przedstawił oto swego herosa ludom obecnej Anglii. Według odnalezionych zapisków mających ponad 1000 lat, Beowulf po przybyciu na duński zamek Heorot zabija pustoszącego okolice potwora o imieniu Grendel, a także jego matkę. W nagrodę staję się władcą ocalonego ludu, by po pięćdziesięciu latach szczęśliwych rządów zginąć w walce z potężnym smokiem. Według Zemeckisa „historia” bohatera zawiera oczywiście o wiele więcej dramatycznych wydarzeń...

Produkcja Ubisoftu, podobnie jak film, opowiada nam więc losy tytułowego tajemniczego wikinga, od momentu przybycia na tereny dzisiejszej Danii. To właśnie tam odnajdujemy króla Hrothgara, który w zamian za zabicie wspominanego Grendela przyrzeka nam złoty róg. Gdy po długiej walce udaje się pokonać przerażającą bestię na drodze staje nam jego rodzicielka. Piękna, zmysłowa – obiecuje nam władzę oraz bogactwo... Tak właśnie przedstawia się prolog do gry opartej na kinowym hicie. Ostrzegam, jednak – sam film nie miał zamiaru porwać nas błyskotliwą opowieścią, ta produkcja tym bardziej.

OpowieśćPierwszy kontakt z Beowulf: The Game i od razu widać, że twórcy garściami czerpali inspirację z kultowego God of War. Kamera umieszczona za plecami bohatera, setki przeciwników zalewających ekran, ciosy oraz uderzenia, które możemy łączyć w kombosy, plus naturalnie Quick Time Events – czyli duszenie odpowiednich przycisków, uatrakcyjniające całą rozgrywkę. Rozgrywka bazuje w dużej mierze na trzaskaniu w klawisze, choć sam system walki składa się z kilku kluczowych elementów. Przede wszystkim oczywiście wroga możemy poczęstować przeróżnymi atakami, opierającymi się na tym co tam akurat Beowulf dzierży w dłoni. Jak nic, to same nasze nagie ręce umożliwiają urywanie przeciwnikom kończyn, włócznia to obowiązkowe nabijanie „na pal”, miecz wyrzuci w powietrze fruwające głowy, a tarcza zapewni efektywną obronę. Warto dodać, iż walka z kimś, kto również posiada tarczę wygląda nieco inaczej, ale wszystko opiera się po prostu na odpowiednim wyczuciu i zadziałaniu w momencie, kiedy oponent się odsłoni.

[break/]Często w czasie dużych potyczek naszemu bohaterowi towarzyszą jego podopieczni. Dzięki serii prostych komend możemy wydać im szereg poleceń w celu odparcia szturmu wroga, choć to nie jedyna korzyść płynąca ze współpracy z naszymi barczystymi wojownikami. Zupełnie nowy patent, którego do tej pory nie spotkałem w grze tego gatunku to system bojowego śpiewu. Polega on na tym, iż kiedy na swojej drodze napotkamy np. wielki głaz uniemożliwiający nam dalszą wędrówkę cała grupa podwładnych próbuje go przesunąć, my zaś, trafiając odpowiednio w pojawiające się na ekranie klawisze, zagrzewamy ich do wysiłku. W praniu sprawdza się to wyśmienicie, udanie umieszczając element gry muzycznej w świecie brutalnych wojaków.

Na koniec pozostaje wspominany wcześniej mechanizm Quick Time Events, za pomocą którego przy odrobinie zręczności możemy efektownie wykończyć wszelkich szefów aka. bossów. Rzucanie ciałami, wyrywanie ramion, wycinanie gałek ocznych – to wszystko dzięki QTE właśnie, w realiach dzikich wikingów jest tu możliwe. Oczywiście prawdziwa zabawa zaczyna się wraz z tymi naprawdę wielkimi przeciwnikami, ale tak czy siak pokaz tego typu rozgrywki poznaliśmy już w świetnym God of War. Nie oznacza to jednak absolutnie, że tutaj jest gorzej. Walka z Grendelem, czy morskim wężem o długości kilku autobusów stanowi frajdę samą w sobie. Za każdym razem inny sposób na wykończenie potwora, efektowne sceny, kiedy to Beowulf dosłownie fruwa nad ciałem śmiertelnego oponenta – tak, krwawe doświadczenia z najwyżej półki nadal gwarantowane.

