NBA Live 08
Jest kilka rzeczy, których możemy być pewni, iż zdarzą się co roku. Na pewno przyjdą Święta, z pewnością wzrosną ceny benzyny, pewnikiem są następne zmiany w maturze wprowadzone przez kolejnego ministra. Podobnie sprawa ma się z premierami nowych gier sportowych od Electronic Arts - wszak każdy sezon oznacza młodych, spragnionych chwały na boiskach zawodników, ważne transfery i całkiem świeże, wschodzące gwiazdy. Tym razem pod lupą ostatnia odsłona gry o najbardziej popularnej lidze koszykarskiej świata, czyli NBA - w tym roku EA również nie poskąpiło nam przyjemności spróbowania naszych sił w tej amerykańskiej lidze .
29.11.2007 | aktual.: 01.08.2013 01:54
Koszykówka, jak to koszykówka. Liczy się szybkość, precyzja podań, dokładność rzutów i znajomość przeciwnika. Najważniejsza jednak i tak pozostaje taktyka - to właśnie zauważyć można grając w NBA Live 08. W porównaniu z poprzednią częścią rozgrywka stała się trochę trudniejsza. Już na poziomie „All-Star” możemy napotkać drużyny, których pokonanie, nawet jeśli gramy zespołem z samej czołówki, okazuje się sprawą dość skomplikowaną. Przede wszystkim przeciwnik komputerowy świetnie broni (co nie zawsze przekłada się na zachowanie „inteligentnych” obrońców naszego teamu), przejmuje niedokładne podania i wyprowadza szybkie kontry. Nauczyć się tych sztuczek graczowi nie przyjdzie tak łatwo. Co innego z atakiem. Jeśli po naszej stronie gra choćby taki wielki gość, jak Shaq O’Neil, to wejście pod kosz nie stanowi żadnego problemu. Gorzej, jeśli porządnego centra nie mamy, wtedy możemy zostać po prostu rozjechani.
Usprawniana sztuczna inteligencja przeciwników to jedno, ale inne zmiany wprowadzane w kolejnych częściach to osobna sprawa. Jeśli wydaje się jakąś grę co roku, to powinno się chyba mieć do zaoferowania coś więcej niż ledwie zmienione składy drużyn. Tutaj tym nowym elementem jest zastąpienie systemu supergwiazd i gwiazd z NBA Live 07 specjalnymi strefami, w których dany gracz najlepiej się czuje. Wspomniany już Shaq z Miami Heat wyprawia niesamowite rzeczy pod koszem, Steve Nash z Phoenix Suns perfekcyjnie trafia za trzy (jeśli nie jest kryty, oczywiście; gra okrutnie traktuje „trójki” przez ręce), a LeBron James z Cleveland Cavaliers wszystko robi najlepiej. Przez to granie staje się niewymownie łatwiejsze dla zespołów, które jakiegoś supergracza posiadają. W poprzedniej części umiejętności takie uaktywnialiśmy my, tutaj włączają się one same. Jedyne, co jest od nas wymagane, to znajomość owych stref specjalnych. A i to nie jest konieczne, gdyż jeden z guzików natychmiast ujawni nam, skąd najlepiej oddać strzał.
Sprawą, o której już wspomniałem są transfery i zmiany w zespołach. Niestety, EA chyba niekoniecznie trzymało rękę na pulsie, gdyż niektórych ligowych roszad po prostu zabrakło. Zdarzają się na przykład takie sytuacje, w których jakiś gracz istnieje tylko z imienia i nazwiska, ale jego zdjęcia w składzie zespołu nie znajdziemy. NBA z natury rzeczy jest ligą, w której niektóre transfery pozostawia się w tajemnicy, aby zaskoczyć przeciwnika. Tak samo jest na przykład z draftami. W lidze prawdziwej niektórzy zawodnicy nawet nie zaczynają grać, gdyż już na treningach odnoszą kontuzje i muszą przejść kilka operacji. A w grze skaczą i rzucają jak gdyby nigdy nic się nie stało. Może jest to czepianie się, ale jednak człowiek chciałby, by gra odwzorowywała jak najlepiej specyfikę gry.
