Dead Rising

Redakcja

07.03.2007 11:06, aktual.: 01.08.2013 01:57

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Będąc dzieckiem, człowiek ma różne marzenia związane z przyszłością. Jeden bardzo chciałby zostać policjantem, drugi strażakiem, trzeci czarnym raperem; jeden chciałby wspiąć się na Mount Everest, drugi pokonać na ringu Andrzeja „Andrzej Gołota” Gołotę, trzeci znaleźć piękną żonę, skończyć studia i wyjechać na Karaiby... Są też takie marzenia, którymi ludzie wolą się nie dzielić ze światem, ale jednak skrywają się one głęboko w psychice i tylko czekają na spełnienie. No, przyznać się – kto z Was nie chciałby, dajmy na to, wymordować 53 594 zombie takimi narzędziami zbrodni jak na przykład piła spalinowa, wielki, średniowieczny miecz skradziony ze sklepu z antykami, czy młot kowalski? Możecie uznać mnie za wariata, ale tak, ja bym chciał. Bardzo.

Capcom, jak się okazało, potrafi spełniać marzenia, przynajmniej częściowo. Firma ta znana jest z produkcji gier, które oferują to, co w elektronicznej rozrywce najbardziej kochamy: zabawę, czystą, niezmąconą, brutalną, chorą zabawę. Dead Rising nie stanowi wyjątku od tej reguły, co mnie osobiście bardzo cieszy. No bo powiedzcie - czy tytuł, w którym swobodnie poruszamy się po przepotężnym centrum handlowym opanowanym przez zombie, a do spacyfikowania rozwścieczonego tłumu używamy wszystkiego, co nam wpadnie w ręce, może nie zapewnić tej słodkiej, chorej zabawy? Odpowiedź jest prosta: nie, to absolutnie niemożliwe. Co do tego nie ma wątpliwości, natomiast pewne obawy może wzbudzić scenariusz gry – w końcu jak tysiące żywych trupów, upchnięte w jedno miejsce, mogą stanowić materiał na ciekawą historię? Otóż okazuje się, że mogą!

Mroczną tajemnicę zamiany wszystkich obywateli (53 594 sztuki) spokojnego miasteczka Willamette w krwiożercze, pozbawione resztek mózgu, uczuć i pewnych partii ciała zombie, poznamy jako Frank West, fotoreporter pracujący na zlecenie. Helikopter, który przetransportował go na dach centrum handlowego (gdzie zgromadziła się prawie cała gnijąca gawiedź), wróci w to samo miejsce dokładnie za 72 godziny by zabrać Franka z powrotem do domu. Trzy doby to aż nadto na zgromadzenie materiałów do artykułu, który zapewni sławę, pieniądze i prestiż. Tak przynajmniej wydawało się naszemu paparazzi przed wylądowaniem, kiedy to jeszcze nie wiedział, w co dokładnie się pakuje. Ale gdyby wiedział, to pewnie i tak by nie zrezygnował – w końcu ogromna sieć sklepów wypełniona po brzegi undeadami to wprost idealne miejsce do zrelaksowania się i miłego spędzenia czasu. Przekonacie się o tym już w pierwszych minutach gry.

Obraz

Rzeczą, która momentalnie uderza przy początkowym kontakcie z Dead Rising, jest mnogość przedmiotów idealnie nadających się do eksterminacji nieumarłych. Na początku za broń posłużą Wam przykładowo: kasa fiskalna, kij baseballowy, puszka z farbą, drewniana ławka, kij, pałka, donica i inne, względnie standardowe artykuły. Kiedy jednak przejdziecie się po sklepach, odkryjecie, że to, czym do tej pory maltretowaliście zombiaki, było jedynie nędznym ułamkiem wszystkich rzeczy nadających się do tego szczytnego przedsięwzięcia. Katana rozcinająca zbutwiałe korpusy na pół, młot kowalski pięknie rozmazujący głowy na podłodze, kosiarka mieląca wszystko co spotka na swojej drodze, sekator odcinający kończyna po kończynie, kula do kręgli, która niejednego nauczy latać, prysznicowa słuchawka po zamontowaniu w głowie ofiary sukcesywnie upuszczająca krew z jej ciała... – to wszystko wprowadza na zupełnie nowe tory pojęcie eliminowania żywych umarlaków. Są także mniej radykalne „bronie”, jak chociażby płyty CD, kamienie szlachetne pożyczone ze sklepu jubilerskiego, puszki z napojami, czy wieszaki na ubrania. Te raczej nie powstrzymają fali głodnych zombiaków, niemniej miło jest cisnąć w grupę zgniłków garścią wartych fortunę diamentów.

