Dying Light — pierwsze wrażenia
No i doczekaliśmy premiery kolejnej, świetnie zapowiadającej się gry spod znaku zombie i szeroko pojętej eksploracji terenu. Początkowo sceptycznie podchodziłem do coraz to nowszych informacji na jej temat ale po pewnym czasie zacząłem na bieżąco śledzić każdą nowinkę która zaczęła opuszczać studio. Od samego początku bałem się że Dying Light będzie takim projektem robionym na szybko by jak najprędzej wydać tytuł i zapełnić budżet firmy bez wprowadzania nowości. Na szczęście nie miałem racji, choć byłem wręcz pewny zaliczenia przez ten projekt wtopy typu Dead Island: Riptide, która miała być czymś świeżym a okazała się częścią pierwszą na szybko przepuszczoną przez "kalkę". Może poniektórym się spodobała ale ja nie lubię aż takiej powtarzalności. No, ale zajmijmy się bohaterem dzisiejszych pierwszych wrażeń. Grą na którą czekałem i w którą po prostu ... chcę grać !
Instalacja nie taka czysta
Swoją przygodę zacząłem od ściągnięcia klienta gry (Steam) oraz zainstalowaniem pobranych komponentów w celu finalizacji instalacji. Po zaktualizowaniu plików napotkałem na błąd uniemożliwiający mi odpalenie tytułu przez skrót na pulpicie lub poprzez aplikację Steam. Po kilku minutach grzebania w systemie i plikach, okazało się iż winowajcą jest mój antywirus - AVG, który uważa że skrót należy do aplikacji typu malware. Szybko poradziłem sobie z tym problemem dodając go do wyjątków i mogłem już w spokoju delektować się tytułem. Moim oczom ukazało się piękne menu z ustawionymi już na początku opcjami graficznymi na wysokie, a raczej najwyższe. Wychodzi na to że będę miał przyjemność pobawić się na maksymalnej wydajności mojej maszyny (gram na 1400x900 bo od wyższych bolą mnie oczy :) ).
Fabularny chaos
Grę zaczynamy od skoku z samolotu. Wiemy że zostaliśmy wysłani przez jedną firmę do odzyskania z zarażonego miasta Harran, specjalnych dokumentów skradzionych przez ukrywającego się w mieście złoczyńcę. Okazuje się że zawartość tych dokumentów może pomóc w wynalezieniu szczepionki na kalającą miasto chorobę, która zamienia mieszkańców ... w zombie. Tuż po krótkiej scence naszego lądowania , stawiamy w grze pierwsze kroki i odkrywamy że w mieście znajdują się też cywile potrzebujący naszej pomocy w powstrzymaniu rozprzestrzeniającego się w szybkim tempie wirusa. Dodatkowym problemem jest fakt iż zostaliśmy ukąszeni przez zombie. Na szczęście twórcy doszli do wniosku że nie ma sensu ciągnąć tematu ludzi całkowicie odpornych na tę zarazę i od czasu do czasu musimy ratować się lekarstwem by nie ulec ... niechcianej mutacji. Bohater staje przed trudnym wyborem - wypełnić ślepo powierzone mu zadanie czy wspomóc w walce o dobre jutro ocalałych mieszkańców miasta. Czasami sumienie bierze górę i musimy opóźnić realizację głównego zadania by pomóc potrzebującym w opałach. Niestety za cenę szybszego nadejścia mroku, w którym zombie zyskują na sile i zaciekłości.
O Jejku, jak tutaj pięknie
Dying Light już na oficjalnych zapowiedziach oraz w becie wyglądał niesamowicie, co dopiero w finalnym produkcie. Grafika wręcz zapiera dech w piersiach. Mnogość elementów, gra świateł, olbrzymi teren działań, refleksy, tekstury - wszystko tutaj jest na naprawdę wysokim poziomie. Oczywiście, zdarzają się pomniejsze błędy, ale na szczęście jest ich stosunkowo za mało by nadeszła szybka chęć na wyłączenie gry. Podczas pierwszego zadania, będącego czymś w rodzaju samouczka poznajemy sposób poruszania się naszej postaci i odkrywamy że możemy wszędzie się wspiąć, jedyną przeszkodą której nie możemy ominąć będzie nasza wyobraźnia. To od nas zależy jaką ścieżkę wybierzemy i jak dostaniemy się na wybrany przez nas obiekt. Przyznam szczerze że przez kilka minut męczyłem się by wejść na bliźniaczy wieżowiec, co udało mi się za 2‑3 podejściem, a gra wynagrodziła mnie "znajdźką". Poruszanie się po dachach daje niepowtarzalną frajdę, a zrzucanie z nich wrogów kopniakiem a'la - "This is Sparta" powoduje niesamowicie szybkie pojawienie się banana na naszej twarzy.
Mimo wielu nowości, możemy natknąć się też na typowo growe zagrywki jak powtarzalność. Między zadaniami lubię sobie pozwiedzać - zawsze lubiłem eksplorację. Łatwo zauważyć że większość mieszkań, sklepów czy warsztatów jest bardzo podobna do siebie, jeśli nie rzec identyczna. Uważam to za swoisty minus, lecz biorąc pod uwagę iż wchodzimy do nich tylko po zebranie interesujących nas materiałów nie powinno się zawracać nimi głowy. Poruszając się po zarażonym mieście zastaniemy w nim duże ilości żywych trupów wałęsających się po ulicach i w ciemnych zaułkach. Za dnia nie robi to takiego problemu jak w nocy, dlatego warto w pewnym stopniu nauczyć się topografii miasta by nie natknąć się na jakąś chordę zarażeńców przez przypadek. Nocą miasto zmienia się nie do poznania. Wszechogarniająca ciemność jest wszędzie a jedynymi bezpiecznymi miejscami są losowo umiejscowione paleniska czy zdobyte przez nas schronienia. Silnik Chrome Engine szóstej generacji daje sobie radę wręcz fenomenalnie.
