Metro: Last Light
Gracze byli zachęcani do nabycia Metro: Last Light na wiele sposobów – zachwalano usprawnioną mechanikę zabawy, świetną grafikę, a na długo przed premierą rozdawano klucze na Metro 2033 do pobrania z cyfrowego sklepu Steam, żeby można było za darmo sprawdzić, jak cała historia ludzkości egzystującej w tunelach się rozpoczęła. Sprawy trochę się skomplikowały, kiedy upadło THQ i zdolny zespół 4A Games przeszedł pod skrzydła Deep Silver, ale ostatecznie transfer wyszedł ekipie na dobre. Małe studio zyskało ogromne wsparcie przy kończeniu swego nowego dzieła. Jaki jest ostateczny efekt jego prac? Dostajemy porządną strzelankę, ale dużo prostszą od pierwowzoru i z widocznymi błędami - więc nie każdemu musi koniecznie przypaść do gustu.
07.06.2013 | aktual.: 01.08.2013 22:27
Żeby naprawdę poczuć klimat, twórcy polecają rozpocząć zabawę w trybie stalkera, minimalizującym ilość wyświetlanych na ekranie informacji pomocniczych i z uwagi na poziom wyzwania zmuszającym do liczenia się z każdym pociskiem – paradoks w tym, iż dodawany był on wyłącznie do zamówień przedpremierowych… Przejście gry na domyślnej trudności nie sprowadza potu na skronie. Amunicji oraz apteczek jest pod dostatkiem. Można się skradać i zabijać ludzkich przeciwników po cichu, ale poza pewnymi wyjątkami zwyczajnie szybciej wparować do danej lokacji, żeby wszystkich sprawnie wystrzelać. Naboje specjalne, stanowiące również walutę, spokojnie można zostawić na starcia z bossami, acz zdarzyło mi się w pewnym momencie przy końcu gry, że różnych zmutowanych bestii wyskoczyło na mnie tyle, iż prawie zabrakło jednak „pestek”… Czasem można się też udusić, bo przy wyjściu na powierzchnię należy pamiętać o założeniu maski gazowej, a także poszukaniu i regularnej wymianie filtrów. Zegarek na nadgarstku odmierza tutaj czas, pod ziemią zaś pokazuje… aktualną godzinę.
Historia Artema, który w pierwszej części zniszczył siedlisko tajemniczych Cieni, rozwija się nieśpiesznie. Przez pierwsze kilka godzin jest zdecydowanie za dużo podążania za kimś i słuchania go, niżeli akcji, na szczęście potem już sprawy zaczynają nabierać tempa, serwując niezapomniane sytuacje, wybuchy i ogólną demolkę otoczenia. Ostatni przedstawiciel wymordowanej przez nas rasy stanowić ma klucz do przetrwania ludzkości, więc szybko staje on w centrum uwagi. W tle tymczasem przewijają się tematy ciężkie, ale codzienne: polityczne machlojki, walka o władzę i ludobójstwo. Z jednej strony stoi czwarta rzesza, z drugiej komuniści, z trzeciej zakon, który reprezentujemy. Pomiędzy misjami głównymi, siedziby wszystkich tych frakcji na spokojnie zwiedzimy, poznając warunki, w jakich przyszło funkcjonować ocalałym. Warto posłuchać, co mieszkańcy mają do powiedzenia, bo tu jest wielka siła projektu. Każdy ma swe sprawy na głowie. Jedni myślą o nakarmieniu świń, inni o swych dzieciach, elity urządzają sobie przedstawienia, a ukojenia zszarganych nerwów szuka się w domu publicznym…
W zasadzie wszystko gra, poza jedną ważną rzeczą – główny bohater to milczek. Nie umiałem wczuć się w kogoś, kogo niby pyta się o zdanie, ale ten nigdy nie odpowiada, więc sprawy toczą się własnym, z góry obranym torem. Przyjemność czerpaną z Metro: Last Light psują ponadto liczne niedoróbki logiczno-techniczne. Z jednego kieliszka da się wznieść toast wielokrotnie, bez dolewki. Nie przedstawiamy się świeżo napotkanej postaci, a ona mówi do nas po imieniu. Wroga można odstrzelić na oczach jego kolegi i nie zareaguje, a nawet jeśli to po wykręceniu żarówki stajemy się natychmiast praktycznie dla patroli niewidzialni. Czasem szukając nas przeciwnik wejdzie w ogień, by zginąć w męczarniach. Wbiegnięcie do głębszej wody teleportuje nas natychmiast na brzeg. W końcu zaś irytują problemy z detekcją kolizji obiektów. Pal tam nawet licho wnikające brzydko w podłoże oraz ściany ciała – wkurza najbardziej przechodzenie nieprzyjaciół przez nas, co bywa strasznie dezorientujące, szczególnie, gdy skoczyła na nas bestia. Zamiast się odbić i zostać z przodu, mamy ją nagle znów atakującą za plecami.
