Street Fighter X Tekken
Namco Bandai i Capcom w jednym stali domku – ziszczenie się takiej lekko przeinaczonej frazy z wiersza Aleksandra Fredry do niedawna było nie do pomyślenia. Szczególnie, jeśli o wizję połączenie najznamienitszych bijatyk chodzi. A jednak ojcowie flagowych serii obu firm, Yoshinori Ono oraz Katsuhiro Harada, dogadali się jakoś, w efekcie czego gracze skorzystają. Zaplanowano dwie produkcje, każda spod ręki innej ekipy. Na bardziej techniczne Tekken X Street Fighter jeszcze poczekamy, a tymczasem na rynku zadebiutowało dynamiczne Street Fighter X Tekken. Czy zespół Capcom podołał zadaniu?
09.03.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Na pewno bardziej mogliby postarać się scenarzyści. Fabuła opiera się na tym, że z nieba spada meteoryt z zatkniętym wewnątrz tajemniczym sześcianem. Obiekt wbija się w Antarktykę, po czym natychmiast daje zaobserwować się jego dziwny wpływ na otoczenie – żywe organizmy otrzymują niezwykłe moce i zaczynają ze sobą walczyć. Szybko rozbudzona zostaje ciekawość Puszką (czy raczej skrzynką) Pandory znanych wielkich organizacji… W lewym narożniku staje oto Shadaloo pod wodzą M.Bisona, liczącego na zwiększenie swej potęgi. W prawym czają się reprezentanci Mishima Zaibatsu, też na znalezisku chcący skorzystać. Dochodzą do tego osoby postronne, kierujące się indywidualnymi celami. Szkoda, że historia rozwijana jest niestety szerzej wyłącznie w określonych parach. Dobierając duet zawodników nie po myśli producentów nie dowiemy się praktycznie niczego…
Na ekranie wyboru wojownika ujrzymy 38 twarzy, równo 18 na firmę. Walczymy po dwóch, z opcją zmiany postaci w dowolnym momencie podczas starcia, przy czym na dialogi rozwijające historię w trybie Arcade, plus nieźle zrobione filmiki początkowe i końcowe, możemy liczyć wyłącznie wskazując z góry ustalone ich kombinacje. Na szczęście od razu idzie załapać które, bowiem bohaterowie są pod to w większości kolejno ułożeni. Zaraz obok Chun Li mamy przykładowo Cammy, potem jest Ryu z Kenem, Kazuya z Niną i tak dalej. W odróżnieniu od niedawno wydanego SoulCalibur V, jest po co niemniej do mini kampanii wracać, a przy okazji też odblokowujemy sobie różnorakie tytuły. Potem przy rozgrywce online będą oddawały one nasz charakter. Pobawimy się też nieco kolorami.
[break/]Zanim jednak wskoczymy do sieci warto jeszcze przyjrzeć się opcji treningowej i wyzwaniom. Ćwiczenia podzielone są na lekcje prowadzone przez niefrasobliwego Dana. Najpierw poznajemy ogólne techniki walki, później już w rozbiciu na indywidualne postacie ich własne możliwości. Szczerze przyznam, że jak nie lubię spędzać czasu przy samouczkach, tak tutaj się zaangażowałem. Jednak niby prosty, ale swoje zawiłości system ma. Co ciekawe też, da się „odbębnić” zajęcia z internetowym kumplem, a to otwiera nawet możliwości szkolenia się pod czyimś czujnym okiem. No i następnie łatwiej przechodzi się też zestaw zadań rozgrywanych według określonych wytycznych. Pierwsze z brzegu niech będzie rozwalenie przeciwnika bez użycia ciosów specjalnych – ale im dalej, tym trudniej. Przy okazji warto może od razu naświetlić najważniejsze nowinki w SFxT.
Postaram się ująć sprawy zwięźle. Podstawą przetrwania jest umiejętne przełączanie między obranymi postaciami, bo po pierwsze ta „odpoczywająca” za kulisami regeneruje część utraconego zdrowia, po drugie zaś umiejętna podmianka partnerów w trakcie wyprowadzania kombosa to najprostszy sposób na zwycięstwo. Dalej, każdy z zawodników ma cios, który można doładować przy przytrzymaniu przycisku na końcu kombinacji – taki Ryu „montuje” potężniejszego Hadoukena. Jest ponadto opcja przywołania kompana, aby na krótką chwilę walczył wraz z nami, a także wspólna wiązanka dewastujących super akcji. Przy odpowiednim naładowaniu specjalnego wskaźnika rzecz jasna. Aż w końcu tryb Pandora - kiedy przegrywamy i mamy mało życia da się poświęcić aktywną postać, aby mocno podpakować drugą. Dostanie jednak ona raptem kilka sekund na rozwalenie przeciwnika, albo sama też niechybnie zginie.
