Saints Row IV, czyli Matrix: Gangsteryzacja

Po 11 godzinach, które potrzebne były do ukończenia głównego wątku w Saints Row IV, mając za sobą ułamek ogólnego stopnia rozłożenia gry na czynniki pierwsze, poczułem się oszukany przez studio Volition. Produkt, oparty na niewydanym nigdy rozszerzeniu dla SR: The Third, przedstawiano w materiałach promocyjnych głównie jako radosną rozwałkę, tytuł oferujący nam możliwość dania upustu swoim najciemniejszym pragnieniom. Sonda doodbytnicza jako broń ręczna? Jeśli kogoś to kręci to jest. Giwera atakująca z głośników uszy ostrym dubstepem? Obecna, tak jak wiele różnych niekonwencjonalnych narzędzi mordu. Do tego skoki na kilkadziesiąt metrów plus inne supermoce, umiejętnie wplecione w akcję kultowe kawałki muzyczne, gagi na każdym kroku, różnorodność rozgrywki plus na dokładkę tryb współpracy z kumplem. Tak, poczułem się oszukany, że to wszystko bardzo skrzętnie poskładano w jedną wciągającą całość i zamiast prostej gry do wyżycia się zaserwowano nam jednak coś dużo więcej.

Saints Row IV, czyli Matrix: Gangsteryzacja

30.08.2013 | aktual.: 30.08.2013 18:17

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Zakładałem, że fabuła, stanowiąca przetworzenie wątków z Matriksa oraz kilku jeszcze klasycznych obrazów nurtu science-fiction, będzie robić tylko za słabe tło dla rozgrywki. Tymczasem mimo całego prześmiewczego stylu, jaki prezentuje, została ona porządnie rozpisana i faktycznie napędza zabawę. Zaskakuje już początek, gdy ruszamy w jak najbardziej poważną misję uratowania świata przed atakiem terrorystycznym, żeby wspinając się po olbrzymiej rakiecie (do motywu przewodniego z Armageddonu!) za moment zostać bohaterem narodowym, dosłownie wylądować w prezydenckim fotelu i odblokować uwielbienie tłumów, wraz z doradcami rządowymi. Sielanka ta długo nie potrwa. Po rozwiązaniu przez nas kilku nie cierpiących zwłoki kwestii państwowych, Ziemię atakuje kosmiczne Imperium Zin, kierowane przez przemądrzałego Zinyaka, a wszyscy mogący mu zagrozić zostają uwięzieni w wirtualnej rzeczywistości. Niczym Neo odkryjemy, że program można nagiąć pod swoje potrzeby i ruszymy uwolnić przyjaciół.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Od aktywnej gangsterki, charakterystycznej dla Saints Row, w świetnym stylu przechodzi się do ukazania wyczynów superbohatera, skrupulatnie wykreowanego zapewne w większości przypadków na własne podobieństwo w zaawansowanym edytorze postaci. Z początku wygląda na to, że niewiele będzie niestety do roboty, ale z każdym następnym rozsupłanym wątkiem dochodzą kolejne misje główne oraz masa drugoplanowych, wspaniale zajmujących czas. Plus moce naturalnie. Na starcie będziecie inwestowali rozrzucone masowo na terenie metropolii punkty doświadczenia w sprint i dalekie skoki, potem zakochacie się zaś w lodowym podmuchu, ciskaniu ogniem czy telekinezie, pozyskiwanymi po pokonaniu mini bossów, rozwijanymi dodatkowo w różnych kierunkach poprzez wykonywanie określonych zadań. Wirtualną kasę, gromadzoną na każdym kroku, inwestuje się z kolei w przydatne zdolności dodatkowe czy możliwości własnego gangu, który możemy wezwać na pomoc, podobnie jak wszystkich uratowanych aktualnie znajomych. Jeśli poświęcimy chwilkę, aby pomóc im w ich problemach, wkrótce super mocami władać będzie cała nasza kompania.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Zajęć nieobowiązkowych dostajemy szeroki zakres, od wyścigów, poprzez demolowanie otoczenia na czas, udział w wirtualnych programach wyzwań oraz walkach na arenach i łamanie zabezpieczeń sklepów (w których potem kupimy ciuchy czy udoskonalimy broń), po znane z poprzednich części rzucanie się pod koła samochodów, tym razem w imię wykrzyczenia systemu. Same fabularne misje bardzo potrafią zaskoczyć, jak już napomknąłem, nietuzinkowością. Mierząc się z koszmarami naszych przyjaciół, odtworzonymi cyfrowo, powalczymy z ogromną puszką napoju energetyzowanego, wrócimy na moment do wizji pierwszego Saints Row, poszalejemy w latach 50-tych ubiegłego wieku, przejdziemy tekstową przygodówkę albo wskoczymy do chodzonej nawalanki 2D. Do tego dochodzi nieco strzelania na szynach (rozwalanie statków, ale też obrona ładunku) i umyślne zabawy z kodem, jak błędy wyświetlania grafiki, poruszające się tekstury lub rozpikselowane postacie, przypominające, że to nieprawdziwy świat.