Następna uwaga tyczy się klasyfikacji zespołów, bo ta, najkrócej mówiąc, jest dość dziwna. Czołowy zespół ligi, który na dziewięć meczów przegrał jak na razie tylko jeden, czyli legendarni Boston Celtics, jest sklasyfikowany gdzieś pomiędzy 70 a 80, a choćby Miami Heat, które nie przeszło pierwszej fazy play-off w zeszłym roku noty ma bardzo wysokie. Wygląda to trochę tak, jakby ocena zespołu była wzięta jeszcze sprzed play-off; ba, nawet sprzed transferów. Zakup roku, czyli Celtics kupujący Kevina Garnetta, niewiele zmienił, przynajmniej według EA. Jest to sprawa dość podejrzana, ocena zespołu byłaby średnią ocen graczy z poprzedniego sezonu? A wszyscy wiemy, że tak po prostu nie jest. Dziwi również fakt, że zwycięzcy z poprzedniego roku, czyli San Antonio Spurs, mimo posiada w składzie co najmniej trzech megagwiazd, są sklasyfikowani niżej niż drużyny, które nawet nie doszły do finałów.
[break/]Wszystko to jednak jest zwykłe czepianie się, w grze bowiem nie chodzi przecież o to, aby do końca była ona symulacją rzeczywistości. Wspomniane już zmiany w SI na pewno utrudniają rozgrywkę i nie pozwolą nam skończyć sezonu zasadniczego z bilansem osiemdziesięciu dwóch zwycięstw i zera porażek. Granie w obronie w końcu ma bardzo czytelny wpływ na grę. Jeśli zbyt sobie pobłażamy, pozostawiając defensywę w rękach komputerowo sterowanych graczy, może się okazać, że przeciwnik po prostu nas gniecie. Do tego wroga drużyna będzie bronić naprawdę dobrze. Nierzadko zdarza się, że podwojony zawodnik, nawet supergwiazda, panikuje jeśli zaatakuje go zbyt wielu graczy na raz i wtedy traci piłkę. Fajnie, gdy wydarzy się to przeciwnikowi - gorzej, jeśli ofiarą jesteśmy my. Następny element nieobecny jeszcze w grze z roku 2006 to przechwyt podania do gracza, przed którym się ustawiliśmy. Teraz czasami naprawdę trzeba się napocić, aby wybić piłkę po koszu drużyny przeciwnej i nie stracić od razu punktów.
Cieszy fakt, że dwóch komentatorów naprawdę świetnie wszystko opisuje. Rzucają nam różne statystyki z poprzedniego sezonu lub kłócą się o to, który z trenerów jest lepszy. Czasami opiszą nasze jakieś zagranie i od razu powiedzą, dlaczego nam nie wyszło. Dzięki temu możemy nauczyć się kilku rzeczy. Nie słychać nawet za bardzo przejść pomiędzy konkretnymi kwestiami, dzięki czemu zachowano poczucie ciągłości komentarza. Miałem przez chwilę wrażenie, że wykorzystano dużą ilość materiałów z poprzedniej produkcji, ale przecież nie jest to nic złego, dopóki nie zdarza się za często. Muzyka, jak to muzyka w NBA, składa się w przeważającej części z kawałków hip-hopowych lub reprezentujących podobne klimaty. W menu i tak nie spędzimy zbyt wiele czasu, więc nie zwrócimy za bardzo na to uwagi, ale już trenując pakowanie do kosza, czy grając jeden na jeden muzyka znacznie umili nam to, co widzimy na ekranie.
Jak zwykle w produkcja spod znaku NBA Live motion capture jest po prostu idealny. Gracze poruszają się bardzo naturalnie, a niejedna akcja potrafi animacjami przyprawić o zachwyt. Szczególnie efektowne są wszelkie pojedynki pod koszem zakończone zapakowaniem piłki. Przeciwnicy w obronie przewracają się lub odskakują, podczas gdy nasz gracz z ogromną prędkością leci w kierunku kosza. Nierzadko doda do tego obrót lub dwa, tak na wszelki wypadek, jeśli wątpimy w to, że koszykówka jest sportem niesamowicie wręcz widowiskowym. Trzeba jednak przyznać, że grafika nie zmieniła się za bardzo. Pewnie, część widowni wygląda inaczej i reaguje na to, co dzieje się na boisku, zaś twarze są dokładniej odwzorowane, szczególnie te należące do gwiazd, lecz w zasadzie na tym się kończy. Nic strasznie nowego, moi drodzy.
Trudno jest komuś, kto kocha koszykówkę, wystawić tak niską ocenę grze, która dostarcza tak wiele zabawy. Ale koniec końców, nie można przecież pozwolić, aby osobiste preferencje zaburzyły ocenę. Gra jest wtórna, nie zmieniło się tu w zasadzie nic ważniejszego, oprócz statystyk i kilku mniejszych rzeczy przy sztucznej inteligencji. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę to nadal to samo. I to tak, że w sumie najbardziej widoczną różnicą w tym roku jest zmiana gracza z okładki na Gilberta Arenasa.