[break/]Na tym zresztą polega siła Dead Rising – na wypróbowywaniu nowych metod maglowania naszych nieżywych przyjaciół. Zabawy z tym jest naprawdę całe mnóstwo i uwierzcie mi, to się praktycznie nie nudzi. Po przejściu gry dojdziecie do wniosku, że nadal nie macie dość, że wciąż czeka na Was mnóstwo smaczków ukrytych na półkach sklepowych, że chcecie ponownie wrócić do Willamette i jeszcze trochę sobie poszaleć. Żywe trupy mają to do siebie, że są piekielnie głupie, strasznie niezgrabne i ogólnie dość nieporadne, co tylko umila rzeź. Jednak prawdziwa jazda zaczyna się dopiero wtedy, gdy nieco „dopakujemy” bohatera. Tak, mordując przeciwników i wypełniając różne zadania poboczne, podnosimy level Franka, a tym samym uczymy go nowych chwytów, wzmacniamy jego odporność na ataki, poprawiamy szybkość itp.

Obraz

Gra na początku jest dość uciążliwa – Franio to straszna sierota, która może nieść na raz tylko cztery przedmioty, a w dodatku łatwo daje się zabić, lecz w miarę czasu spędzonego w centrum handlowym, chłopak staje się twardą maszyną do mordowania. Ważne jest zahartowanie bohatera, gdyż zginięcie w Dead Rising jest doświadczeniem wyjątkowo nieprzyjemnym i denerwującym, ze względu na brak checkpointów i opcji automatycznego sejwowania w grze. Często bywało tak, że wesoło ciąłem sobie nadgniłe pokraki, wypełniłem parę zadań, zdobyłem fajne bronie, ale w pewnym momencie zalała mnie fala zombie, a następnie wyjęła mi przewód pokarmowy i bezpardonowo go schrupała (tak, DR obfituje w takie sceny). Znaczy to ni mniej, ni więcej, że cały mój postęp nie został zapamiętany i wszystko musiałem zaczynać od nowa. Na usta aż ciśnie się piosenka z reklamówki pewnej popularnej sieci restauracji fast food: „para-pa-pa-pa, I’m loving it!”.

Drugim „wyśmienitym” patentem jest udostępnienie graczowi tylko jednego save slotu do wykorzystania. Każdorazowe zapamiętanie stanu gry oznacza zastąpienie poprzedniego, co dałoby się przeboleć, gdyby nie upływający czas, który ciągle nagli nas w Dead Rising. Na wykonanie wszystkich zadań mamy 72 wirtualne godziny, zatem nie można swobodnie błąkać się po sklepach nie wypełniając żadnych misji. Jeśli skończy nam się czas przeznaczony na jedną z nich – cóż, koniec gry. Tajemnica zostaje nierozwikłana, Franka omija blichtr, sława i nagroda Pulitzera, zombie opanowują świat i w ogóle wszyscy są nieszczęśliwi. Zabawę należy zacząć od nowa (tak, całkowicie od nowa) lub wczytać uprzednio zrobionego save’a. Ból polega na tym, że jeśli zapamiętaliśmy stan gry w momencie, kiedy nie ma już szans wykonać żadnego z dostępnych zadań, to jesteśmy uziemieni. Może się zdarzyć, że nawet przy końcu głównego wątku coś nam po drodze nie wyjdzie, niefortunnie „zasejwujemy” swoje poczynania i nie ma przebacz – wszystko jak przysłowiowa krew w piach. Nie wiem, kto wpadł na ten genialny pomysł, ale należy mu się za to co najmniej dożywocie (opcjonalnie kara śmierci).