NarratorGraficznie konsola Xbox 360 tym razem nie zachwyca. Niby następujące po sobie kolejne lokacje są ładnie wykonane, animacja wypada profesjonalnie, a ilość detali mieści się w dzisiejszych standardach, z czasem jednak zauważamy, iż nasz Beowulf rusza się zbyt ociężale, krainy które przemierzamy są dość monotonne, zaś ścieżka ich pokonania ściśle wytyczona przez programistów. No i co z tego, że od strony udźwiękowienia jest dobrze - „voice-acting” to kozak, w którego tworzeniu brali udział aktorzy poznani w kinowym dziele, ścieżka dźwiękowa sprawnie współgra z wydarzeniami na ekranie, a krzyki i chrząknięcia umierających brzmią bardzo wiarygodnie? Beowulf: The Game jest zwyczajnie skąpy w barwach, nie oferuje większych ciekawych efektów graficznych, w dodatku ilość i jakość występujących na ekranie wrogów po dwóch godzinach osiąga pułap jedynie „średniej krajowej”. Tak, no wizualnie produkt Ubisoftu zdecydowanie cierpi na chroniczny brak pomysłów...

TreśćKiedy z początku wydawać by się mogło, że cała produkcja jest grą bardzo udaną, tak po kilku godzinach rzezi czar pryska. Na początku tytuł daje sporo satysfakcji, kiedy to wiosłowanie wikingów dostosowane jest do naszego sukcesywnego wybijania rytmu za pomocą wspominanej zabawy muzycznej, z czasem patent ten staje się jednak nudny. Przesuwanie skał i podnoszenie morale naszej ekipy powinno być jedynie preludium do większych wyczynów. Dlaczego za pomocą tego mechanizmu nie bawimy się choćby machinami oblężniczymi? Podobnie jest z samą walką - mimo ośmiu godzin potrzebnych do ukończenia tego tytułu sterowany przez nas bohater w ogóle się nie rozwija. Od początku znamy wszystkie sekwencje ciosów, a jedyne co z biegiem historii poprawiamy to siłę i szybkość. Zdecydowanie za mało.

[break/]Jak tam bronie? Również powinno być ich znacznie więcej niż te mierne trzy rodzaje. Co z tego, iż oręż ma kilka klas wpływających na zadawane obrażenia - nie można było dodać łuków, siekier, pałek, czy toporów, tak silnie kojarzonych z wikingami? Quick Time Events także z czasem nie podkręcają już atmosfery. Raz, że nagminnie używamy tego przy każdej okazji, a dwa – tych arcykrwawych, robiących największe wrażenie w czasie walk z gigantycznymi demonami kombinacji do wklepania jest po prostu jak kot napłakał. Dlaczego? Bo wielkich stworów mamy tu zaledwie kilka.

Na koniec pozostaje sama eksploracja, która po paru chwilach po prostu irytuje. Gracz zawsze do końca nie wie, czy może zajrzeć tu, czy tam, skoro często nawet najmniejsza przeszkoda jest nie do pokonania. Chciałoby się czasem wbić za pobliską skałę, poszukać jakiegoś skarbu – niestety, nie w tej bajce. I tak, z tych wszystkich powodów już po kilkudziesięciu minutach czujemy zmęczenie, znużenie plus oczywistą nudę. Na pewno można było znacznie urozmaicić rozgrywkę – oj, wystarczyło chcieć.

MorałBeowulf: The Game z pewnością w aspiracjach miał dorównać serii God of War. Niestety, przygody Kratosa nadal oferują znacznie więcej, niż jedynie beztroską i beznamiętną sieczkę z przeciwnikami jak to mamy tutaj. Brak konkretnego rozwoju postaci, monumentalnych walk, całej serii świeżych, dobrze dozowanych pomysłów, ale przede wszystkim lokacji, które mile smyrają zmysł estetyki oraz wyobraźni – takie są wady najnowszego dzieła Ubisoftu. Co dziwi najbardziej zabrakło subtelnej magii w tak fantastycznym świecie – twórcy zaprezentowali jedynie „wesołą” zabawę opartą na ledwie poprawnych, sprawdzonych elementach. Początkowo jest całkiem ciekawie, lecz z czasem... po recenzji już wiecie sami. Grę polecam jedynie fanom filmu oraz samego mitycznego herosa.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)