Virtua Tennis 2009
Na sport zwany tenisem ziemnym składają się trzy istotne rzeczy: krótkie stroje tenisistek, jeszcze krótsze spodenki tenisistów, które często wpijają im się w tyłek (ku uciesze damskiej widowni) plus piękna Anna Kurnikova. Kiedy się jest uzbrojonym w taką zaawansowaną wiedzę o tym sporcie, nikogo nie powinno dziwić, że naczelny wybiera właśnie mnie na recenzenta Virtua Tennis 2009... Gra jest kolejną odsłoną znanej serii firmy SEGA, za którą tym razem stanęło studio Sumo Digital. Niestety na wstępie musze zaznaczyć, że wśród zawodników nie znajdziemy ani pięknej dziewczyny Enrique Iglesiasa, ani żadnego zdolnego rodzimego tenisisty, zaś spędzając wiele godzin przy tym tytule znacznie bardziej bawiło mnie młócenie w komiczne mini gry, niż odbijanie żółtej włochatej piłeczki w tradycyjny sposób. Czy więc warto zagrać?
20.07.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51
Do naszej dyspozycji oddano 23 zawodników, z czego trzech stanowią istne legendy tego sportu - Tim Henman, Stefan Edberg oraz Boris Becker. Polaków jak wspomniałem brak, co może dziwić, bo kilka znanych nazwisk się przecież znajdzie. Odwzorowanie twarzy oraz całej postury graczy niestety nie zachwyca, każdy jest nieco karykaturalnym odbiciem faktycznego człowieka, co może nie przypaść do gustu tym z Was, którzy nastawieni są na realistyczne podejście do tematu. Smutnie sprawa ma się raczej też z kortami, na których przyjdzie nam grać, bo te nie posiadają nic, na czym warto by było oko zawiesić i zdecydowanie nie są szczytem możliwości graficznych takich platform jak PlayStation 3, Xbox 360, czy współczesnych konfiguracji komputerowych.
Główny tryb w Virtua Tennis 2009 to World Tour, gdzie naszą karierę zaczniemy jako całkowity żółtodziób, będący oczywiście na szarym końcu światowego rankingu. Jak to niestety w życiu bywa, pieniądze, chwała oraz kobiety nie są dla przegranych, dlatego aby dotrzeć na sam szczyt i stać się kimś w tym sporcie będziemy musieli rozegrać całą masę meczy. Jakby tego było mało, mapa, po której przyjdzie się nam poruszać, poza porozrzucanymi po świecie turniejami i pojedynczymi spotkaniami (które zapewnią nam awans o jedno do pięciu oczek wyżej), skrywa również inne interesujące lokacje - w domu wypoczniemy i zapiszemy naszą grę, w akademii tenisa sobie poćwiczymy, zaś w sklepie zakupimy nowe wdzianka oraz osprzęt.
Nie da się ukryć, że tenis ewidentnie nie ma w sobie takich pokładów emocji jak piłka nożna czy choćby koszykówka, gdzie każdy punkt to euforia wszystkich zawodników oraz publiczności. Mimo to na relacjach z rzeczywistych spotkań da się zauważyć radość w oczach wygranych, a łzy u tych, którzy ponieśli porażkę. Grając w taką FIFĘ czuło się pewną satysfakcję, gdy kamera pokazywała drużynę przeciwną, bo ta po przegranym spotkaniu spuszczała głowy, padała na kolana w rozpaczy. Tu tego niestety zupełnie zabrakło. Zawodnicy są jak z kamienia, zostali pozbawieni jakichkolwiek emocji, przez co każdy mecz wygląda tak samo, a zwycięstwo sprawia wyjątkowo mało frajdy. Tylko ten element zdaje się kompletnie kłaść całą tę produkcję na łopatki…
[break/]A tutaj na duży minus zasługuje też sztuczna inteligencja naszych przeciwników - często po odbiciu piłki uciekają oni w któryś z rogów boiska zdając się przewidywać nasze kolejne uderzenie. Na swoją niekorzyść robią to jednak za szybko, umożliwiając nam uzyskanie łatwych punktów. Po rozegraniu całej masy spotkań, jakichś umiejętności specjalnych, popisowych serwów pomiędzy poszczególnymi zawodnikami również nie zauważyłem. Mało jednak tego wszystkiego, gra bowiem za każdy mecz nagradza nas punktami doświadczenia, za które potem możemy rozbudować nieco nasze zdolności, ale zgadnijcie co – absolutnie tego nie poczujemy. Pojawienie się takiej możliwości w grze zdaje się być po prostu wrzucone na siłę.