Z bejsbolem na zombiaka
Jak już wcześniej wspomniałem, w grze zajmujemy się zbieractwem pozostawionych w budynkach i przy ciałach zabitych zombie przedmiotach. Te które są nieco warte możemy sprzedać i otrzymać dodatkowe fundusze za które zakupimy interesujące nas przedmioty czy dodatki do nich. Większość znalezionego złomu posłuży nam w dużym stopniu do rozwijania znalezionych narzędzi mordu oraz ich ulepszania. Przechadzając się po mapie nie raz znajdziemy schemat dzięki któremu będziemy mieć możliwość stworzenia śmiercionośnej broni na naszych wrogów. A gdy dana broń zacznie niszczeć, zawsze możemy ją podreperować wykorzystując zebrane w trakcie gry komponenty.
Prócz broni białej korzystać będziemy z przeróżnych broni rzucanych, takich jak gwiazdki, koktajle mołotowa czy przyciągające uwagę petardy. W późniejszych etapach dojdzie też broń palna, lecz stosowanie jej będzie będzie oznaczało szybsze zainteresowanie się nami przez zombiaków które bardzo reagują na hałas.
Już na samym początku naszych przechadzek możemy znaleźć rozlokowane w całym mieście pułapki, które nie raz uratują nam skórę podczas ucieczki. Warto też zwrócić uwagę na czerwone beczki czy butle gazowe które możemy zniszczyć powodując ogromne eksplozje które zabijają zombiaki i ... powodują niepotrzebny hałas. Dlatego warto używać broni białej - której mamy tutaj wersję jednoręczną oraz silniejszą, dwuręczną która zadaje ogromne obrażenia kosztem naszej kondycji. Zawsze będziemy mieli możliwość rozłożyć naszą broń na czynniki pierwsze, zyskując potrzebne materiały na ulepszenie lub naprawę innej.
Swoiste RPG
Jak zapewne większość zauważyła w materiałach promocyjnych lub zapisach z rozgrywek, nasza postać zdobywa pewne umiejętności które możemy odkrywać w specjalnych drzewkach. Te podzielone są na Przetrwanie, Zwinność i Siłę. Za wypełnianie zadań oraz pomoc mieszkańcom miasta otrzymujemy wszystkim znane punkty doświadczenia które możemy wydać na umiejętności związane z dostosowaniem się naszej postaci do warunkach w których przybywa. Punkty Zwinności i Siły nabywamy poprzez poruszanie się w świecie gry oraz walkę. Im częściej skaczemy i wchodzimy na budynki lub walczymy bronią białą otrzymujemy punkty, które po zapełnieniu paska (u góry ekranu) zamieniają się na punkty do rozdysponowania. Ucząc się nowych umiejętności odblokowujemy lepsze poruszanie się po dachach, uniki lub stajemy się mistrzami broni białej w bliskich kontaktach z wrogiem.
Pewnie ktoś zaraz wypali z pytaniem - "A co się dzieje jak zginiemy ?". Twórcy przewidzieli fakt że znajdą się tacy co zapomną złapać się krawędzi podczas spadania lub dadzą się pożreć by bawić się z krewniakami w Valhalii. Otóż gdy giniemy, kontynuujemy rozgrywkę od losowego punktu bezpieczeństwa na mapie tracąc przy ożywieniu pewny procent zebranych punktów Siły lub Zwinności. Na szczęście prowadząc dynamiczną rozgrywkę, wnet je odzyskamy :) Im więcej spędzimy czasu w grze, tym lepsze zabawki otrzymamy i poznamy zaawansowane metody walczenia z żywymi trupami.
Good Night and Good Luck ?
Nowe dziecko firmy Techland od razu przypadło mi do gusta. Powiem więcej - czekałem właśnie na taki produkt! Jestem w trakcie przechodzenia kampanii. Zapewne jak ją ukończę wezmę się za tryb kooperacji (dostępny po samouczku) by zagrać ze znajomymi w czteroosobowym zespole. Na razie postawiłem sobie za punkt honoru opisanie trybu kampanii, całość zapewne przeczytacie w pełnej recenzji gry. Jedynym mankamentem z którym mam nie lada problem jest optymalizacja. Na szczęście twórcy nie zrobili takiego "błota" jak Activision czy Ubisoft, bo problem przejawia się tylko od czasu do czasu a objawia się mikro zacięciami w płynności. Zapewne gdy to czytacie, na Steam zostały już wypuszczone stosowne łatki poprawiające płynność i naprawiające pomniejsze błędy. Bo co jak co, ale polskie firmy dbają o swoich fanów.
Techland wypuścił kilka dni przed premierą na systemy mobilne - IOS i Android aplikację o nazwie Dying Light Companion, będącą pewnym wsparciem w rozgrywce. W aplikacji możemy posyłać naszych zbieraczy na poszukiwanie przedmiotów na mapie, by potem je spakować i wysłać do gry. Przedmioty możemy odebrać od kwatermistrza i wytwarzać z nich zabójcze oręże. Na zakończenie chciałbym zaprosić do wspólnej zabawy fanów bardzo udanej mieszanki Dead Island z Mirror's Edge. Mam nadzieję że tytuł spodoba się Wam równie dobrze jak mi.
Tytuł testowany na: Windows 7 Professional 64‑bit Service Pack 1 Intel Core i5 4690K 3.5GHz 8GB RAM NVIDIA GeForce GTX 970