Return of the Obra Dinn — 1‑bitowy cud pośród gier ścigających się na efekty
Chociaż producenci gier teoretycznie niby stawiają przede wszystkim na dobrą historię, a przynajmniej niesamowitą rozgrywkę w swoich dziełach, od lat prześcigają się również w robieniu projektów coraz piękniejszych graficznie. Wysokie rozdzielczości, tekstury niesamowitej jakości, wpleciona w to dyskusja o wyższości komputerowców nad konsolowcami, dysponującymi słabszym technicznie sprzętem — to mogło niejednego już mocno znudzić. Oczywiście ma to swoje odzwierciedlenie na scenie tzw. Indie. Lucas Pope, twórca docenionego przez krytyków, niszowego Papers, please, pokazał światu swoją intrygującą grę Return of the Obra Dinn, wykorzystującą 1-bitowy rendering.
Pod tym określeniem kryje się próba odtworzenia uczuć towarzyszących przed laty zabawie na sprzętach z mocno ograniczoną paletą barw, jak Macintosh Plus. To był pierwszy komputer producenta tytułu, w którego duszy błąkała się tęsknota za w sumie czarno-białymi planszami. Postanowił z wykorzystaniem jak najbardziej nowoczesnej technologii Unity cofnąć się do czasów, kiedy nie wszystko było pięknie podane graczom na tacy, lecz wiele rzeczy trzeba było sobie zwyczajnie wyobrazić. Nagina ją na swoje potrzeby, aby uzyskać niezwykły wygląd retro w przygotowywanej przygodówce FPP.
Naturalnie od strony technicznej nie jest to proste ograniczenie palety barw do zestawu szarości, bowiem nie zawsze daje to czytelne efekty (co Lucas szczegółowo opisuje) i nie obędzie się bez ręcznego poprawiania pewnych elementów grafiki, efekt ma być niemniej piorunujący. Specjalne filtry opracowane na potrzeby staroszkolnego wyglądu gry nieco ułatwiają zadanie, przy czym twórca musi z myślą o nich odpowiednio przygotowywać sceny, projektując je bez zbędnych kolorów i ze specjalnym uwydatnianiem krawędzi.
Fabularnie Return of the Obra Dinn inspirowane jest wyprawami morskimi z początków XIX wieku. W 1802 roku w swój wielki rejs wypływa z Londynu tytułowy statek, z 200 tonami cennego ładunku kierując się w stronę wciąż mało zbadanych lądów Wschodu. Ginie na morzu, by kilka lat później nagle dobić do jednego z portów, w opłakanym stanie i bez załogi na pokładzie. Przyjdzie nam rozwikłać tajemnicę okrętu, kierując się wpisami w dzienniku pokładowym jego kapitana. Niby spokojny temat, lecz należy spodziewać się ostrego zwrotu akcji...