Oprogramowania traktorów przerabiać nie wolno – bo rolnik mógłby słuchać pirackiej muzyki
Charakterystycznych zielono-żółtych traktorów firmy John Deereprzedstawiać zainteresowanym szeroko rozumianą motoryzacjąnie trzeba – ta marka to odpowiednik BMW czy Audiw świecie sprzętu rolniczego. Ceny nowoczesnych modeli sięgają nawet700 tys. złotych. Czy jednak płacąc taką kwotę za sprzęt na pewnootrzymujesz go na własność? To co wydawałoby się oczywiste zezdroworozsądkowej perspektywy, dla producenta wcale takie oczywistenie jest. Jego prawnicy uważają, że zakup traktora daje jedynielicencję na jego użytkowanie – a to za sprawą oprogramowaniasystemowego, bez którego traktor nie ruszy.
23.04.2015 | aktual.: 23.04.2015 20:43
Amerykańska ustawa Digital Millenium Copyright Act uczyniłanielegalnymi praktycznie wszystkie narzędzia i metody, za pomocąktórych użytkownicy mogliby złamać zabezpieczenia software'oweproducentów. A co, jeśli zabezpieczenia takie stosowane są nie tylkow smartfonach czy konsolach, ale też w ciężkim sprzęcie rolniczym czybudowlanym? Prawnicy firmy John Deere przekonani są, że zapewnianaprzez DMCA ochrona rozciąga się także na produkowany przez nichsprzęt – i by uzyskać oficjalne potwierdzenie, złożyli w tejkwestii oficjalne zapytanie do Urzędu Patentowego USA.
Spór o zakres sprzętu czy usług informatycznych wyłączonych spodochrony DMCA rozgorzał na nowo od kilku miesięcy, przede wszystkim zasprawą Electronic Frontier Foundation, która zamierza ograniczyćzasięg ustawy. We współpracy z kilkunastoma innymi organizacjamiproponuje 27klas sprzętu i dzieł poddanych ochronie własności intelektualnej,których „rozbrajanie” z zabezpieczeń byłoby zgodne zamerykańskim prawem. Jeśli chodzi o wspomnianego Johna Deera, toproblemem są klasy 21 i 22, oprogramowanie pojazdów –diagnostyka, naprawa i modyfikacje orazoprogramowanie pojazdów – badania nadbezpieczeństwem.
Rozstrzygnięcie w tej sprawie, pooczywiście przesłuchaniu zainteresowanych stron, zapaść ma w lipcu.Już teraz jednak John Deere i kilku innych producentów z branżymotoryzacyjnej, włącznie z takim gigantem jak GeneralMotors, rozpoczęły walkę o zablokowanie inicjatywy. W przesłanymdo urzędu patentowego wyjaśnieniutwierdzą, że tak naprawdę właściciel pojazdu otrzymuje w domniemanysposób licencję na (sic!) używanie pojazdu, poddaną rozmaitymograniczeniom gwarancyjnym i klauzulom zawartym w umowie. Nawet gdybyzabezpieczeń w oprogramowaniu traktorów nie było, to i tak zmiany wtym oprogramowaniu mogą oznaczać naruszenie praw autorskich, tajemnichandlowych czy praw patentowych producenta czy jego dostawców.
Nie ma się tu z czego śmiać, JohnDeere stoi na stanowisku, że prawo rolników do samodzielnegonaprawiania i modyfikowania swojego sprzętu wiąże się z poważnymizagrożeniami. Na przykład rolnik podczas jazdy swoim ciągnikiemmógłby słuchać bezprawnie pozyskanej, chronionej prawem autorskimmuzyki, a inni pasażerowie mogliby w tym czasie oglądać film (jeślikomuś wydaje się to nierealne, to zapewne nigdy nie widział kabinynowoczesnego traktora od środka). Po uwolnieniu systemówinformatycznych pojazdów ich właściciele mogliby także wgrywać nowszewersje oprogramowania z innych modeli, do których przecież nie mająpraw licencyjnych. Dlatego właśnie nie wolno dopuścić do tego, byktokolwiek poza producentem mógł modyfikować firmware i aplikacjepokładowe pojazdu – nawet jeśli alternatywą byłaby koniecznośćoddania go na złom (po okresie gwarancyjnym).