Obraz

Zaletą nieubłaganie płynącego czasu w grze jest to, że mimo wszystko jakoś mobilizuje on do wykonywania zadań narzuconych przez autorów. Poza tymi głównymi, obowiązkowymi, jest także cała masa misji pobocznych. Opierają się one albo na ratowaniu ludzi, którzy w jakiś sposób uniknęli procesu masowej zombifikacji, albo eliminowaniu wszelkiego rodzaju zboczeńców, dewiantów, psychopatów, opętańców, słowem – bossów. Ci wesołkowie zasługują na duże wyróżnienie. Zapewniam, że w całej swojej karierze gracza nie miałem do czynienia z tak psychodelicznymi, chorymi i cudownymi w swojej grotesce przeciwnikami. Walnięty klaun żonglujący piłami mechanicznymi, czy właściciel sklepu, który broniąc swego dobytku przed urojonymi wandalami biega z wózkiem obklejonym widłami, nożami, dzidami i całą masą innych ostrych zabawek, to tylko dwa przykłady z brzegu.

[break/]Nie będę wymieniał dalej, aby nie psuć Wam niespodzianki, gdyż pierwsze spotkanie z każdym z bossów to coś niepowtarzalnego. Oczywiście trzeba do nich podejść z pewną dozą rezerwy, nie krzywić się na widok ich chorego zachowania, wyglądu, czy odzywek. To celowo przerysowane, tandetne postaci – można je pokochać, można ich nienawidzić. Zresztą, całe Dead Rising takie jest. Z pozorną atmosferą grozy i strachu, kontrastują tu często komiczni bohaterowie, zabawne sytuacje, a nawet takie detale, jak idiotyczna, typowo „supermarketowa” muzyczka wydobywająca się ze sklepowych głośników. Dead Rising ma własny, luzacki, prześmiewczy (bo niech mi ktoś powie, że produkcja ta na każdym kroku nie drwi z innych, tak zwanych, horrorów) styl, który po prostu trzeba zrozumieć, aby móc pełnymi garściami czerpać frajdę z gry.

Obraz

Poza polowaniem na psychopatów, można również zająć się eskortowaniem ocalałych klientów Willamette. O tym, że ktoś nie zamienił się w zombie, dowiadujemy się od Otisa, który dzwoni do nas za każdym razem, gdy za pomocą monitoringu wypatrzy szczęśliwców. Problem jest taki, że gość w żadnej sytuacji sobie nie odpuszcza. Nieważne, czy goni nas szaleniec z dubeltówką, czy właśnie komuś pomagamy, czy zmagamy się z morzem żywych trupów – Otis będzie dzwonił do skutku, póki nie odbierzemy. Podczas rozmowy jesteśmy kompletnie bezbronni i skazani na wysłuchiwanie często kompletnie nieistotnych informacji rozmówcy oraz na lawirowanie między przeciwnikami, by ci przypadkiem się na nas nie rzucili. Denerwujące. O ile wygodniej byłoby odbierać wszystkie wytyczne za pomocą pagera czy SMS’ów...

Irytujące również potrafi być namawianie ocalałych ludzi do tego, by poszli z nami do naszej zombiako-odpornej bazy wypadowej. Ci miewają często jakieś niezrozumiałe fochy, każąc graczowi sterczeć nad nimi i co chwilę wciskać „B” (przycisk odpowiedzialny za rozpoczęcie dialogu), by w końcu dali się przygarnąć. Oliwy do ognia dolewa fakt, że NPC są kompletnymi idiotami. Potrafią na przykład zablokować się w jakimś miejscu i za żadne skarby świata nie pójść dalej, lubią też władować się prosto w tłum wygłodniałych zombie, a do tego często nie słuchają poleceń Franka (widocznie proste „chodź za mną” wykracza poza możliwości ich sztucznej inteligencji). Gdyby nie to, że za ratowanie tych półgłówków dostaje się masę punktów podbijających statystyki, oraz można łyknąć kilka achievementów, w ogóle bym się nimi nie przejmował. Szkoda nerwów.

Obraz

A właśnie, achievementy. Dead Rising jest doskonałym przykładem na to, jak kreatywnie da się wykorzystać ideę zdobywania punktów za specjalne osiągnięcia w grze. Zapomnijcie o nagrodach za przejście kolejnych misji, ukończenie tutoriala, czy za podobne bzdury. DR zmusi Was do testowania różnych broni (staranuj 30 nieumarłych sklepowym parasolem? Proszę bardzo), przebierania się w sklepach odzieżowych (tu warto nadmienić, że ciuchów do wypróbowania jest cała masa, Franka można nawet wcisnąć w babską kieckę), spędzania określonego czasu zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz budynku, robienia jak najlepszych zdjęć... Jednego bądźcie pewni – kompletu achievementów na pewno nie zdobędziecie przechodząc grę po raz pierwszy. Co nie znaczy, że jej twórcy na siłę chcą Was trzymać przy konsoli. Dead Rising jest tytułem tak ogromnym, że z pewnością nie odłożycie go szybko na półkę, chociażby ze względu na nowe tryby rozgrywki pojawiające się po ukończeniu głównego wątku fabularnego. Ten co prawda jest krótki (do rozwalenia w 6-7 godzin), jednak ogromna swoboda, liczba atrakcji, możliwości i misji pobocznych skutecznie zatrzymają Was w centrum handlowym Willamette na długie godziny.