[break/]Spore brawa należą się projektantom nie tylko za upewnienie się, że gracz nigdy nie poczuje się znudzony, lecz również, by frajdę przyniosło mu poruszanie się w alternatywnym Steelport. Mknąc przez ulice, niczym Flash z komiksów wydawnictwa DC, nigdy nie walnąłem w ścianę. Skoki po dachach oraz bieganie pionowo po budynkach także nie nastręczyły najmniejszych problemów. Czasem tylko wylądowałem kilka centymetrów od celu. Przez chwilę wydawało mi się tylko bez sensu, że wszędzie dookoła suną auta, a ja wybieram raczej śmig przed siebie, niż kradzież któregoś. Szybko za to zacząłem wykorzystywać samochody jako pociski. Mieszkańcy też odgrywali rolę zapychaczy tła – do czasu, aż nie wykupiłem zamieniania się ich po śmierci w zdrowie. Odtąd całe miasto traktowałem jako pewne zasoby strategiczne, pomagające w walce. Nikogo tak naprawdę nie krzywdziłem, więc cel po prostu uświęcał środki. Zawsze jest się w grze panem sytuacji, kombinującym jak ugryźć dane wyzwanie.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Graficznie to poziom poprzedniej odsłony serii, wszystko po prostu odpowiednio przerobiono, trochę na modłę dzieła braci Wachowskich, a trochę Trona, może z elementami gry Crackdown z Xboksa 360. Zaskakująca dobrze wypadają modele postaci, w przerywnikach fabularnych potrafiące popisać się bardzo dokładnymi animacjami, zapewne dzięki sesjom motion capture aktorów. Z uwagi na opcję latania gdzie się chce i jak szybko się chce gra potrafi drastycznie momentami na konsoli niestety zwolnić. Nie wpływa to jednak jakoś znacznie na obniżenie komfortu obcowania z tytułem. Dużo bardziej wkurzające jest okazjonalne zawiśnięcie w powietrzu, najczęściej po oberwaniu od kogoś po skoku. Latamy wtedy bezwładnie dookoła aż wróg nas przypadkiem nie zestrzeli, ewentualnie wczytujemy ostatni punkt kontrolny. Dialogi nagrano profesjonalnie, muzyka udanie komponuje się z akcją, chociaż z uwagi na nieczęste korzystanie z aut omija gracza duża jej część. To co najważniejsze, niosące też szeroki uśmiech, mu jednak nie umknie – kultowe kawałki Pauli Abdul i Haddaway’a, sample Cypress Hill plus mistrzowsko wkomponowane The Touch z Transformersów.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Podsumowując, Saints Row IV to wcale nie taka głupia gra, na jaką się zapowiadała, a to tylko działa na korzyść projektu. Tytuł jest w przemyślany sposób prześmiewczy i raczej nie aspiruje do rangi wielkiego hitu, kopiując wiele rozwiązań z podobnych mu produkcji. Robi to tak niemniej sprawnie oraz dorzucając tyle od siebie, że nikt jego zakupu żałował podejrzewam nie będzie, nawet mając GTA V na uwadze. Niech za rekomendację świadczy fakt, że pomimo zestawu zauważalnych wad, największym problemem według mnie jest tutaj zbyt brutalne potraktowanie Zinyaka w finale… Dzieło wciąga i nie daje wyjść ze swojego Matriksa, śmieszy bardzo, pozwala na zabawę z kumplem (z przepustką sieciową), do tego zaś zintegrowane jest w ciekawy sposób z portalem gry. Graficznie nie błyszczy, ale daje masę radości, a o to przecież najbardziej chodziło.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)