Sporo obaw przed premierą gry wywołało wprowadzenie klejnotów modyfikujących zdolności. Maksymalnie po trzy na wojownika, dzielą się na kamienie dopalające cechy (z minimum negatywnych skutków) oraz wspomagające, ogólnie wpływające na atak, obronę, szybkość, witalność oraz pasek napełniany pod akcje specjalne. Aktywowanie tych pierwszych, tak zwanych Boost Gems, wymaga spełnienia określonych wytycznych (choćby przyjęcia na klatę odpowiedniej ilości ciosów). Drugie – Assist Gems, działają od razu, przy czym zyskujemy coś kosztem czegoś innego. Na przykład łatwiej odpalić „specjala”, ale za to siła ciosów nam spada. Tudzież blokujemy automatycznie, lecz o jedną trzecią przycinany jest wskaźnik od superów na dole ekranu. System zdaje się dobrze wyważony, niemniej martwi wizja sprzedawania modyfikacji w postaci DLC. Gdy ktoś nie doinwestuje odpowiednio w postać może mieć kiedyś problemy…
[break/]Porcja multiplayer to zestaw możliwości. Jeśli tak ustawimy, z trybu Arcade wyrwie nas w dowolnym momencie żywy przeciwnik. O wspólnych treningach już wspominałem. Do tego dochodzą pojedyncze walki rankingowe po sieci, gdzie z kolejnymi wygranymi zyskujemy punkty, bezustanne starcia jedne po drugich, plus niezwykle imprezowa opcja 2 na 2. Na ekranie równocześnie bije się czterech zawodników. Nokaut kogoś z drużyny od razu skutkuje przegraną. Naprawdę fajny chaos, aczkolwiek lepiej wypada to na kanapie, aniżeli online. Niestety struktura Xbox Live nie pozwala na szarpanie z kolegą obok przeciw komuś z drugiego końca globu, bo wszystkie konta muszą mieć wykupiony abonament. Inna sprawa to słaby kod sieciowy. Im więcej się dzieje, tym wolniej gra chodzi – i tak wręcz do zatrzymania akcji. Na kilkunastomegowym łączu. Najgorzej jest z rywalami z Ameryki, ale nawet przy z kimś z Europy zdarzają się cuda z rwącymi odgłosami walki oraz brakiem reakcji postaci na wklepywane komendy.
Pod kątem oprawy graficznej nie ma się za bardzo czego przyczepić. Animacja jest płynna, bohaterów oddano z pietyzmem. Chociaż trzeba na pewno przełknąć przerysowane ukazanie twarzy z Tekkena. Fajnie jednak, że o ile wojownicy ze Street Fightera standardowo rzucają ognistymi kulami i kręcą młynki w powietrzu, ci od Namco dalej reprezentują bardziej realistyczny styl. Są charakterystyczne akcje tych postaci, poprzez wymieszanie ciosów zwykłych ze specjalnymi gra się nimi też zwyczajnie ciekawiej. Pomimo przycięcia ilości kombinacji względem niezależnych Turniejów Żelaznej Pięści. Zwrócić należy uwagę na pięknie przygotowane areny, z masą ruchomych elementów i zmieniające się w czasie walk, ale też zastanawiający… brak sutków u męskich wojowników z gołą klatą. Jin czy Kazuya szokują umięśnieniem, ale też wyraźnymi anatomicznymi brakami. Muzyka udanie zagrzewa do walki - z wyjątkiem jednego „techniawkowego” utworu na planszy z ciężarówkami. Aż głowa boli od brzęczących nut.
Pomimo swoich wad, Street Fighter X Tekken to niespodziewanie atrakcyjny oraz dopracowany produkt. Nie sądziłem, że Capcom da sobie radę z przeniesieniem turniejowej, technicznej sagi konkurencji na „swój” grunt, lecz się im naprawdę rzecz udała – choć nie bez uproszczeń. Jest jednak problem ze szczerym poleceniem graczom wydania Xbox 360 produktu. Jeżeli dysponujecie także PlayStation 3 to edycja na platformę Sony stanowi dużo lepszą inwestycję - z miejsca dochodzi kilka dodatkowych postaci, a po sieci bez przeszkód pogracie w składach mieszanych. Co nie znaczy, że skupiający się wyłącznie na sprzęcie Microsoftu powinni sobie projekt odpuścić. Oferuje on nieco mniej, lecz to wciąż kawał porządnej bijatyki. Do tego otrzymaliśmy dzieło nie tylko dla wymiataczy.