Inni producenci zwracają uwagę nazagrożenia związane z bezpieczeństwem pasażerów (np. popsuciepoduszek powietrznych przez nieautoryzowaną modyfikację firmware) czyzanieczyszczeniem środowiska (uzyskanie lepszych osiągów silnikaprowadzące do naruszenia przepisów o dopuszczalnym składzie spalin).Mówi się nawet o tym, że zamykanie rozwiązań technicznych i ukrywaniekodu pomaga innowacyjności, bo przecież jak wiadomo, gdyby nikt nieczytał książek, wszyscy byliby świetnymi pisarzami.
Biorąc pod uwagę absurdalnośćtych argumentów, nie dziwi, że bardzo trudno w komentarzachprzesłanych przez samych właścicieli sprzętu do amerykańskiego urzędupatentowego znaleźć choć jeden, który brałby stronę korporacji.Ludzie są przekonani, że kupując traktor od producenta stają sięwłaścicielami tego traktora – i na miarę swoich możliwości ipotrzeb chcą go samodzielnie naprawiać i modyfikować. To zaś wnaszych czasach oznacza konieczność ingerowania nie tylko w mechanikęi elektrykę, ale też i w oprogramowanie.
A jak to jest ztraktorami w Polsce?
Sytuacja usuwania zabezpieczeń zesprzętu w świetle polskiego prawa jest jeszcze bardziej zagmatwana,niż w Stanach Zjednoczonych. Z jednej strony uważa się, że samoodblokowanie posiadanych urządzeń, w celu uzyskania dodatkowychfunkcjonalności, nie narusza prawa – tak jest np. zodblokowywaniem smartfonów z Androidem czy iPhone'ów, dzięki którymistają się one pełnowartościowymi komputerami, poddanymi kontroliużytkownika. Z drugiej zaś strony obowiązują zapisy art. 118 Ustawy oprawie autorskim i prawach pokrewnych, według których zarównowytwarzanie jak i posiadanie urządzeń pozwalających obejść skuteczne(sic!) techniczne zabezpieczenia antypirackie poddane jest sankcjikarnej. Ten przepis pozwala np. władzy ścigać ludzi, którzy uwalniająswoje konsole do gier.
By było jeszcze ciekawiej, mamyteż art. 75 wspomnianej ustawy, stanowiący, że bez zezwoleniauprawnionego dozwolone jest sporządzanie kopii zapasowych, jeśli jestto niezbędne do korzystania z programu komputerowego. Skoro jest todozwolone, to również i tworzenie narzędzi umożliwiającychsporządzenie kopii (a zatem łamiących zabezpieczenia) powinno byćdozwolone. Niejednoznaczność prawa w tej sytuacji oznacza jednak, żeżaden właściciel sprzętu, chcący modyfikować swoją własność, nie możesię w tej kwestii czuć bezpiecznie.
W wypadku modyfikowania oprogramowania pojazdów dochodzą do tegoteż kwestie legalności wprowadzonych zmian, które często mogąprowadzić do naruszenia homologacji sprzętu. Tu kwestią wartąrozważenia jest tzw. chiptuning samochodów, polegający na modyfikacjisterownika silnika tak, aby wykorzystać w pełni rezerwy mocy (jakwiadomo większość aut ma celowo zaniżone parametry, często obniżonąmoc mimo tego samego momentu obrotowego co modele na rynekamerykański czy japoński, tak by zmniejszyć opłaty ubezpieczeniowe).Usługi chiptuningu oferowane są przez wiele profesjonalnych firm,podkreślających legalność takiego zabiegu, ale z drugiej strony znanesą wypadki odmowy wypłacenia przez ubezpieczalnie odszkodowańpowypadkowych właścicielom tak zmodyfikowanych pojazdów.