[break/]Za co należy się chłopakom z Capcom duży szacunek, to fakt, że udało im się umieścić na ekranie setki (tak, setki) dobrze wykonanych i ładnie animowanych zombiaków, a przy tym zadbać o zachowanie stałego framerate’u. Wierzcie lub nie, ale cokolwiek by się nie działo, jakakolwiek ilość postaci nie przebywałaby w jednym pomieszczeniu, Dead Rising nie chrupnie. Jako że naturę mam dość zrzędliwą i lubię sobie ponarzekać, czasami specjalnie pchałem się w największe zbiorowiska zgniłków i robiłem wszystko, żeby liczba klatek wyświetlanych w ciągu sekundy poleciała w dół, chociaż na moment. Udało mi się raz, kiedy wlokło się za mną chyba 10 uratowanych klientów, a każdy na swój sposób zmagał się z umarlakami: jeden strzelał, drugi ciął, trzeci grzmocił na oślep gołymi rękami, czwarty z piskiem biegał dookoła, i tak dalej – dopiero wtedy animacja faktycznie nieco się zakrztusiła. Nieźle, prawda?

Obraz

Często developerom udaje się uzyskać płynność grafiki kosztem ucięcia części efektów lub zmniejszenia liczby detali. Dead Rising ten problem nie dotyczy – nie dość, że całość hula bez zarzutów, to wygląda naprawdę fachowo. Centrum handlowe ma świetną architekturę i wystrój, większość znajdujących się na półkach artykułów to trójwymiarowe obiekty, a sylwetki i twarze postaci można określić mianem mistrzostwa. Doskonale prezentuje się również warstwa dźwiękowa gry. Na początku możecie jej nie docenić, gdyż muzyka raczej rzadko przygrywa w tle, lecz później powinniście zauważyć, że użycie każdego przedmiotu owocuje powstaniem innego dźwięku (szczególnie polecam pomachać gitarą elektryczną), że aktorzy użyczający głosu postaciom są rewelacyjni, że kawałki lecące podczas starć z bossami są dobrane bez pudła... Świetna robota.

Obraz

Jeśli przeczytaliście tę recenzję od początku do tego momentu, to pewnie sądzicie, że Dead Rising jest lekkie, łatwe, przyjemne, że to tylko niezobowiązujące dręczenie zombie na tysiąc różnych sposobów. Niestety, prawda wygląda nieco inaczej. DR to nie tytuł, do którego można zasiąść i na jednym wdechu go przejść. To gra, którą poznaje się długo, gra, która nieraz doprowadzi Was do białej gorączki (zwłaszcza osoby nie posiadające HDTV – te będą miały spore problemy z odczytaniem komunikatów pojawiających się na ekranie), gra, która wcale nie jest taka relaksująca jakby się mogło wydawać. To dość trudny survival, który gapiostwo karci bardzo surowo. Nie jestem przekonany, czy to dobrze. Chciałbym, aby sequel był nieco lepiej wyważony, by beztroska eksterminacja nieumarłych była na pierwszym, a nie dalszym planie. Nie zmienia to faktu, że z Dead Rising bawiłem się świetnie. Prawda, parę razy się pokłóciliśmy (zwłaszcza wtedy, kiedy po raz trzeci musiałem zaczynać grę od początku), niemniej wspomnienia ze zwiedzania Willamette mam bardzo pozytywne. Wam również gorąco polecam trochę w nim poszaleć, ale niestety nie mogę zagwarantować, że w pewnym momencie nie ciśniecie padem o ziemię i nigdy więcej nie powrócicie do Dead Rising. To bardzo dobra, ale specyficzna i mocno szarpiąca nerwy gra.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)