[break/]Kampania na około 8 godzin przywodziła mi niejednokrotnie na myśl serię Half-Life, w pozytywnym sensie. Lokacje pełne są szczegółów, choć przez to właśnie zapewne etapy bywają miejscami strasznie krótkie. Czasami się mocno wystraszymy, niejeden raz bardzo zachwycimy, z radością popędzimy w nieznane, zarosłe pajęczynami tunele w poszukiwaniu nowych broni, a zwłoki sprawdzimy licząc na coś przydatnego. Zabijanie daje frajdę. Wrogowie pięknie reagują na kule, chociaż czasami siła pocisku potrafi dziwnie miotać ciałami. Raz na jakiś czas u handlarzy zmodyfikujemy którąś z trzech noszonych równocześnie broni, dodając przydatne w walce części. Pojawiają się wstawki z obroną pojazdu przed przeciwnikami, które też wypadają zacnie. Nie do końca pasowały mi pewne mistyczne elementy fabuły, ale nie mierziły i w ogólnym rozrachunku pierwsze zakończenie przygody mnie usatysfakcjonowało, nawet pomimo tego, że było niby gorszym (acz mym zdaniem ciekawszym) z dwóch przewidzianych przez twórców.
Graficznie nastawiałem się na większe fajerwerki, ale oczywiście trudno mówić, że Metro: Last Light jest brzydkie – ogromne wrażenie robią głównie efekty atmosferyczne na powierzchni, oświetlenie, pyłki, mgła, kurz i podobne rzeczy. Do tego dochodzą przykładowo sypiące się od strzałów tynki. Szybka maski gazowej ulega niszczeniu, co także wpływa na postrzeganie świata. Jak wspominałem, różnorodnie zaprojektowane środowisko pełne jest drobnych detali, porządnie też zrobione są wszelkie postacie w grze występujące, a do tego silnik wyświetla ich na ekranie całkiem sporą ilość. Nie spodobały mi się modele mutantów, ale to już kwestia gustu. Autorską technologię ładnie zoptymalizowano, więc działa sprawnie również na słabszych komputerach, acz na pewno brakuje większej dowolności w dobieraniu ustawień – są tylko ogólne poziomy jakości oprawy. Nie wpłyniemy na poszczególne składowe poszczególnych z nich, by uzyskać lepszą płynność. Muzyka udanie buduje nastrój, odgłosy potrafią skutecznie postawić nagle włosy dęba. Wypada jeszcze docenić dialogi, podszyte specjalnym akcentem, jak też polską wersję w formie napisów – jest naprawdę dobra.
Nie mamy do czynienia z hitem, ale porządną strzelanką z akcją w nieco starym stylu - sporo gadania, łażenia, głównie zamknięte, klaustrofobiczne przestrzenie i nieznośnie cichy główny bohater. Projekt należy docenić na pewno za to, że wyraźnie jest tworem niezbyt licznej, w stosunku do wielkich ekip deweloperskich, grupy zapaleńców, co się czuje w kościach. Pomimo tego może spokojnie konkurować z dziełami w podobnym nurcie za miliony dolarów, w kilku aspektach je przewyższając. Więcej wyniosą z gry ci, którzy poznali Metro 2033, chociaż z drugiej strony nie muszą podobać im się wszystkie wprowadzone usprawnienia i ułatwienia. Produkt byłby bardziej wart polecenia, gdyby nie liczne, rzucające się w oczy wpadki programistyczne. Na pewno powinni spojrzeć w jego stronę jednak fani serii S.T.A.L.K.E.R., szczególnie z uwagi na piękne, skażone środowiska...