Far Cry 3
Są takie gry, które wciągają niespodziewanie. Człowiek myśli, że usiądzie do kolejnej odsłony serii strzelanek, sprawdzi, co tam w trybie multiplayer piszczy, w miarę szybko przebrnie przez wątek fabularny i spisze naprędce swoje wrażenia, aby potem poświęcić się już następnym, czekającym w kolejce zajęciom. W przypadku Far Cry 3 nic z tego. Firma Ubisoft upakowała w dziele tym chociażby zbyt wiele elementów z tytułów, które zwyczajnie uwielbiam – od Red Dead Redemption, przez Just Cause oraz Tomb Raidera, po Skyrim. Rozgrywka wessała mnie tak, że zdrowy rozsądek poszedł na długo spać. Niemal zapomniałem o wadach projektu. Dopiero wymuszona dłuższa przerwa w zabawie pozwoliła spojrzeć na niego nieco bardziej trzeźwym okiem.
18.12.2012 | aktual.: 10.01.2014 16:02
Początek poznawania przygód niejakiego Jasona Brody i jego paczki do uderzających nie należał, a przynajmniej spodziewałem się mocniejszego ciosu w psychikę. Grupa bogatych dzieciaków postanawia skoczyć sobie dla rozrywki z samolotu nad tropikalną wyspą - tylko nie biorą pod uwagę, że kumpel, który dał im na nią namiar, nie wspomniał o „urzędujących” tu piratach. Takich, co biorą do niewoli dla okupu, aby później i tak sprzedać ludzi jako niewolników. O ile w międzyczasie pojmani nie zarobią kulki w łeb… Uciekamy z obozu nieźle stukniętego Vaasa, spotyka nas tragedia rodzinna, zabijamy po raz pierwszy w samoobronie, w końcu wycieńczeni zaś tracimy przytomność w dżungli. Dochodzimy do siebie w jakiejś wiosce – obudzeni przez gościa, który kończy nam robić tatuaż. Jesteśmy niby legendarną nadzieją autochtonów na lepsze życie. Jako przywódca szczepu Rakyatów, poprowadzić go kiedyś mamy oto do chwały.
Jeśli ktoś kojarzy zachodni serial Arrow to natychmiast poczuje klimat – zamożny niefrasobliwiec musi stać się wojownikiem oraz mordercą, aby ocalić innych. Z początku chcemy jedynie odnaleźć przyjaciół i zwiewać nareperowaną łajbą, lecz z czasem bohater, wraz z graczem, zaczyna chyba rozumieć, gdzie naprawdę jest jego miejsce… W pamięć zapadają postacie pierwszoplanowe. Stale odkrywający nowe narkotyki Dr. Earnhardt zapewni nam niezłą psychodeliczną jazdę, także w przeszłość. Vaas namiesza w głowie, przedstawiając definicję szaleństwa. Ponętna Citra od razu wpadnie nam w oko. Najemnik Sam rozśmieszy akcentem. Skrzywiony seksualnie Buck z jednej strony przybliży historyczny zarys dziejów pełnej powojennych japońskich umocnień Rook Island, z drugiej nie pozwoli zapomnieć, że mamy dla niego wykonać zadanie, bo „zajeździ” naszego kumpla… Scenarzyści nie stronią od trudnych tematów. Seks, gwałt, masowe groby, śmierć na każdym kroku, koka oraz środki odurzające – to faktycznie gra dla dorosłych. Co ciekawe, wpasowuje się w to wszystko dosyć udanie i wątek magiczny.
[break/]Mistyczny tatuaż daje dostęp do nowych zdolności, rozwijanych co kolejny poziom, otwiera nas ponadto na pewne duchowe wizje. Umiejętności zyskujemy wraz z doświadczeniem, a to zdobywamy wypełniając misje w ramach wątku głównego i te poboczne. Obowiązkowo poniekąd pobawimy się w myśliwych, by ze skór zwierząt zrobić sobie zasobniki na amunicję czy pasy do broni – bez tego trudno przetrwać. Pozbieramy też rośliny, żeby przygotować substancje o różnorakich właściwościach, przede wszystkim lecznicze. Do tego dochodzi przejmowanie masztów komunikacyjnych, odbijanie obozów wroga, karty, pomaganie ludności cywilnej, dowożenie zapasów medycznych, udział w zawodach i wyzwaniach plemiennych, zabijanie na zlecenie, odnajdywanie starych listów plus przeszło stu reliktów, czy przeszukiwanie skrzyń oraz ciał poległych. Z czegoś żyć trzeba, a graty lub zbędne skóry sprzedamy w sklepie – żeby dozbroić się, dokupić modyfikacje broni, ewentualnie nabyć mapy wskazujące drogę do dalszych przedmiotów.
Giwer do wyboru jest całkiem sporo. Są różne pistolety, karabiny, wyrzutnie rakiet, snajperki, ponadto jeszcze przykładowo miotacz ognia lub łuk – jeśli ktoś chciałby pobawić się w Rambo jak najbardziej więc może. Puścić z dymem pola marihuany plus przybrzeżne łąki też. Do zestawu należy dorzucić granaty, koktajle mołotowa, miny oraz C4 (czasem trzeba zwyczajnie wysadzić jakąś ścianę). Obszar do działania dostajemy ogromny, w sumie dwie wyspy, stąd musiały znaleźć się w grze oczywiście pojazdy. Zdezelowane samochody, quady, terenówki, łajby czy motorówki są ogólnodostępne, na wzgórzach częstokroć odnajdziemy także lotnie, które wykorzystamy sprawnie w połączeniu ze strojem „latającej wiewiórki” oraz spadochronem. To Far Cry, stąd rzecz jasna pozjeżdżamy również na linach. Cieszy odpowiednia szybkość sprintu. Wysadzenie przypadkiem środka transportu w głuszy nie boli aż tak bardzo, bowiem spokojnie dobiegniemy sobie do celu.
