Facebook i Mapy Google: dwie potężne aplikacje, z których tylko jedna ma sens
Mapy Google i Facebook to aplikacje, które z pozoru niewiele łączy. Trudno bowiem znaleźć wspólną cechę nawigacji i serwisu społecznościowego. A jednak istnieje coś, co dotyczy ich obydwu – intensywny rozwój i liczne aktualizacje.
03.12.2019 | aktual.: 05.12.2019 10:25
W pierwszej chwili na myśl przychodzą same pozytywy. Częste łatki i nowe funkcje to w końcu zaspokajanie potrzeb użytkowników i dostosowywanie programów do możliwości aplikacji webowych. W praktyce warto się jednak zastanowić, czy tenże rozwój w obydwu przypadkach przebiega po dobrej drodze, a według mnie tak nie jest.
Chociaż zarówno Mapy Google, jak i Facebook to aplikacje-kombajny, które zajmują w smartfonie setki megabajtów i oferują mnóstwo opcji, według mnie tylko w przypadku pierwszej z nich można to zrozumieć. Facebook przez ostatnie lata stał się ociężały i przeładowany funkcjami, o których istnieniu wielu użytkowników może nawet nie mieć pojęcia.
Co więcej, wiele z nich nie jest potrzebnych do codziennego przeglądania serwisu, a kilka lat temu Facebook radził sobie przecież bez nich.
Mapy Google jako przykład świetnego rozwoju
Zacznijmy od Map Google, bo to one w tym zestawieniu zasługują na pochwałę. Oczywiście, jeśli sięgnąć pamięcią prawie 10 lat wstecz, gdy w smartfonach gościł jeszcze Android Ice Cream Sandwich lub starszy, Mapy zazwyczaj nie działały sprawnie (choć to raczej zasługa mniej wydajnych smartfonów), nie oferowały tylu możliwości co dzisiaj i generalnie dla większości użytkowników stanowiły tylko swego rodzaju ciekawostkę.
Dzisiaj z pewnością korzysta z nich jednak znakomita większość użytkowników Androida, dla wielu kierowców jest to jedyna nawigacja w samochodzie, a dla podróżników – źródło informacji o zabytkach i nieznanych miastach.
Weźmy na tapet wybrane nowości w Mapach z ostatnich miesięcy. W maju pojawiły się tu informacje o fotoradarach, w czerwcu dodano możliwość samodzielnego zgłaszania zagrożeń, a w aktualizacji z listopada zauważono kod wskazujący na prace nad dodatkowymi funkcjami dla kierowców aut elektrycznych.
Turyści i korzystający z komunikacji miejskiej także nie mieli na co narzekać. Od kwietnia wdrażano nowy interfejs dający szybszy dostęp do informacji o znanych obiektach, zaś w lipcu w Mapach pojawiły się informacje o zatłoczeniu autobusów oraz dane z miejskich wypożyczalni rowerów.
To tylko wybrane zmiany, ale wszystkie mają ze sobą coś wspólnego – są wyraźnie związane z szeroko pojętym transportem i łatwo wyobrazić sobie użytkowników, którym się przydadzą częściej niż raz na rok. Takie nowości w aplikacji są też w mojej ocenie uzasadnieniem ciągle zwiększającego się rozmiaru programu w pamięci smartfonu. Google po prostu robi to dobrze – przy okazji nie psując dotychczasowej wygody obsługi i stosunkowo prostego i czytelnego interfejsu.
Facebook jako aplikacja "do wszystkiego"
Niestety, zupełnie inaczej jest w przypadku Facebooka. Przez ostatnie lata w programie pojawiło się mnóstwo nowości, z których większość niepotrzebnie zwiększa wymagania aplikacji i utrudnia korzystanie z niej na co dzień.
Organizowanie charytatywnych zbiórek pieniędzy, wydarzeń czy możliwość wystawiania lokalnych ogłoszeń są świetne i pasują do tematyki serwisu, ale proponowane relacje zasłaniające przysłowiowe "pół" ekranu, Facebook Watch z filmami, nieskończone propozycje postów sponsorowanych, a wkrótce elementy randkowania sprawią, że już teraz zaczynam się zastanawiać, czy ktoś jeszcze pamięta, do czego Facebook służył kilka lat temu, gdy funkcjonalnością bardziej przypominał dzisiejszego Twittera.
Przeładowanie funkcjami, które lepiej sprawdziłyby się jako osobne aplikacje, to tylko jeden z problemów mobilnego Facebooka. Podczas korzystania z serwisu w smartfonie nie zdarzyło mi się jeszcze, aby zapisany w "ulubionych" film odtworzył się bez przycięcia w pierwszych kilku sekundach, a na głównej liście postów nie zdarzyło się nieuzasadnione przeładowanie zawartości.
Nie pamiętam także, czy kiedykolwiek udało mi się odwiedzić jakiś link w zewnętrznej przeglądarce, a następnie wrócić dokładnie w to samo miejsce w Facebooku. Zawsze wiąże się to z ponownym przeszukiwaniem listy postów, która oczywiście przeplatana jest treściami sponsorowanymi, polubionymi przez proponowanych znajomych i tak dalej, w rzeczywistości sprawiając po prostu wrażenie zupełnie innego fragmentu historii, który jeszcze przed chwilą przeglądałem.
Patent na "odchudzenie" Facebooka
Facebook stał się kombajnem tak bogatym w opcje, że czasem nie mogę wyjść z podziwiu, że ciągle poruszam się po jednej aplikacji. Zbliżające się randki, istniejący serwis z filmami czy też relacje równie dobrze sprawdziłyby się jako odrębne jednostki w Sklepie Play czy App Store.
Jeśli już jednak wszystko to musi być "jednym wielkim Facebookiem", rozwiązaniem mogłaby się okazać opcja modułowego wyłączania niektórych możliwości. Na podobnej zasadzie niedawno pozwolono modyfikować pasek z zakładkami w górnej części – ktoś w końcu zauważył, że nie każdego interesują choćby grupy, bo być może nawet do żadnej nie należy.
Gdyby w podobny sposób dało się decydować o innych treściach w aplikacji, wszyscy by na tym zyskali. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w ten sposób nie dałoby się wyłączyć sponsorowanych postów, ale nie widzę przeszkód, by każdy mógł samodzielnie decydować, czy interesują go relacje, propozycje nowych znajomych lub sporadyczne podsumowania Facebooka, ile to lat nie minęło od ostatniej zmiany zdjęcia profilowego.
Obawiam się jednak, że póki zainteresowanie Facebookiem w statystykach wyraźnie nie zmaleje, temat niepotrzebnego skomplikowania aplikacji mało kogo będzie interesować.
Najmłodsi użytkownicy w końcu nie pamiętają, jak serwis wyglądał wcześniej i z coraz większym zaangażowaniem wykorzystują jego wszystkie możliwości. A ponieważ ich świat pędzi coraz bardziej i to ten wirtualny staje się ważniejszy od realnego, poświęcanie przez nich czasu na analizę sensu opisywanych zmian po prostu nie wchodzi w grę.