Tam, gdzie zawodzi sterowany przez konsolę przeciwnik pojawia się możliwość szarpania w tryb World Tour po sieci. Plus? Niekoniecznie. Z początku może się zdawać, że ktoś siedzący po drugiej stronie kabla będzie świetnym sprawdzianem dla naszych umiejętności, aczkolwiek całą frajdę z rozegrania meczu z żywym przeciwnikiem niszczą kosmiczne lagi i zrywanie połączeń. Częstym widokiem więc będzie dwa razy uderzająca na polu rywala piłka, która zamiast dania nam punktu i tak zostanie przez niego odbita, ponadto okrągły futrzak może też zawisnąć w powietrzu na kilka chwil, albo zawodnik niczym w Star Treku będzie teleportował się z jednego miejsca na drugie. Także jeżeli jesteś cierpliwy drogi graczu to próbuj…
Tak, sama mechanika zabawy też kuleje. Naciskanie przycisków odpowiedzialnych za trzy rodzaje uderzeń zdaje się sprawiać trochę frajdy przez pierwsze kilkadziesiąt meczy, lecz po 10-12 godzinach, jakie będą potrzebne na osiągnięcie statusu profesjonalnego zawodnika, oglądanie ciągle tych samych animacji potrafi mocno zmęczyć nawet największego wielbiciela tenisa ziemnego. Sumo Digital chciało może i bardzo pokazać kilka świetnych zagrań, ale sztuczki oraz finezyjne odbijanie piłki za plecami są zdecydowanie zbyt częstym widokiem. Czyli co, tak reasumując wstępnie – tragedia po całości? Na szczęście jest światełko w tunelu dla tej gry, mamy bowiem swoistego asa serwisowego, który właściwie mógłby posłużyć za materiał na osobną produkcję…
[break/]Mowa tu o całej serii mini zadań, często tak komicznych i niedorzecznych, że zanim się obejrzymy okaże się… iż ogrywamy je już którąś godzinę z rzędu. Tego rodzaju atrakcje odblokowują się w miarę naszych postępów w trybie World Tour i stanowią świetną odskocznię od będącej w końcu na dłuższą metę nużącą klasycznej rozgrywki. Do dyspozycji oddano nam aż 12 rodzajów gier, gdzie między innymi będziemy zatapiać statek piracki mocnymi serwami, czy też dokarmiać zwierzęta posyłając kawał mięsa wprost w paszcze lwa. Z forhendu lub bekhendu – jak nam wygodnie. Zabawa na pierwszy rzut oka może wydawać się nieco zbyt głupkowata, lecz jest to chyba najbardziej wciągający element w Virtua Tennis 2009.
Poza tym, że na ekranie głównym i przy kilku pozostałych usłyszymy delikatne brzdękania, które w mojej osobistej ocenie całkiem dobrze komponują się z całością, tak część audio to kolejny powód, aby pstryknąć w nos deweloperów za odwaloną fuszerkę. Skoro mamy do czynienia z grą sportową obecność komentatora raz za razem informującego nas o tym, co dzieje się na boisku wydaje się być obowiązkowym elementem - Sumo Digital uważa jednak inaczej. W czasie meczu usłyszymy właściwie jedynie dźwięk odbijającej się piłki oraz „uhy!” i „ahy!” płynące z ust postaci przy każdym potężnym machnięciu rakietą. Wizualnie gra też nie może stawać w szranki z innymi sportówkami. Wygląd poszczególnych kortów nie wywoła u nas oczopląsu, do tego zdają się one być za sterylne. No i na koniec jeszcze szczegół - zdjęcia zawodników w menu wyboru. Nie wiem, czym kierowali się twórcy przy doborze, ale niemal każdy tenisista posiada tak szpetną fotkę, że ręce opadają.
Dobra, zbierzmy wszystko do kupy. Krótkie szkolenie, jakie oferuje gra, z miejsca zdaje się być zbędne, bo musimy opanować raptem trzy klawisze i gałkę. Każdy kolejny mecz nie różni się niczym od poprzedniego, a by zasłużyć na pierwsze miejsce w rankingu będziemy musieli rozegrać ich mnóstwo. Przeciwnicy są mało wymagający, zaś pokonanie ich nie daje żadnej frajdy – bo z czego tu się cieszyć, jak oni się nie dołują. Tryb World Tour rozgrywany po sieci jedyne co może dać to łyse miejsce na czubku głowy z nerwów, że Sumo Digital pojechało po bandzie i nie dopracowało tak istotnego elementu. Chociaż na koniec rzecz, która sprawia, że zapominamy o większości tych wad – mini gry. Komiczne karmienie zwierząt, czy też zabawa w rozwalanie klocków jest świetną odskocznią od monotonnej wymiany piłek między zawodnikami. Tylko, że to nie Arcade Animal Tennis, a niby realistyczny sport - nie dla tych wykręconych zadań kupuje się grę.