Technologicznie produkcja to kawał dzieła, chociaż na konsoli gra działa wyraźnie na granicy płynności. Gwałtowne spowolnienia się nie zdarzają, ale osoby czułe na mniejszą niż 30 klatek na sekundę animację pokręcą głową. Zauważalnie dorysowują się elementy otoczenia i cienie, tekstury jakością też nie grzeszą. Cóż, świat do zabawy jest rozległy, gdzieś trzeba było cięcia porobić. Przy wielkiej frajdzie z rozgrywki to jednak przechodzi na dalszy plan, ustępując miejsca zachwytom nad zmiennymi porą dnia oraz warunkami atmosferycznymi, fauną morską, albo przepięknymi (acz rozmazanymi) widokami w oddali. Najbardziej kolą w oczy pojedyncze elementy oprawy. Często jakaś skrzynka wisi w powietrzu, zamiast stać na ziemi. Fragmenty otoczenia bywają źle ze sobą spasowane. Przeciwnicy, zazwyczaj całkiem rozgarnięci, pojawiają się nagle z powietrza. Stanowią także małą armię klonów, a po śmierci ich ciała potrafią brzydko stopić się ze sobą. Wkurzać może do tego, choć nie powinien, nagminny dubstep serwowany na uszy, ale muza dokłada się też do zapamiętywania scen – zremisowane przez Skrilleksa Make It Bun Dem Briana Marleya to hit, tak samo jak podłożone podczas ucieczki helikopterem Cwałowanie Walkirii Wagnera.
[break/]Kampania dostarcza świetnej zabawy na jakieś 16 do 18 godzin, tym bardziej miłej, że osiągnięcia są całkiem zmyślnie zaprojektowane. Później przychodzi czas na tryb współpracy. Dostajemy osobną historię czwórki bohaterów, których statek sprzedano, wraz z załogą, piratom. Pragną zemsty na odpowiedzialnym za to kapitanie i naturalnie kasy, którą za nich dostał. Ganiają za nim po wyspie. W miarę używania określonych broni wzrasta biegłość w posługiwaniu się nimi, dochodzą kolejne przystawki, a że postać zdobywa stale poziomy doświadczenia, również zyskujemy coraz lepszy ekwipunek, giwery czy okrzyki pomocnicze, działające na całą grupę (leczenie, zwiększenie poziomu zdrowia, albo powiedzmy celności). Dosyć długie misje podzielono na etapy, wplatając elementy rywalizacji – na strzelanie ze snajperki, wyrzutni rakiet, czy tam podkładanie bomb. Pod koniec rozdziału zyskujemy dane do dekodowania w osobnym menu, które po rozszyfrowaniu dają liczne bonusy. Problem jest zawsze niemniej z dociągnięciem sesji do finału. Błąd goni błąd. Nie pojawi się potrzebne C4, zniknie ciężarówka, wróg zapadnie się dosłownie pod ziemię, uniemożliwiając dalszy postęp. Nastąpi migracja hosta, cofająca niejednokrotnie do menu głównego. Zabawa fajna, gdy przypadkiem wszystko działa. Niestety częściej traci się tu bez sensu masę czasu.
Współzawodnictwo multiplayer to przy beznadziejnym wyszukiwaniu meczy jedynie ciekawostka. Rozumiem, że w co-opie system może wolno dobierać ekipę, ale nie chce mi się wierzyć, iż praktycznie nikt nie bawi się w deathmatch, dominację, albo całkiem ciekawe firestorm, gdzie wcielamy się w podpalaczy i potem bronimy nadajnika. Na szybkim łączu oraz przy pootwieranych wszelkich portach „na świat”, na start meczu czeka się zdecydowanie za długo. Oczywiście nie stale, ale w większości przypadków tak, bez względu na porę dnia. Założenie gry samemu też niewiele daje, kiedy nikt się wieki nie podłącza. Sytuacja jest tym bardziej kuriozalna, że produkcja miała premierę jakiś czas temu. Sygnały od społeczności potwierdzają, iż coś jest zdecydowanie nie tak po stronie Ubisoftu. Tyle dobrego, że poziom postaci online jest wspólny w ramach całej porcji sieciowej tytułu, kiedy więc nie uda się znaleźć chętnych do wzajemnego wybijania się, da się poszukać "na przeczekanie" ewentualnie kogoś do współpracy. Jest też rozbudowany edytor map, lecz szybko odechciewa się w nim siedzieć, skoro i tak nikt ich nie sprawdzi...
Najważniejsza jest frajda z kampanii, bo reszta to tylko ciekawy dodatek - a tą mamy wielką. Nie lubię wstawek QTE, ale tutaj wpasowano je pięknie do akcji. Majaki po środkach odurzających to niezapomniany motyw. Jeśli ktoś ma otwartą głowę, doszuka się w grze masy nawiązań do popularnych seriali czy literatury. Zabawy z przyrodą, typu zwabianie tygrysa pod bramę obozu nieprzyjaciela, cieszą niezmiernie. Skradanie i planowanie akcji nie nuży. Muzycznie oraz graficznie w porządku, chociaż to na pewno nie poziom prezentowany w materiałach promocyjnych. Jedyny poważny problem, pomijając kłopoty z trybami multiplayer plus błędy oprawy, to projekt menu oraz wybieranie broni z podręcznego koła (szwankujące w krytycznych sytuacjach) - dałoby się to zrobić lepiej. Tak czy siak jednak, nie zagrać w Far Cry 3 to grzech. Ubawicie się, zapominając o świecie.